Bokser, który zasiada w radzie nadzorczej banku. Grzegorz Proksa tańczy przed wejściem na ring, tańczy w ringu, a poza ringiem interesuje się historią i ekonomią. Przeniósł się do Węgierskiej Górki, która jest jego rajem na ziemi. Tam się spotkaliśmy. Proksa nie boi się szczerych i mocnych słów. - Nie lubię Niemców - deklaruje w rozmowie. W wywiadzie mówi mi też o niepełnosprawnej młodzieży. I o Ryśku Riedlu, który ma rację, śpiewając, że w życiu piękne są tylko chwile.
Węgierska Górka, to chyba ciężko wymówić w Anglii i Stanach.
Uczą się. Przychodzą do szatni i pytają, jak to wymówić. Wychodzi im coraz lepiej.
Co jest takiego szczególnego w tym miejscu?
Wszystko. Pamiętam, że jak pierwszy raz w życiu tu przyjechałem, już wiedziałem, że to będzie moje miejsce na ziemi. Wiesz jak jest normalnie? Gdy osiągasz sukces, ludzie patrzą na ciebie zupełnie inaczej, coś im nagle zaczyna przeszkadzać. Jest jakaś zazdrość, zawiść. Tu tego nie ma. Tutaj cały czas mam wsparcie i doping. Trenuję, biegam po okolicy i słyszę dookoła: "Dawaj, dawaj. Powodzenia w następnej walce". To mała gmina, wielu mnie poznaje.
Widziałem w telewizji rozmowę w tobą. W tle logo Banku Spółdzielczego. Potem wyczytałem, że zasiadasz tam w radzie nadzorczej. Bokser w radzie?
To było tak. W jednej z walk złamałem poważnie rękę i miałem siedem miesięcy przerwy. Różne były myśli. Co mogę robić, jeżeli już nie wrócę do boksu, i tym podobne. Pojawiła się ekonomia, zacząłem interesować się nią, czytać kolejne książki. Z prezesem banku znaliśmy się, trochę biegaliśmy razem. Zaprosił mnie, zdecydowałem się wykupić udziały. No i są wybory do rady nadzorczej, któryś z członków wystawił mnie jako kandydata, dostałem odpowiednią liczbę głosów.
Trenujesz teraz?
Nie mogę. Ten tydzień i następny (rozmawiamy 28 grudnia - red.) poświęcony jest na domykanie budżetu.
W banku?
Nie, nie tylko bank. Sam sobie jestem też menedżerem i prowadzę rozmowy z potencjalnymi sponsorami. Nie jestem w stanie ciężko trenować, myśląc o człowieku, który siedzi po drugiej stronie biurka i może będzie mnie wspierać. Gdy biegam czy ćwiczę na siłowni, w głowie muszę mieć gościa, którego mam pobić.
W "MaleManie" powiedziałeś, że boks to szachy. Długo przed walką analizujesz taktykę rywala.
Jasne. Ważna jest nawet mimika twarzy. Muszę wiedzieć, jak ten drugi zachowuje się, gdy dostaje cios. Jakie stroi miny, jak macha rękami, jak chodzi na nogach. Wszystko. W ringu trzeba też być dobrym aktorem. Są ludzie, którzy się świetnie maskuję. Ale często mam tak, że oglądam nagranie i mam spisanych kilka mankamentów. I potem dzięki tym mankamentom można nawet wygrać walkę. Ludzie widzą tylko dwóch gości na ringu, ale to wszystko rozgrywa się szerzej. Dużo szerzej.
Widziałem rozmowę na twój temat w angielskiej SkySports. Wiesz, co powiedzieli?
Chętnie się dowiem.
Że Proksa jest overrated.
Anglicy mają w ogóle swoją specyfikę budowania własnego ego. To samo było po II Wojnie Światowej. To przecież oni wygrali, a nie polscy lotnicy. Dla nich my jesteśmy marginesem, a oni są oczywiście najlepsi na świecie. Tak zawsze było i będzie. Nie obchodzą mnie takie opinie.
Interesujesz się historią?
Tak, oczywiście.
Jakiś okres szczególnie?
Przede wszystkim dwudziestolecie międzywojenne.
Zupełnie jak Marcin Najman.
Jak to?
On też uwielbia dwudziestolecie.
A miałem nadzieję, że będziesz mnie porównywał do poważnych pięściarzy (śmiech).
Boks zawodowy w Polsce ciągle raczkuje, ale mamy już kilku świetnych pięściarzy. U nas jest tak, że z PR-em nie mamy problemu. Ktoś wyjdzie, krzyknie "hej, ja jestem najlepszy", pier***nie kogoś na wadze w czapę i od razu jest znany z tego, że zrobił hałas. A dużo gorzej jest z jego wartością sportową. Dziś mamy może nie dziesiątkę, ale co najmniej piątkę ludzi, którzy odważnie pukają do czołówki światowych rankingów. Zobacz, Krzysiu Włodarczyk jest mistrzem świata. Paweł Kołodziej to człowiek, który bardzo ciężko pracuje. Jest Artur Szpilka, jest Mateusz Masternak, mistrz Europy. Sosnowski, Wach, Piotrek Wilczewski. Można gości wymieniać. Wartość sportowa jest. Brakuje jeszcze trochę szczęścia i trochę finansów.
Wcześniej był Gołota. Myślisz, że gdyby trafił w swojej karierze na lepszego psychologa, byłby dzisiaj stawiany w jednej linii z Alim albo Tysonem?
Nie. Bo psychiki boksera nie da się zmienić. Albo ją masz, albo jej nie masz. Gołota jej nie miał. Ja na przykład wiem, że gdyby coś było nie tak ze mną, to na pewno nikt nie byłby mi w stanie pomóc. Może troszkę by mi naprostował życiowe sprawy, prywatne. Ale pomóc przy wejściu do ringu? Tu nie ma szans.
A nie boisz się tego, że teraz coraz mniej młodych ludzi pójdzie do boksu? Że widzą w telewizji MMA, świetnie zorganizowane gale i prędzej wybiorą ten kierunek?
Ale niech wybierają, proszę bardzo. Byle tylko młodzi ludzie w ogóle trafiali do sportu.
Grzegorz Proksa,
dla "Malemena":
Nie ma innej drogi. Jeśli pokłócisz się w domu, nie wygrasz, bo masz w głowie inne sprawy. Boks to nie jest pranie po pyskach. to szachy, tyle że w ruchu. Musisz stale mieć w głowie kilkanaście ruchów do przodu, w różnych wariantach.
Jest z nimi źle?
Uważam, że młodzi ludzie są dzisiaj niepełnosprawni.
Mocne słowa.
Ale prawdziwe. Młodzież dzisiaj jest niepełnosprawna, nie potrafi nic zrobić. Kompletnie. Trenuję tutaj chłopaków i jest tylko dziesiątka, która potrafi wykonać w poprawny sposób ćwiczenie. Reszta się nie nadaje.
Czemu tak jest?
Mentalność, do tego te wszystkie nowinki. Łatwiej jest komuś dać w czapę przy XBoxie czy na komputerze niż w ringu. I potem jeszcze nie daj Bóg dostać. Bo jak przy komputerze dostajesz, to nie boli. A na ringu odczuwasz to na własnej skórze.
Ostatnio dość mocno odczuł Adamek. Właśnie, nie wymieniłeś go wśród tych polskich bokserów. Powiedz, kto wygrał ostatnią walkę…
Cunningham.
Nawet mi nie dałeś dokończyć.
Współczuję Cunninghamowi. Mnie raz okradziono i czułem się podle. Powiem ci tak - w boksie walka o mistrzostwo trwa dwanaście rund po trzy minuty. A nie po 10 sekund w każdej z rund.
Wałki w boksie są na porządku dziennym?
W jakimś stopniu zawsze były. Dzisiaj jest tego mniej, ale wciąż biznes króluje nad sportową rywalizacją. Trzeba to jasno powiedzieć.
Ale z Adamkiem masz pewne cechy wspólne.
Tak? Ja takich nie widzę.
Mówi się o was, że zbyt szybko zdecydowaliście się walczyć o mistrzostwo świata. On nie miał szans z Witalijem Kliczko, ty z Giennadijem Gołowkinem. Mogłeś poczekać.
Słuchaj, ja od szóstego roku życia marzyłem o tym, by wystąpić na takiej walce. Jedynym błędem był może termin tej walki. Przez cały czas przygotowywałem się pod mańkuta, a tu nagle dowiaduję się, że walczę z praworęcznym Kazachem. I mam 5 tygodni do walki. To było za mało. Ale wyciągnę z tej walki niezbędne doświadczenie.
Tu zobaczysz walkę Proksa - Gołowkin:
Lubisz tańczyć?
Ale zmieniłeś temat. Tańczyć?
Tak.
Nie, zupełnie. Zresztą nie mam za bardzo ku temu okazji.
Pytam o to, bo większość bokserów po prostu idzie na ring. Skupieni. A ty prezentujesz właśnie coś na kształt tańca. Jakbyś był w jakimś transie.
To jest po prostu sposób na rozluźnienie się. Fizyczne, psychiczne. Dzięki temu zupełnie się nie stresuję, gdy wchodzę na ring. No i do tego radość. Pokazuję w ten sposób, że boks mi sprawia przyjemność. Cieszę się z momentów, gdy wchodzę na szczyt i pokonuję pewne bariery. Po prostu.
W czasie walki też tańczysz. Nisko opuszczone ręce, uniki, bazowanie na refleksie. Zupełnie jakbyś chciał prowokować. Pokazać "to ja, Proksa, taki jestem kozak".
Nie, to nie tak. Nie chodzi o pokazywanie czegoś rywalom. Po prostu taki mam styl, tak zachowuję się w ringu. Wypracowuję to mozolnie na treningach od kilkunastu lat. I jednocześnie staram się być gotowy na każdą ewentualność. Wiadomo, cios może nadejść z lewej lub z prawej strony, po różnych płaszczyznach.
Andrzej Kostyra parę razy mówił na antenie, że za nisko opuszczasz te ręce.
Szanuję Andrzeja, zresztą wydaje mi się, że on już zrozumiał, dlaczego walczę w ten sposób. Mój styl jest unikalny jak na polski boks, a każda nowość ma to do siebie, że potrzebuje czasu. Że komuś może się podobać, a komuś nie. Tak jak ja teraz mogę powiedzieć, że podoba mi się kolor brązowy, a ty możesz stwierdzić, że tobie nie.
Przejmujesz się opiniami innych?
Nie, w ogóle. Najważniejsze jest dla mnie, to co ja robię. Ci, którzy mnie znają, wiedzą jakim jestem człowiekiem. A inni? Bywa różnie - kilka godzin temu mieliśmy w Węgierskiej Górce otwarcie nowego obiektu i pewna osoba zapytała mnie, czym się zajmuje. Mówię, że jestem bokserem. Zareagowała dziwnie, pewnie dlatego, że miała w głowie wyłącznie obraz sztuk walki, pokazywanych na amerykańskich filmach.
Przed Gołowkinem twoja kariera to kolejne efektowne wygrane, zdobycie pasa mistrza Europy i nagle porażka. Z Kerrym Hope'm, któremu nikt nie dawał szans. Co czuje sportowiec w takim momencie?
W boksie siedzę już kilkanaście lat i wydaje mi się, że potrafię właściwie, obiektywnie ocenić, kiedy walkę wygrałem. Tutaj po ostatnim gongu wydawało mi się, że byłem lepszy. Inna rzecz, że tutaj boksowałem w Anglii, przeciwko Anglikowi, przy czterech angielskich sędziach. Wiadomo jak jest. Po werdykcie był wielki ból. Czułem, jakby mi rozerwało serce.
Długo nie mogłeś potem spać?
Nie mogłem. Zarywałem te noce. Do momentu aż dowiedziałem się, że promotor zorganizował mi rewanż (w rewanżu Proksa nie dał Hope'owi żadnych szans - red.).
To było myślenie o tym, co dało się zrobić lepiej?
To był ból, którego się nie da opisać słowami. Ja przynajmniej nie umiem. Być może nie jestem tak elokwentnym człowiekiem i brakuje mi zasobu słów, by to opisać. Pamiętam, że wtedy wstawałem i zdarzały się spacery w środku nocy po Węgierskiej Górce.
Pierwsza walka Proksa - Hope:
W tej przegranej walce doszło do zderzenia głowami, po którym nic nie widziałeś na jedno oko. Gdyby nie to, wygrałbyś przed czasem?
Myślę, że nawet szybciej niż w rewanżu (dziewiąta runda - red.). Czułem, że go mam, że go rozpracowuję. Ten zawodnik nie miał żadnych argumentów przeciwko mnie.
Co się dzieje, jak widzisz tylko na jedno oko?
Działa instynkt. A jeszcze wcześniej jest strach, że sędzia przerwie pojedynek i przegrasz w głupi sposób. Przez jakieś byle-krwawienie czy kontuzję. Bałem się, przecierałem oko, walczyłem, zmieniając taktykę.
Taka ciekawa rzecz - zauważyłem, że w trakcie tej walki rozmawialiście ze sobą.
Ja do niego mówiłem.
Pamiętasz co?
Nie, już nie pamiętam.
To jeszcze jedno. W rewanżu jest nokaut, wygrywasz, po walce podchodzisz do Hope'a i…
Mówię mu, że powinien być dumny ze swojej postawy. A jednocześnie dodaję, że tytuł wraca tam, gdzie powinien być przez cały czas.
I gdzie był od wygranej z Sebastianem Sylvestrem. To było niesamowite - październik 2011 roku, nikt ci tam nie dawał szans, ty byłeś pewny siebie, a potem wyszedłeś, przepraszam - tańcząc, wybiegłeś na ring - i gość nie miał nic do powiedzenia. Totalna dominacja. I bokserski świat dowiaduje się o Grzegorzu Proksie.
Dla mnie to było szczególne, bo Sylvester jest Niemcem.
Walka Proksa - Sylvester:
Nie lubisz Niemców?
No nie (śmiech).
To ciekawe. Interesujesz się historią, więc pewnie wiesz, że Węgierska Górka to…
Tak, tak, drugie Westerplatte. Też długo stawiano tu opór wojskom hitlerowskim. A wtedy, po pokonaniu Sylvestra, była euforia. Pokonać Niemca, byłego mistrza świata, na jego terenie, w tak świetnym stylu, przed czasem. Ktoś kiedyś powiedział, nie powiedział, to Rysiu Riedel śpiewał, że w życiu piękne są tylko chwile. I to była właśnie jedna z tych pięknych chwil. Może i najpiękniejsza.
Słuchałeś tego w szatni przed walką?
Leciała cała płyta "Dżemu". "Naiwne pytania" były na pewno, potem "Złoty paw" był grany. "Sen o Victorii" nie, bo pamiętam, że przełączyłem, uznałem, że jest zbyt wolny. Wszyscy w szatni wtedy śpiewali. U mnie zawsze przed walką musi być wesoło i śmiesznie. Totalne rozluźnienie, wygłupy, najlepiej jeszcze nie myśleć o walce. To, co mogłeś zrobić, zrobiłeś już na treningu. Nic nowego nie wymyślisz. Nie oszukasz samego siebie.
"Naiwne pytania" Dżemu:
Mówisz o "Dżemie". A inne piosenki?
Wczoraj akurat słuchałem Pink Floydów, całe "The Wall". Leciały te genialne kawałki, a mi się przypomniało dzieciństwo, tata. Ja w ogóle mam tak, że słucham jakiejś piosenki i od razu odnoszę ją do jakiejś mojej sytuacji życiowej. Do jakiegoś zdarzenia, często sprzed lat.
Szkoda, że ten "Dżem" jeszcze nie leciał w polskiej szatni. Właśnie, jak to jest, że bokser ze sporymi sukcesami, tak efektownie walczący, jeszcze nigdy na zawodowym ringu nie prezentował się w Polsce? Było Las Vegas, teraz najczęściej jest Anglia.
Chodzi o finanse. Po prostu, to jest kluczowe. Przyjechałeś dzisiaj do mnie na wywiad, tak? Z Wisły do Węgierskiej Górki. Nie przyjechałeś tutaj dlatego, że mnie jakoś bardzo lubisz albo masz wielką chęć zrobienia takiego materiału, choć może trochę też. Przyjechałeś tutaj głównie dlatego, że to jest twoja praca. Jeżeli jutro masz pogadać z facetem, który cię nie interesuje i masz do tego ból głowy, nie gadasz. Ale jeżeli szef ci mówi: "słuchaj, jedź do niego, to świetny temat", to wtedy pojedziesz. I ja mam tak samo. Wykonuję pracę, z której mnie rozliczają. Media, kibice. Chciałbym powalczyć w Polsce, ale musi iść za tym odpowiednia gaża.
Może Proksa za dużo wymaga.
Nie, co ty. To nie są duże stawki. Chodzi o to, żeby mnie odpowiednio traktować. Nie chcę być dymany. Rozumiesz?
Jasne.
Mnie boli, boli jak cholera to, że nie mogę walczyć w Polsce. Moi fani, którzy ze mną podróżują, muszą kupować drogie bilety lotnicze. Choć nie, już teraz nie takie drogie, bo zdarza się, że taniej jest dostać się do Londynu niż do Gdańska. Ale muszą podróżować, zapłacić kilkadziesiąt funtów za hotel, za tamto, sramto. A mnie bardzo cieszy to, gdy oni mogą powspominać piękne momenty. Gdy mogą uciec od szarej rzeczywistości. Wiesz, te moje walki to dla nich taka odskocznia.
Widzisz to?
Widzę. I cieszy mnie to.
Gdzie byłbyś dzisiaj, gdyby nie boks? Myślałeś kiedyś o tym?
Coś bym wymyślił.
Może czytalibyśmy dzisiaj o Polaku z Węgierskiej Górki, który wygrywa etapy Tour de France.
Nie sądzę. Fakt, kocham kolarstwo, ale to bardzo drogi sport. Za drogi jak na moje finanse.
Drogi i skażony dopingiem. Są tacy, którzy mówią, że po wpadce Lance'a Armstronga nie ma już sensu.
Ciężko mi o tym mówić, bo Armstrong przez długi czas był dla mnie inspiracją. Lata 90., to on, ale też przede wszystkim Miguel Indurain, taki Hiszpan, jeździł w grupie Banesto. Fantastyczny był. Później był Bjarne Riis, Duńczyk, był Eric Zabel, który był świetnym sprinterem. I później ten Armstrong, i ta jego książka "Liczy się każda sekunda". Niesamowita rzecz, o pokonywaniu barier, o walce z ludźmi, którzy są wszyscy przeciwko. A to, że brał doping? To na pewno przykre i oburzające. Ale zobacz, oglądasz Tour de France?
Od lat. Zwłaszcza górskie etapy.
No to jak widzisz ten niezbędny wysiłek i znasz się trochę na rzeczy, to wiesz, że na samym makaronie się tego nie wyjedzie. Trzeba brać jakieś środki dożylne, jakieś kroplówki, bo to jest mordęga. Z własnego doświadczenia to wiem, bo startowałem kiedyś w wyścigu amatorskim i gdyby nie gościu z oscypkami na jednym punkcie, to nie wiem, czy bym w ogóle cholera dojechał.
Ja zrobiłem w wiesz ile? Cztery coś. Cztery dwadzieścia coś. Widziałem ludzi, którzy biegle jeżdżą i przy podjazdach schodzili z roweru. A ja byłem w stanie podjechać. Trochę tylko żałuję, że na tamten wyścig nie zdążyłem się normalnie zapisać. Było już po terminie i ścigałem się z innymi, tylko że bez numerka. Zawziąłem się, by ukończysz to w dobrym czasie i się udało.
Tak już masz - uparcie do celu?
Tak mam.
Jaki jest teraz cel w boksie?
Odzyskanie tytułu mistrza Europy. A potem mistrzostwo świata.
Syn pójdzie w twoje ślady?
Trenuje piłkę nożną.
Czyli są perspektywy. W tym kraju piłkarz nie musi zbyt wiele potrafić, żeby dobrze zarabiać.
Ale co, ma oszukiwać kibiców? Staram się go dystansować od boksu, choć widzę, że ma do niego talent. Ma już też nawet jedną walkę na koncie.
Wygrał?
Boksował, gdy miał niecałe sześć lat. Za granicą, bo u nas póki co nie można. W tej kategorii wiekowej nie daje się werdyktu. Niezależnie od tego, co się dzieje, orzeka się remis. Ale miał rywala w drugiej rundzie na deskach. Moim skromnym zdaniem wygrał (śmiech).
Widzę, że wychowujesz syna przez sport.
Jestem ojcem, który chce dziecku wpoić wartości. Do tego dążę.
A co jest najważniejsze?
(Chwila zastanowienia). Myślę, że przyjaźń. Uczciwość. No i wiara, być może wiara nawet jako pierwsza.