Od kilku dni Polska żyje historią 24-letniej kobiety w kryzysie bezdomności, która zamieszkała z 2-letnią córką w namiocie. Jedni wściekają się na rzekomo zepsutą do szpiku kości matkę. Inni wyzywają od najgorszych urzędników, którzy tymczasowo umieścili wyziębione dziecko w rodzinie zastępczej. Okrzyki oburzenia odwracają uwagę od sedna problemu: żyjemy w srogim państwie z papieru toaletowego, które grozi aresztem, zamiast zapobiegać problemom.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pani Alina od października mieszkała z 2-letnią córeczką w namiocie w Gdańsku
W poniedziałek policja odebrała jej wychłodzone i głodne dziecko
Prokuratura domagała się aresztu dla kobiety za narażenie córki na niebezpieczeństwo; sąd się nie zgodził i zdecydował o nadzorze policyjnym
Wyobraźmy sobie kolejne warstwy systemu pomocy społecznej jako przylegające do siebie plasterki sera szwajcarskiego. Póki nie można spojrzeć przez nie na wylot, póty jest bezpiecznie.
Katastrofa – w tym przypadku bezdomność matki i dziecka – możliwa jest wtedy, gdy nałożą się na siebie wszystkie dziury. Przywołuję model Jamesa T. Reasona, stosowany do oceny ryzyka wypadków, bo dramatyczna historia pani Aliny po raz kolejny pokazuje, że w Polsce jest więcej dziur, niż sera. I tak w praktycznie każdej dziedzinie.
Ktoś może powiedzieć, że nie wszystkim nieszczęściom można zapobiec – to prawda. Jednak można minimalizować ryzyko, a to jest właśnie to, co rozsądne państwo stara się robić. Chodzi o to, że jeśli komuś powinie się noga, będą rozwiązania, które go (ją) wesprą, zanim wpadnie w spiralę kłopotów. Podkreślam, rozwiązania – nie pustka albo atrapy rozwiązań.
Tymczasem naczelną zasadą w Polsce jest "umiesz liczyć, licz na siebie". Tyle że w wielu okolicznościach to nie wystarczy – i to zazwyczaj nie dlatego, że ktoś jest głupi, leniwy lub okrutny, ale dlatego, że życie nie jest takie proste, jak się wydaje bezlitosnym arbitrom, którzy w ciepłych kapciach i własnych mieszkaniach wpatrują się w czubek własnego nosa.
Zamiast poważnie porozmawiać o tym, jak to wszystko poukładać, przekrzykujemy się "zła matka! – źli urzędnicy!". Wygodnie byłoby obarczyć winą za tę sytuację jedną osobę o podłym charakterze, ale doroślej jest spojrzeć prawdzie w oczy.
Bezpieczniki przed kajdankami
My już nawet nie żyjemy w państwie z kartonu – ono reaguje dopiero wtedy, gdy trzeba postawić zarzuty prokuratorskie. Szalony pomysł – a gdyby tak wyciągnąć do kogoś rękę, zanim będzie mu grozić do 5 lat więzienia za narażenie dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia? Gdyby przed kajdankami były bezpieczniki?
Pani Alina mówi, że mąż ani nie dokładał się do utrzymania córki, ani się nią nie opiekował. To brutalna rzeczywistość setek tysięcy kobiet w Polsce, nawet tych, których dzieci mają zasądzone alimenty. Krótko mówiąc: problem jest systemowy.
Pojawia się podstawowe pytanie: gdzie jest państwo? Dlaczego pozwala na to, by mężczyźni (znacznie rzadziej kobiety) stosowali przemoc ekonomiczną wobec swoich dzieci? Z jednej strony mamy przymus rodzenia dla kobiet, w postaci zakazu aborcji, z drugiej przyzwolenie na to, by mężczyźni uciekali od odpowiedzialności finansowej za dzieci. To jest dziura w serze, do której dolega inna: kryzys na rynku mieszkaniowym.
Matka małej dziewczynki tłumaczy, że nie miała pieniędzy na to, by wynająć mieszkanie. Ceny szaleją, więc osób, które znajdą się w sytuacji pani Aliny, będzie niestety więcej. W kraju, który dbałby o dostępność mieszkań komunalnych, trudniej byłoby wylądować na ulicy. Niestety zbieramy żniwo kilkudziesięcioletnich zaniedbań.
Pani Alina nie jest pierwszą osobą w Polsce w kryzysie bezdomności – sprawa stała się głośna dlatego, że miała pod opieką 2-letnią dziewczynkę. Od dawna jako społeczeństwo godzimy się na to, by mieszkanie było luksusem, a bezdomność wolimy traktować jako wybór, niż to, czym naprawdę jest: nieszczęście splecione z wielu czynników.
Pomoc dla rodziców i jej granice
Hola hola! – może ktoś zawołać. A krótki rękawek, w który była ubrana dziewczynka? A kłęby dymu papierosowego wydobywające się z namiotu? Przyjmijmy najbardziej niekorzystną wersję dla pani Aliny: to ona paliła (nie współlokatorzy), a dziecka nie ubrała w coś cieplejszego, bo zamiast kurteczki wolała kupić fajki.
Nawet zakładając, że tak było, nie możemy uciec od faktu, że niewydolność wychowawcza nie bierze się z powietrza. Nieodpowiedzialnymi matkami (ojcami) zazwyczaj są osoby, które jako dzieci same były zaniedbywane, a państwo zrobiło niewiele albo nic, by temu zapobiec. Nie doświadczyły tego, czym jest opieka, więc same nie potrafią się opiekować. Błędne koło.
Nieporadnym rodzicom można pomóc, zanim zrobią krzywdę dziecku. W państwie, które dba o dzieci (i dorosłych) sygnały lekarzy, nauczycielek lub sąsiadów o tym, że dziecku grozi niebezpieczeństwo, byłyby sprawdzane i – w razie potrzeby – podejmowane byłyby interwencje, w tym pomoc pedagogiczna, psychologiczna i psychiatryczna.
Oczywiście to wszystko wymagałoby pieniędzy i – uwaga, nudne słowo – procedur. Polska jest jednak krajem, w którym łamaniu procedur stawia się pomniki (np. katastrofa smoleńska) – to dziura w serze, z której niektórzy są wyjątkowo dumni.
Jest jednak rzecz, o której niechętnie się mówi. Nawet przy najlepiej skonstruowanym systemie opieki społecznej nie wszystkim rodzicom dałoby się pomóc. W przypadku ciężkich uzależnień czy zaburzeń psychicznych rodziców, odebranie dziecka może być jedynym humanitarnym rozwiązaniem. Ci, którzy nie wierzą, albo nie potrafią sobie wyobrazić, powinni sięgnąć po zbiór reportaży "Białe płatki, złoty środek. Historie rodzinne" Pawła Piotra Reszki.
W sensownym kraju najważniejsze jest dobro dzieci, tymczasem w Polsce priorytetem są krzywdzący je rodzice. Przymyka się oczy na dużo – o wiele za dużo – w imię kultu pokrewieństwa biologicznego, tak jakby wspólne geny unieważniały głodzenie lub bicie dziecka. W efekcie mamy do czynienia z paradoksem. Urzędnicy umieszczą zaniedbane dziecko w rodzinie zastępczej? Źle. Krzywdzone dziecko zostanie zabite przez rodziców, którym go nie odebrano? Też źle.
Oburzenie i zrzutki
Dlatego nie przyłączę się ani do chóru hejtujących panią Alinę, ani do tych mieszających z błotem urzędników, którzy zdecydowali o tymczasowym umieszczeniu jej 2-letniej córeczki w rodzinie zastępczej.
Sytuacja eskalowała do punktu, w którym nie można było zrobić nic innego. Wiele rzeczy można było zrobić wcześniej, ale nie było komu i jak, bo zamiast systemu, który da nam oparcie, mamy srogie państwo z papieru toaletowego, które maskujemy warstwą oburzenia i zrzutek. I tak do następnej głośnej historii, bo ciąg dalszy z pewnością nastąpi.