– Czułam, że moja nominacja miała być tylko sygnałem, że jakiekolwiek inne głosy są dopuszczane, a nagroda i tak była przeznaczona dla kogoś innego – mówi w rozmowie z naTemat Renata Przemyk. O jej rezygnacji z Narody Mediów Publicznych zrobiło się głośno w całej sieci na początku grudnia. Teraz kiedy opadł już kurz, rozmawiamy z piosenkarką szerzej o powodach tej decyzji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Renata Przemyk została nominowana do Nagrody Mediów Publicznych - w kategorii Muzyka przyznaje ją Polskie Radio. "Podziękowała" jednak kapitule przed ogłoszeniem wyników.
Jej oświadczenie z początku grudnia cytowały wszystkie media, było też szeroko komentowane w internecie.
Piosenkarka mówi nam teraz szczerze o powodach rezygnacji z wyróżnienia, a także wyjaśnia, dlaczego to dla niej "instytucja tak obca ideologicznie"
5 grudnia poznaliśmy laureatów Nagrody Mediów Publicznych. W kategorii muzycznej otrzymał ją dyrygent Łukasz Borowicz. Możliwe, że wyróżnienie zostałoby przyznane przez Polskie Radio Renacie Przemyk, ale wokalistka dzień wcześniej poinformowała o swojej rezygnacji z udziału w inicjatywnie. Z wywiadu, którego nam udzieliła, wynika jednak, że i tak nie miała co liczyć na nagrodę, bo cel nominacji był inny.
Czy spodziewała się pani, że oświadczenie wywoła aż takie zamieszanie? Mówili o nim niemal wszyscy. Czy może trochę pani liczyła na taki szeroki odzew?
Liczyłam na to, że będę usłyszana, ale nie spodziewałam się, że wsparcie będzie aż tak ogromne. Odezwali się do mnie nawet artyści i twórcy, z którymi się wcześniej nie kontaktowałam. Zebrałam wiele ciepłych słów. Fani pisali mi, że są ze mnie dumni i że ich nie zawiodłam. Wiele komentarzy brzmiało: "wiedziałem, że tak zrobisz", "czułam, że nie mogłabyś postąpić inaczej". Wiem, że moi słuchacze mają podobną wrażliwość i na muzykę i na świat wokół.
Pierwszy raz w życiu spotkałam się też z trollingiem, bo chyba tak się to zjawisko nazywa. Wśród osób, których serca nie zdobyłam, pojawił się przedziwny rodzaj hejtu, kompletnie niemerytorycznego, pełnego zwyczajnych obraźliwych słów, obelg. Tak jakby te osoby zupełnie nie wiedziały, do kogo piszą, tylko dostały zadanie - niszczyć. Kliknęłam w kilka profili - albo są niedostępne, albo mają po parę nieosobistych postów. Przy tak wielkim wsparciu nie miało to i tak większego znaczenia.
Wśród hejterów pojawiały się argumenty, że wcześniej występowała pani w TVP, a tu nagle nie chce pani otrzymać tej nagrody.
Po pierwsze: nigdy wcześniej nie zostałam do niej nominowana, więc nigdy nie mogłam jej odmówić. Po drugie: odmówiłam udziału w wielu koncertach organizowanych przez TVP albo takich związanych z polityką w ogóle. Po trzecie: kilkakrotnie wystąpiłam na organizowanych przez zewnętrzne agencje koncertach tematycznych, o których emisji dowiadywałam często dopiero na etapie produkcyjnym. Podobnie jak i o logo dotyczącym patronatu na plakacie.
Zdarzyło mi się też, że o udziale w takim koncercie decydowała wyższa idea. Nie wyobrażałam sobie odmówienia np. Annie Dymnej, pomocy przy koncertach "Zaczarowana piosenka" wspierających wokalistów z niepełnosprawnościami tylko dlatego, że od wielu lat współpracowała przy tym wydarzeniu z TVP. Jednak w tym roku nawet i ta inicjatywa upadła, bo najwyraźniej została uznana za nie dość ważną.
Poza tym nie byłoby nic dziwnego w moim pojawieniu się w telewizji publicznej przy relacji z jakiegoś mojego koncertu. Nie jesteśmy agresywni, nie wyrzucamy ludzi z koncertów. Jestem uczciwym obywatelem, płacę podatki, z których TVP jest utrzymywana. Przez długie lata miałam znakomite stosunki z wieloma stacjami regionalnymi. Zrealizowaliśmy sporo dobrych programów, które były emitowane po kilka razy. Przez te ponad 30 lat śpiewania stanowię cząstkę kultury tego kraju.
Odmowa przyjęcia Nagrody Mediów Publicznych nie jest równoznaczna z rezygnacją z funkcjonowania w niej dalej. Odczuwam jednak potrzebę działania na własnych warunkach, w sposób niezależny. Liczę się z tym, że po moich wyraźnych wypowiedziach sytuacja może się nieco zmienić. Zawsze jednak będę postępować zgodnie z sumieniem.
Dlaczego zrezygnowała pani z nagrody dzień przed samą galą?
Nominacja była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Dowiedziałam się o niej z opóźnieniem, kiedy byłam za granicą. Nie docierały wtedy do mnie od razu wszystkie informacje. Nie spodziewałam się, że w ogóle będę nominowana. Nigdy nie kryłam się ze swoimi poglądami – m.in. byłam przeciwna zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej ogłoszonej w samym środku pandemii, walczyłam o prawa kobiet, wypowiadałam się za wolnością słowa i prawem do uprawiania swojej sztuki zgodnie z sumieniem, za co ucierpiało ostatnio kilkoro twórców teatralnych. To wszystko rozmija się z główną linią programową mediów publicznych umocowanych politycznie.
Kiedy dotarła do mnie w końcu ta wiadomość, przez chwilę rozważałam pojawienie się na gali i ogłoszenie swojej decyzji na żywo. Potem dowiedziałam się, że termin gali pokrywa się z datą mojej operacji. Przed oczami stanął mi też obraz, że siedzę tam gdzieś w gronie osób, które myślą inaczej niż ja i wyczekuję momentu, w którym coś będę mogła powiedzieć. Poczułam się strasznie obco, poczułam, że to zwyczajnie niemożliwe, że to nie o mnie. Czwartego grudnia napisałam oświadczenie i nazajutrz zamiast pod topór sumienia, z lekkim sercem poszłam pod nóż znakomitego chirurga.
Poza powodami osobistymi, moje oświadczenie pisałam również z myślą o moich słuchaczach. Przez ponad 30 lat śpiewania poznaliśmy się dobrze. Rozmawiamy po koncertach, piszą mi o wrażeniach po każdej płycie czy spektaklu. Ufają mi, wierzą, że spójne jest to, o czym śpiewam, mówię i jak żyję. Mam wewnętrzną potrzebę, żeby tak było, bo muzyka to moja pasja, część mnie.
Przestałam już polemizować z tym, że to są "tylko piosenki", jak to kiedyś tłumaczyłam. Usłyszałam przez te lata wiele wzruszających opowieści o tym, że moje piosenki towarzyszyły ludziom w trudnych, przełomowych momentach w życiu, wyciągały kogoś z depresji albo motywowały do trudnych zmian. Poczułam, że jestem odpowiedzialna za to, co śpiewam i za to, co mówię. Że mam z moimi odbiorcami jakiś rodzaj porozumienia i jestem im winna konsekwencję i szczerość.
Czułam też, że moja nominacja miała być tylko sygnałem, że jakiekolwiek inne głosy są dopuszczane, a nagroda i tak była przeznaczona dla kogoś innego. Można to zaobserwować po tym, kto takie wyróżnienia dostaje. Z całym szacunkiem dla ich dorobku, są to twórcy, którzy nie byli kontrowersyjni w swoich poglądach albo bezpośrednio wspierają obecną linię polityczną. Ważne było dla mnie, żeby bez względu na wynik było jasne, jakie zajmuję stanowisko.
Każdy artysta powinien się z nagród cieszyć, a nie podejrzewać, że ktoś chce go do czegoś "użyć". To ukoronowanie jego pracy i docenienie... gdyby nie właśnie ten zgrzyt. Do tego nie wszystkie nagrody są również finansowe, co w obecnych czasach kryzysu też ma znaczenie. Celebryci sobie zawsze poradzą, ale artyści mają od dłuższego czasu pod górkę. Pandemia nas "przeorała", wiele koncertów było odwołanych później również z powodu wojny, a teraz mamy ogromną inflację.
Pieniądze z nagrody na pewno by się przydały (śmiech), chociażby na nagranie nowej płyty. Przypomnę, że oprócz statuetki przyznawane jest 100 tysięcy złotych. Myślę sobie, czy to też nie był element sprawdzenia, czy każdy artysta ma swoją cenę? Nie każdy. Są jednak rzeczy bezcenne.
Co myśli pani o innych artystach, którzy odbierają nagrody i występują na imprezach państwowych mediów?
Za długo żyję i za wiele przeżyłam, by rzucać w kogoś kamieniem. To są indywidualne decyzje każdego człowieka i to on będzie z tym żył. Powody mogą być naprawdę różne. Może być tak, że ktoś ideologicznie popiera obecną władzę i mu to wszystko pasuje. Mamy też artystów, profesjonalistów, dla których to tylko praca, takich, którzy nigdy nie napisali piosenki, nie podpisywali się pod żadną ideą, próbują żyć, jakby polityka ich nie dotyczyła i nie mieli poglądów.
Są też i tacy, którzy próbują mieć ciastko i zjeść ciastko – skupić się na sztuce i udawać, że można chodzić po błocie i się nie pobrudzić. Część wykonawców być może decyduje się na współpracę ze względu na trudną sytuację materialną, życiową, przełykając gorzką pigułkę mieszanych uczuć. Mam w znajomych przedstawicieli każdej z tych grup, więc jestem daleka od hejtu. Wiem tylko, że ja nie mogłam inaczej. Komfort bycia w zgodzie z sobą nie ma ceny i cieszę się, mogę sobie na niego pozwolić.
Czy ktoś mediów publicznych odezwał się do pani po tej rezygnacji?
Nie.
W oświadczeniu napisała pani, że nie mogłaby pani przyjąć nagrody od "instytucji tak obcej im ideologicznie". Chodzi o całokształt czy coś bardziej konkretnego?
Nawet jeżeli w telewizji czy radiu są pojedyncze programy lub filmy, które mogą się obronić, to nie zmienia to faktu, że rola misyjna i edukacyjna mediów publicznych zarządzanych przez obecne kierownictwo jest zaprzepaszczana. Oferta w wielkiej części kierowana jest do najmniej wymagających widzów.
Muzycznych programów już w zasadzie nie ma, poza disco polo, Sylwestrem czy transmisjami festiwali. Te zresztą też próbowano obsadzać wykonawcami wedle własnego gustu pojedynczych decydentów. Tak jak Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, wokół którego wybuchła afera w 2017 roku. Bardzo wielu artystów odmówiło wtedy udziału w tamtej edycji z powodu niezgody na narzucony program podszyty polityką i zwyczajną prywatą. Festiwal ostatecznie się wtedy nie odbył.
Opole nawet czasach głębokiego PRL trzymało wysoki poziom. Grać tam, gdzie Demarczyk, Maanam, Grechuta - wtedy to nie był wstyd, tylko szansa pokazania Polsce, że jest inna muzyka. Festiwal powstał w 1963 roku z inicjatywy dziennikarzy "Trójki". Jakże się to wszystko zmieniło.
Najbardziej rażące jest to, że media państwowe stały się tubą polityczną i nikt się z tym już nie kryje. Jako podatnicy i obywatele demokratycznego kraju, mamy prawo, by w publicznej telewizji pokazywano nam świat z każdej strony, z punktu widzenia ludzi o różnych poglądach i więcej niż jednej opcji politycznej. A finansujemy z naszych podatków kampanię wyborczą jednej partii za coraz większe pieniądze.
Coraz gorzej jest też w naszym kraju z tolerancją i wolnością słowa - zagrożone są spektakle i twórcy, którzy mają odwagę prezentować coś nie dość poprawnego politycznie lub myśleć inaczej.
Czy uważa pani, że media publiczne za rządów PiS są nawet gorsze od tych za komuny?
Dorastałam w tamtych czasach i razem z moimi rówieśnikami przesiąkaliśmy ironicznym podejściem do życia i koniecznością domyślania się wielu rzeczy ze względu na subtelne omijanie cenzury. To był świetny trening dla umysłu. Wtedy była jedna partia rządząca i żadnej legalnej opozycji, a jednak były filmy, seriale i programy z zakamuflowanym żartem i aluzjami, jak np. "Alternatywy 4", "Miś", kabaret "TEY" i wiele innych. Oczywiście polityczny przekaz też był, ale nasze podskórne życie intelektualne aż wrzało.
Wiedzieliśmy, że ciężko będzie wyzwolić się od Wielkiego Czerwonego Brata i nie dać się stłamsić komunistycznej propagandzie. Przez to, że trzeba było się starać bardziej, by nie mówić o czymś łopatologicznie, powstało wiele wartościowych rzeczy. Świetnie funkcjonował Drugi Obieg, nielegalne książki, filmy, zdobywana sposobem zza granicy zachodnia muzyka prezentowana choćby w Trójce. Ludzie słuchali z uchem przy małych radyjkach, czytali jak zwariowani, szczycili się znajomością trudno dostępnych nowości w sztuce. Reżim ścigał niepokornych. Wszyscy mieli świadomość ryzyka.
Pomimo tego, że rządziła Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, czyli siłą przewodnią narodu był lud pracujący miast i wsi, to w mediach publicznych, wtedy jedynych, było miejsce i na znakomite polskie kino pełne aluzji i sztuczek jak przechytrzyć cenzora, na ambitne programy czy teleturnieje, na moją ulubioną "Wielką Grę" na bardzo trudne tematy, na "Sondę" i na "Teatr Telewizji" z wymagającym repertuarem.
Rola misyjna, czyli zachęcanie widzów do poszerzania wiedzy i rozwoju była bardzo wyraźna. Towarzyszyła temu pewna odświętność i kiczowata powaga, ale też trzymanie poziomu. Wiadomo było, że w przypadku istnienia jedynej legalnej partii politycznej media publiczne będą jej tubą, więc Dziennik brzmiał, jak brzmiał, ale teraz przecież żyjemy w demokratycznej Polsce, w wolnym kraju.
Niedawno ogłosiła pani swój występ na przyszłorocznym festiwalu w Jarocinie. Ta impreza też wywodzi się z PRL i powstała z buntu wobec władzy.
I właśnie w czasach PRL festiwal w Jarocinie miał taki wyjątkowy smak. Nawet wtedy miał szansę istnieć. Wiadomo, że to był wentyl bezpieczeństwa i pomimo prób ograniczenia wolności słowa, puszczano ponoć czasem lejce, by młodzież mogła się wykrzyczeć. Już jednokrotny pobyt na tym festiwalu zmieniał człowiekowi życie. Kto raz zasmakował wolności, już zawsze będzie o nią walczył.
Do Jarocina jeździłam najpierw jako słuchaczka, a w 1989 roku wystąpiłam z zespołem Ya Hozna. Poznaliśmy wtedy ówczesnego komendanta Milicji Obywatelskiej, który chyba sprzyjał młodym buntownikom. Miał to mądrze pomyślane. Było bezpiecznie i muzyka mogła wybrzmiewać. Było przyzwolenie na wyrażanie się po swojemu, można tam było poczuć, czym jest prawdziwa wolność. Byliśmy wręcz tym oszołomieni.
Pozwolono trwać temu festiwalowi, a przecież były środki przymusu bardziej czy mniej bezpośredniego, żeby rozgonić towarzystwo. Sztuka nie powinna być upolityczniania, a artyści mają prawo być niezależni. Każdy twórca zawsze będzie się przeciwko ograniczeniom wolności buntował. To moje oświadczenie było właśnie wyrazem takiego buntu.
Przymierza się też pani do wydania nowej płyty. Czego możemy się spodziewać?
Nowa płyta będzie zupełnie niepolityczna. Od dłuższego czasu zajmuję się zgłębianiem kobiecej natury, jej cykliczności, spójności z przyrodą, szukaniem korzeni. Zainspirowała mnie do tego książka "Biegnąca z wilkami". Na płycie będę starać się analizować kobiecą naturę od narodzin do śmierci, a całość będzie w oprawie etnicznej, folkowej i world music.
Pracuję nad nią w swoim tempie według dostępnych środków. Na razie jest więc za wcześnie by o niej mówić, a też w tym całym zamieszaniu nie chodziło mi o autopromocję. Zostałam po prostu wywołana do odpowiedzi i nie mogłam być w tej sytuacji milczeć. W tym momencie mam przerwę ze względów zdrowotnych. Niedługo ruszę z koncertami solowymi, a także udziałami gościnnymi – trasa zacznie się w przyszłym roku, więc spokojnie, nie wystąpię na Sylwestrze w Zakopanem (śmiech). Nawet za 100 tysięcy.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.