Jeszcze kilka dni przed walką na sobotniej gali KSW21 Michał Materla był chory. Ciężko chory. Chciał zrezygnować. Ale wytrwał. Wyszedł na ring, gdy na hali rozbrzmiewał specjalnie dla niego nagrany utwór "Do góry łeb". I wygrał. Szósty raz z rzędu. Tym razem przez nokaut, po 20 sekundach.
Zacznę od pewnego wywiadu z tobą. Wrzesień ubiegłego roku. Artur Przybysz spytał cię, jak minęły wakacje. Powiedziałeś, że dobrze, że pracowałeś na bramce w Międzyzdrojach. Ciągle to robisz?
Robię, bo to jest łączenie przyjemnego z pożytecznym. Pracuję tam od ośmiu lat, lubię to, znam wielu ludzi. Wiesz, jak to rozgrywamy z rodziną? Jedziemy wszyscy, mamy blisko, ze Szczecina to tylko 100 kilometrów. Żona z dziećmi wychodzą sobie i siedzą cały dzień na plaży. Ja kończę pracę, chwilę odpocznę i jestem potem z nimi.
Nie wierzę, że czołowy polski zawodnik MMA nie może utrzymać się z samych walk
Póki co jeszcze nie może. Bez pomocy sponsorów jesteś skazany na dorabianie. Jeśli ich masz, możesz się skupić tylko na walkach. Proste.
Były jakieś zabawne sytuacje?
Na bramce?
Tak.
No pewnie. Pełno było zdarzeń śmiesznych, komicznych. Generalnie zauważyłem pewną zależność. Gdy ludzie wchodzą do klubu, najczęściej są trzeźwi. Nawet jak cię poznają, i tak się boją zagadać. Nie mają odwagi. Mija parę godzin, ten sam człowiek wychodzi czy raczej wytacza się z klubu, jest najczęściej pod wpływem i wtedy jest już inaczej. "Michał, mogę zrobić sobie z tobą fotkę?", "Stary, świetna była tamta twoja walka" i tak dalej. Najlepsze jest to, że ci ludzie są w takim stanie, że często przypisują mi wygrane, których nie odniosłem. I rywali, z którymi wcale nie walczyłem.
Rozmawiałem parę miesięcy temu z Mamedem Khalidovem.
Rozmowa zeszła na hierarchię wartości. Mamed powiedział, że najważniejszy jest dla niego Bóg, potem rodzina, najbliżsi, a sport byłby dopiero gdzieś dalej. Jakby to wyglądało u ciebie?
Trochę inaczej. Pierwsza na pewno rodzina. Drugi na pewno sport. Potem spora przerwa.
I Bóg?
Nie wiem. Jestem człowiekiem wierzącym, ale niepraktykującym.
Wychodzisz na ring przy piosence Soboty "Do góry łeb". Pozwolisz, że zacytuję teraz jej fragment.
Jasne.
"Szmula wali cię po rogach, chłopak wali cię w pysk. Czujesz, że nie ma Boga, a życie to syf". Na tym właśnie polega walka? To czujesz w ringu?
Nie do końca, trochę te wersy wyjąłeś z kontekstu. Sobota chciał w tym kawałku nakreślić ogólną sytuację, gdy nic ci się w życie nie udaje. Chcesz coś zrobić, a inni rzucają ci kłody pod nogi. Są ciężkie chwile i musisz je przetrzymać. Na tym przecież polega nasze życie.
Piosenka Soboty, przy której wychodzi Materla:
Piosenka powstała dla ciebie?
Spotkaliśmy się z Sobotą i Matheo, który jest producentem. Stwierdziliśmy, że trzeba coś nagrać. Przekazałem swoje myśli, pomysły, to, jakie treści powinny się tam znaleźć. A czy się udało? Myślę, że trzeba to zostawić ocenie słuchaczy.
Udało się.
Dzięki. Ta piosenka idealnie mnie motywuje przed walką. Ma wszystko. Zresztą bardzo często spotykam się ze znajomymi uprawiającymi sport i oni mi mówią: "Słuchaj Michał, świetny kawałek, cały czas go słucham w czasie treningu".
Podobno to pozycja obowiązkowa na szczecińskich siłowniach.
Tego ci nie potwierdzę. Choć rzeczywiście coś tam słyszałem.
Mariusz Pudzianowski wychodzi przy piosence brata. Też byś był odpowiednio nastawiony, słysząc "Dawaj na ring, dawaj na ring! Zaraz cię zniszczę!"?
Nie sądzę, bym był wtedy tak zmobilizowany. I pozwól, że na tym zakończę odpowiedź.
Początek piosenki "Do góry łeb":
Łokieć masz już na przeproście, wyłamany bark.
Zegar nakazuje pośpiech, nie jeden by zmarł.
Krew napływa do oczu, skończył ci się fart.
Oddech zdechł, leży już w koszu, został ducha hart.
Los to żart, ciągle wiatr wieje w twarz,
nigdy w plecy, ciągle grasz.
Trwasz ale nic już cie nie cieszy,
żaden z rozegranych meczy,
żaden z wyścigów.
Wziąć się w pizdu i powiesić albo nażreć piguł.
Masz do siebie dystans, prawda?
Staram się. To ważna cecha.
Doszedłem do takiego wniosku, czytając kolejne wywiady z tobą. W jednym powiedziałeś, że kradłeś cegły, bo budowałeś altankę na działce i były ci potrzebne. To oczywiście nie było poważnie?
No co ty. Jaja sobie robiłem. Taki żarcik. Przykład tego dystansu, o który pytałeś.
W rozmowie z MMA Rocks stwierdziłeś, że gdy powstanie o tobie film biograficzny, to mogliby cię zagrać bracia Mroczek. Na zmianę. Dlaczego akurat oni?
Czemu? Bo to są ludzie popularni. Są całkowitym przeciwieństwem mnie. Żyją w świecie serialowym i celebryckim, w którym kompletnie siebie nie widzę. Mam inny charakter.
Nie zagrasz z nimi w "M jak miłość"? Ostatnio polskie MMA wkracza do tego serialu. Swój epizod grał Mamed.
Nie dostałem żadnej propozycji od producentów i chyba nie będzie mi już to dane. Zresztą jestem przekonany, że dużo bardziej pasuję do jakiegoś horroru (śmiech).
Wiem, że unikasz tego tematu, ale parę pytań o Mameda muszę ci zadać.
Próbuj.
Powiedziałeś, że nie będziesz z nim walczył, bo jesteście przyjaciółmi. Ale w 2006 doszło do takiego starcia. Wtedy jeszcze nie byliście kumplami?
Nie można porównać tych sytuacji. To były zupełnie inne zawody, początki naszych karier. Biliśmy się w sali gimnastycznej, a nie przed milionami ludzi. Pytasz teraz o walkę na wielkiej gali, a wtedy, sześć lat temu, to była taka koleżeńska kulanka. Nic więcej.
Walka Materli z Mamedem z 2006 roku:
Obiecaliście to sobie? Że nie będziecie walczyć?
Chciałbym, żeby ludzie uszanowali, to co postanowiliśmy.
Pewnie rozumiesz braci Kliczków, którzy obiecali matce, że nigdy nie będą ze sobą walczyć. Niezależnie od wyłożonych pieniędzy.
My z Mamedem nie mamy wspólnej matki.
Wiem, ale sytuacja jest trochę podobna. Jest więź.
Jakbyś ty mnie teraz poprosił, bym czegoś na ciebie nie nadawał, na pewno uszanowałbym to. Taki już jestem. I chciałbym, by tacy byli też ludzie.
Wiesz, co ci ludzie o tobie piszą po ostatniej walce?
Coś tam czytałem.
Że była ustawiona. Nie wierzą w to, że Rodney Wallace mógł naprawdę paść po ciosie, jaki zadałeś. Piszą, że nie był czysty.
Wallace?
Cios.
Śmieszy mnie to. Jestem przekonany, że obaj walczyliśmy na serio. Chciałem wygrać, on też tego chciał. Przegrał wcześniej z Mamedem, potem bił się w USA, w Brazylii i wygrywał te walki. To dlaczego miałby się teraz podłożyć Materli?
Ludzi dziwi, że walka była tak krótka.
To każda, która tyle trwa, jest ustawiana? Wiele osób nie ma pojęcia, jak wygląda walka. Jak to jest w środku, na ringu. Nie wiedzą, po jakim ciosie może nastąpić nokaut.
Tam, w środku, jest duża adrenalina?
Jest.
Pytam, bo chcę przejść do twojego wywiadu po walce. Mateusz Borek był w niezłym szoku, gdy usłyszał od ciebie: "Mam w zespole skurwysynów, którzy mnie cisną". To byłeś ty, prawdziwy Michał, czy górę wzięły emocje?
Pamiętasz, co wtedy się działo. Jeszcze kilka dni przed walką byłem bardzo chory i miałem różne myśli. Wątpliwości, czy powinienem w ogóle wychodzić na ring. Jak to wypadnie, czy nie będzie kompromitacji. A tu nie dość, że wygrywam, to jeszcze tak efektownie, tak szybko. Dziwisz się, że tak mnie poniosły emocje?
Wywiad po walce z Mateuszem Borkiem:
Nie dziwię się.
Oczywiście, że to jedno słowo było niepotrzebne. Wiem, że galę oglądały trzy miliony Polaków, w tym młodzi ludzie, interesujący się MMA. Z jednej strony trochę mi głupio. Z drugiej, to było autentyczne, prawdziwe. Oddawało mój stan emocjonalny. Poza tym nikogo nie obraziłem. Użyłem tego wyrazu w pozytywnym kontekście, mówią o kolegach z klubu, którzy są na bardzo wysokim poziomie.
A może to twój sposób na budowanie wizerunku? MMA w Polsce przeżywa gwałtowny rozwój, jest idealny czas, by ciekawie pokazać się ludziom.
Wizerunek? Weź nawet nie żartuj. Kompletnie nie myślę w tych kategoriach.
Cytat z ciebie: "Może mi zabraknąć techniki, kondycji, ale nigdy nie zabraknie mi charakteru". Skąd wyniosłeś taką postawę? Dom? Rodzina? Klub? Kolejne walki?
Wszystkiego po trochu. Ale tę ideologię wszczepili mi przede wszystkim trenerzy. W Berserkers, moim klubie, zawsze słyszałem: "Pamiętaj, nawet jak walka już się wydaje przegrana, zawsze możesz odwrócić jej losy". Pomogło mi też życie. I to, o czym już rozmawialiśmy. Fakt, że od ośmiu lat stoję na bramce.
Przed tym wywiadem trochę popytałem o ciebie. Parę osób. Wszyscy mówili, że Michał Materla to człowiek uzależniony od ciężkiego treningu.
Powiedzieli ci prawdę. Wiesz co zrobiłem po sobotniej gali? Wróciłem do siebie i już od poniedziałku wszedłem w trening, zajęcia dwa razy dziennie. Uwielbiam to - spotkać się z kolegami, poćwiczyć, wylać wiadro potu. Lubię patrzeć, jak moje ciało się zmienia po każdym kolejnym treningu. Parter, stójka, tarczowanie, bieganie. To mój świat.
W internecie można obejrzeć świetny film, jak sparujesz ze swoim synem. Załóżmy taką sytuację, mija kilka lat i on nagle do ciebie podchodzi, mówi: "Tato, jestem pewien, że chcę być zawodnikiem MMA". Ucieszysz się?
Trochę nie na czasie jesteś, bo on już mi to mówi (śmiech). Ma 10 lat, nie jest jeszcze w pełni świadomy, na czym polega MMA, nie zna przepisów. Ale chce iść w tę stronę. I, podobnie jak ja, kocha wysiłek fizyczny. Jest w klasie pływackiej i na basenie ma trzy dwugodzinne treningi w tygodniu, chodzi na zajęcia bokserskie, a, jeśli ma ochotę, to idzie na matę. Przychodzi do naszego klubu, ogląda treningi i jest takim dobrym duchem. Pocieszną maskotką.
Wróćmy do pytania.
Jeżeli będzie chciał, już tak na poważnie, z nakreślonym w głowie planem, to nie widzę przeszkód. Niczego mu nie będę zabraniał. Takie mam podejście. Chce grać w piłkę? Proszę, idź, kop z kolegami. Koszykówka? Nie ma sprawy, lećcie, porzucajcie do kosza.
Materla senior kontra Materla junior:
Ty też zaczynałeś od pływania, prawda?
Trenowałem je przed siedem lat. Potem triathlon, półtora roku. Potem tak się akurat złożyło, że w Szczecinie powstawał klub Berserkers. Znajomy mnie namówił, zabrał tam. Powiedział: "Znając ciebie, twój charakter, to ci się spodoba". Miał rację. Dalszy ciąg znasz.
Gdy rozmawiałem z Mariuszem Pudzianowskim przed jego ostatnią walką, chwalił się, że w dwie godziny przebiegłby półmaraton. A ty?
To jest 21 kilometrów, prawda?
Tak.
Jak bym się spiął to może nawet w półtorej godziny. A już na pewno w godzinę i 40 minut. Niedawno zrobiłem czas 1:45, ale to było na luzie.
Pływanie, triathlon, sporty walki. Były po drodze jakieś trudne chwile? Damian Janikowski w Londynie zdobył medal w zapasach, a wcześniej, jak sam przyznaje, był bliski związania się z nieodpowiednimi ludźmi.
Ja takich przygód nie miałem. Choć przyznaję, że były momenty zwątpienia. Takie, kiedy się siadało i zastanawiało nad swoją przyszłością. Z jednej strony wielka pasja, z drugiej ta myśl, trudna myśl. Że być może nie będę w stanie zapewnić godziwej przyszłości moim dzieciom.
Fragment piosenki "Do góry łeb":
Jak się masz, ledwo dyszysz, bierz się w garść na co liczysz?
Psia mać wiem, że stać cie na lepsze wyniki!
Poprawiasz statystyki ziom i wyrzucasz z siebie gniew,
przestajesz robić za tło,
obudził się w tobie lew.
Jakoś idzie trzymać pion,
znaleźć ten zwierzęcy zew ostatni głęboki wdech, DO GÓRY ŁEB ! ! !
Ostatni raz będzie o Mamedzie, dobra?
Pytaj.
On jako dziecko na własne oczy widział wojnę w Czeczenii, a teraz jest topową gwiazdą i dostał propozycję walk w USA, w federacji UFC. Odmówił, bo oferowano mu trzy razy mniejsze pieniądze, poza tym miał świadomość, że przed nim długa droga do góry. Ciekawi mnie, co ty byś postanowił w tej sytuacji.
Ciężko to rozpatrywać w ten sposób. Mamy z Mamedem inne sytuacje życiowe i różne decyzje są najlepsze w danym momencie dla danego człowieka. Ale, dobrze, powiem ci. Ja bym wyjechał.
Bo?
Bo UFC to szczyt szczytów. To jest jak ze sportowcem, który cały czas marzy by pojechać na olimpiadę i zdobyć tam medal. Który wie, że więcej wygrać nie można. Poza tym UFC to gwiazdy, tam bierze się tylko odpowiednio wyselekcjonowanych zawodników. Jest taki ranking - Fight Matrix - chyba najbardziej wiarygodny ze wszystkich, bo bierze pod uwagę wszystko, konkretne walki między danymi zawodnikami. I 90 procent ludzi, którzy są w nim przede mną, walczy niemal wyłącznie w USA. To elita, być w niej to zaszczyt.
Sugerujesz między wierszami, że na KSW są też zawodnicy z przypadku?
(chwila zastanowienia) Od kilkunastu gal już nie.
Chwilę się wahałeś. Dlatego zapytam trochę inaczej. Mamy gościa, takiego jak ty, który wie, że już doszedł do dość wysokiego poziomu i może coś pokazać na ringu. Tymczasem bierze udział w gali, gdzie starciem wieczoru jest walka Przemysława Salety z Marcinem Najmanem. Albo Najmana z Hardkowowym Koksem. Co sobie taki gość myśli?
Chyba nieprzypadkowo mnie o to pytasz.
Nieprzypadkowo.
To teraz odwróćmy sytuację i wyobraź sobie, że tamtych walk nie ma. W ogóle. Wiesz co by wtedy było? Jest taki Kowalski, słyszy, że odbędzie się gala KSW, myśli czy ją obejrzeć. I zastanawia się tak: "Może i na to włączyć? Ale zaraz, kto to jest ten Jan Blachowicz? Kto to jest Michał Materla? Przecież ja nie znam tych ludzi".
Gdyby nie Najman, Michał Materla nie byłby dzisiaj tu, gdzie jest?
Ironia, prawda? Ale tak trochę jest. Ludzi przyciągnęły nazwiska i zaczęli oglądać MMA. Zrozumieli, że nie ma tu żadnego udawania. Że to prawdziwa walka gladiatorów.