Są nowe informacje w sprawie Tomasza L., rosyjskiego szpiega, który pracował w warszawskim ratuszu, a przed laty miał być rekomendowany do komisji likwidacyjnej przez otoczenie Antoniego Macierewicza. "Rzeczpospolita" ustaliła, że L. jeszcze kilka lat temu miał poświadczenie bezpieczeństwa wydane przez szefa ABW.
Reklama.
Reklama.
Rosyjski szpieg Tomasz L. miał mieć certyfikat ws. poświadczenia bezpieczeństwa od ABW zarówno podczas pracy w ratuszu, jak i podczas pracy w komisji Cenckiewicza – wynika z ustaleń "Rzeczpospolitej"
Na mocy dokumentu miał być zweryfikowany przez polskie służby pod kątem rękojmi zachowania tajemnicy
W przyszłym tygodniu w Sejmie odbędzie się zamknięte posiedzenie sejmowej komisji ws. L.
W jego trakcie głos zabrać mają m.in. Mariusz Kamiński i Antoni Macierewicz
57-letni Tomasz L. to – jak wynika z ustaleń polskich służb – rosyjski szpieg, który do marca zeszłego roku pracował w warszawskim ratuszu jako wicedyrektor Urzędu Stanu Cywilnego w Warszawie (trafił tam w 2006 roku, za kadencji Lecha Kaczyńskiego). Obecnie przebywa w areszcie, a postępowanie w jego sprawie prowadzi specjalna jednostka prokuratury.
Po jego zatrzymaniu opisywano, że dom mężczyzny przeszukano tak dokładnie, że "oficerowie ABW spuścili wodę z rur w poszukiwaniu ukrytych nośników pamięci".
W grudniu dziennikarze TVN24 ujawnili, że L. miał dostęp do ważnych informacji, bo był członkiem komisji likwidacyjnej WSI i – jak wskazano – "należał do wąskiego grona współpracowników Antoniego Macierewicza" (miało tak być mimo tego, że Macierewicz oficjalnie przewodniczył drugiej z komisji, weryfikacyjnej). Do tej pory nikt nie przyznał się do związków z L., nie wiadomo też, od kiedy miał przekazywać informacje Federacji Rosyjskiej.
Teraz dziennikarze "Rzeczpospolitej" dotarli z kolei do informacji, że L. został pozytywnie zweryfikowany przez polskie służby pod kątem rękojmi zachowania tajemnicy, a certyfikat dotyczący poświadczenia bezpieczeństwa wydał mu szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ostatnio miało się to wydarzyć kilka lat temu. L. miał mieć wspomniany certyfikat "zarówno [podczas pracy] w komisji Cenckiewicza, jak i później, w pracy w urzędzie w Warszawie" – pisze "Rz".
Po tym, jak poświadczenie wygasło, obowiązki L. "nie wymagały jego przedłużenia".
W sprawie Tomasza L. 10 stycznia odbędzie się zamknięte posiedzenie sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Informacje w jego sprawie przedstawią wówczas minister Mariusz Kamiński, szef ABW płk Krzysztof Wacławek, a także Antoni Macierewicz i Sławomir Cenckiewicz, były szef komisji likwidacyjnej.
Sikorski o Tomaszu L. i Antonim Macierewiczu: Czułem smród Wschodu
Z wcześniejszych ustaleń dziennikarzy TVN wynika, że to Antoni Macierewiczrekomendował L. do komisji ds. likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Dyrektor Wojskowego Biura Historycznego dr hab. Sławomir Cenckiewicz, który był wtedy przewodniczącym tej komisji, podał z kolei, że podpis pod nominacjami złożył ówczesny szef MON, Radosław Sikorski.
W odpowiedzi Sikorski przekonywał, że złożył podpis pod nominacją Tomasza L., ale było to jedynie formalnością, a ówczesny premier Jarosław Kaczyński oddelegował działania ws. WSI Antoniemu Macierewiczowi. Sikorski opublikował też skan dokumentu, na którym widnieje podpis Kaczyńskiego.
– Całość spraw związanych z likwidacją WSI została powierzona Antoniemu Macierewiczowi. To on sprawował kontrolę tego procesu i był autorem większości nominacji personalnych – mówił na konferencji prasowej, dodając, że "prawą ręką Macierewicza był Sławomir Cenckiewicz".
– Wobec tego, że sprawa pana L. nadal się toczy, a Antoni Macierewicz nadal zadaje ciosy państwu polskiemu, działając w interesie rosyjskim, domagamy się odsunięcia Antoniego Macierewicza od jakiegokolwiek typu informacji niejawnych – apelował Sikorski.
Pytany od dziennikarzy o jego podpis pod nominacjami ws. komisji likwidacyjnej, podkreślił: – Ponieważ czułem już ten smród Wschodu, który robi Macierewicz, to dlatego jako formę protestu przed tym wtedy zażądałem potwierdzenia na piśmie. I dzięki temu dziś wiecie, że Jarosław Kaczyński na piśmie kazał powierzyć tę sprawę Antoniemu Macierewiczowi.