Wszyscy koncentrowali się na tym, kto zostanie uznany za najlepszego piłkarza mijającego roku. Niepotrzebnie. To było tak oczywiste, jak to, że 2+2=4. Wygrać mógł tylko Leo Messi. I wygrał. A w czasie gali w Zurychu ciekawie zrobiło się dużo wcześniej. Wtedy, gdy podano najlepszą jedenastkę roku.
Patrzę na nią i myślę, że ktoś właśnie robi mnie w konia. Przecież to najlepsza drużyna ligi hiszpańskiej. Pięciu gości z Barcelony, pięciu z Realu, jeden z Atletico Madryt. Komuś tu pomyliły się nieco pojęcia. Stwierdził, że świat jest Hiszpanią. Że tylko tam gra się w piłkę.
Najlepsza drużyna 2012 roku według FIFA:
Iker Casillas, Dani Alves, Gerard Pique, Sergio Ramos, Marcelo, Xabi Alonso, Xavi Hernandez, Andres Iniesta, Leo Messi, Radamel Falcao i Cristiano Ronaldo
Mecze jak plebiscyt TVP
Mecze Barcelony z Realem mogę oglądać bez końca. Uwielbiam je. Lubię też oglądać, jak Barcelona gra z jakimś średniakiem, choć takie mecze przypominają trochę niedawny plebiscyt na Sportowca Roku, o którym pisałem wczoraj. Emocje kończą się w nim po dwudziestu, trzydziestu minutach. Jest 3:0 i nie trzeba się dalej męczyć. Wiadomo, kto wygra, tutaj SMS-ami nie da się wpływać na losy rywalizacji. Mam więc sentyment do piłki hiszpańskiej, ale kiedy ktoś mówi mi, że ta liga, pomimo finezji wielkich drużyn, stała się nudna, przewidywalna - jestem zmuszony przyznać mu rację.
Zgadzam się też z tym, że ciągle najlepsza jest liga angielska. Gdyby zrobić taki eksperyment - połączyć jedną z drugą - o mistrzostwo pewnie biłaby się Barcelona z Realem, ale od miejsca 3. do 16. mielibyśmy głównie drużyny z Wysp. Tam jest walka, nieustępliwość, a wysokie wyniki nie należą do częstych. Tam grają też piłkarze, którzy z niezrozumiałych względów nie znaleźli się w najlepszej drużynie roku.
Finał Ligi Mistrzów, Monachium. Nie ma w nim ani Realu, ani Barcelony. Z Bayernem gra Chelsea i wygrywa w dramatycznych okolicznościach. Bohater meczu - Didier Drogba - w jedenastce nie zaistniał. Nie zaistniał też Robin van Persie, który swoją życiową formę przełożył najpierw na wyniki Arsenalu, a teraz na rezultaty Manchesteru United. Wytłumaczy mi ktoś, na czym w minionym roku polegała wyższość Gerarda Pique z Barcelony nad kolegą Polaków z Borussii, innym stoperem Matsem Hummelsem? Dlaczego wreszcie na boku obrony jest w drużynie roku Dani Alves, który ostatnio notuje regres formy, a nie ma w niej Philippa Lahma z Bayernu Monachium? Takich pytań jest kilka i trzeba je zadać.
Król jest jeden. Ma na imię Leo
Przy ostatniej kategorii, tej najważniejszej, wątpliwości nie było żadnych. Gdy byłem mały i zaczynałem interesować się piłką, do głowy wbijano mi, że królem futbolu jest Pele. I że jedynym piłkarzem, do którego można by go ewentualnie porównać, był Diego Maradona. Dziś to pojęcie wciąż kojarzy mi się z Argentyną. Właśnie z Leo Messim.
Przyznanie Złotej Piłki w tym roku było formalnością. Wszelkie pytania przed galą - kto i z jakiej przyczyny - zwyczajnie nie miały sensu. Bo kto mógł okazać się lepszy w mijającym roku od gościa, który pobił rekord legendarnego Gerda Mullera? Który w jednym roku kalendarzowym trafiał do siatki aż 91 razy? Jest wielu napastników, których kibice piłki nożnej kojarzą, a którzy mają problem ze strzeleniem tylu goli w ciągu całej zawodowej kariery.
Nie ma sensu w tej chwili dokładne analizowanie statystyk Messiego. Zrobiłem to przy okazji wcześniejszego tekstu po tym, jak piłkarz pobił rekord. Teraz wspomnę może jedną: w 2012 roku dla Barcelony i Argentyny rozegrał 69 spotkań. Nie dość, że 91 razy pokonywał bramkarza rywali, to jeszcze dołożył do tego 22 asysty. Złotą Piłkę wczoraj w Zurychu dostał po raz czwarty. Tego wcześniej jeszcze nikt nie dokonał.
Dziwi mnie nawet sam rozkład głosów. Dostał ich ponad 41 procent, a ponad 23 oddano na Cristiano Ronaldo. Lekkie kuriozum. Portugalczyk, by móc ewentualnie wygrać plebiscyt, musiałby obronić się trofeami. Zdobyć to, czego nie dokonał Messi. Jedno mu wyszło - z Realem Madryt sięgnął po mistrzostwo Hiszpanii. Ale w Lidze Mistrzów nic z tego - porażka w półfinale. Euro? Porażka w półfinale. Zresztą na polsko-ukraińskiej imprezie grał bardzo nierówno. Raz świetny występ, raz zupełnie przeciętny.
Iniesta jak wino - dobry, ale nie znakomity
Odnotujmy, że można było jeszcze wybrać Andresa Iniestę. On jako trzeci dostał się do ścisłego finału. Niedawno miałem okazję pić wino z jego winiarni. Dobre. Ale nie jakieś znakomite. I taki właśnie był ten rok w wykonaniu piłkarza. Ktoś powie, że z kolegami z kadry wygrał właśnie trzecią kolejną wielką imprezę. Wygrał, zgadza się. Ale czy aby na pewno Iniesta był wielką gwiazdą tej drużyny? Kimś bez kogo w składzie ona straciłaby połowę swojej wartości? Nie, zupełnie nie. Mam wrażenie, że tutaj po prostu miał miejsce następujący mechanizm: kto wygrał Euro? Hiszpania. Musimy kogoś z niej wybrać? Musimy. Ktoś się tam szczególnie wyróżniał? Chyba nie. Iniesta? Dobrze, niech będzie Iniesta.
To jest w ogóle częsty błąd, popełniany przy plebiscytach. Ludziom wydaje się, że jak kończy się jakiś turniej, to najlepszym piłkarzem imprezy musi zostać wybrany ktoś, kto ją wygrał. Nie zgadzam się z tym. Piłka nożna to sport drużynowy, gra się po jedenastu. Bardzo często jest tak, że ty jesteś genialny, ale wokół siebie masz sporo słabszych kolegów. I niewiele razem wskóracie. Przegracie z tymi, którzy, choć słabsi od ciebie, są zgrani i grają na mniej więcej wyrównanym poziomie.
Do czego zmierzam? Do tego, że zdecydowanie najlepszym piłkarzem Euro 2012 - najważniejszej imprezy roku - był Andrea Pirlo. Ten Pirlo, który nawet nie znalazł się w drużynie roku. Iniesta w niej był. Został uznany za trzeciego piłkarza mijającego roku.
Rankingowi „France Football”, pomimo irytującego zamykania grona „nominowanych” w nazwiskach wskazanych przez redakcję, prestiżu dodają jurorzy - w aż dwóch trzecich piłkarze oraz trenerzy. Na forach i w pubach pyskówki mogą sobie trwać od świtu do zmierzchu, a potem od zmierzchu do świtu, podważaniu wyższości Messiego całkiem nie zapobiegnie nawet hat-trick w każdym meczu ligowym i reprezentacyjnym, a jego rywale z boiska nadal wiedzą swoje. I obstają przy swoim już w czwartej edycji głosowania.
Leo Messi jest najlepszym piłkarzem na świecie. Prymat Argentyńczyka w roku 2012 rzucał się w oczy mocniej niż prymat zwycięzców z minionych przynajmniej kilkunastu lat, poddawanie tego w wątpliwość nie ma śladowego sensu, sens przyznałbym co najwyżej debatom o skali jego przewagi nad konkurencją. CZYTAJ WIĘCEJ