
Wszyscy koncentrowali się na tym, kto zostanie uznany za najlepszego piłkarza mijającego roku. Niepotrzebnie. To było tak oczywiste, jak to, że 2+2=4. Wygrać mógł tylko Leo Messi. I wygrał. A w czasie gali w Zurychu ciekawie zrobiło się dużo wcześniej. Wtedy, gdy podano najlepszą jedenastkę roku.
Iker Casillas, Dani Alves, Gerard Pique, Sergio Ramos, Marcelo, Xabi Alonso, Xavi Hernandez, Andres Iniesta, Leo Messi, Radamel Falcao i Cristiano Ronaldo
Mecze jak plebiscyt TVP
Mecze Barcelony z Realem mogę oglądać bez końca. Uwielbiam je. Lubię też oglądać, jak Barcelona gra z jakimś średniakiem, choć takie mecze przypominają trochę niedawny plebiscyt na Sportowca Roku, o którym pisałem wczoraj. Emocje kończą się w nim po dwudziestu, trzydziestu minutach. Jest 3:0 i nie trzeba się dalej męczyć. Wiadomo, kto wygra, tutaj SMS-ami nie da się wpływać na losy rywalizacji. Mam więc sentyment do piłki hiszpańskiej, ale kiedy ktoś mówi mi, że ta liga, pomimo finezji wielkich drużyn, stała się nudna, przewidywalna - jestem zmuszony przyznać mu rację.
Przy ostatniej kategorii, tej najważniejszej, wątpliwości nie było żadnych. Gdy byłem mały i zaczynałem interesować się piłką, do głowy wbijano mi, że królem futbolu jest Pele. I że jedynym piłkarzem, do którego można by go ewentualnie porównać, był Diego Maradona. Dziś to pojęcie wciąż kojarzy mi się z Argentyną. Właśnie z Leo Messim.
Odnotujmy, że można było jeszcze wybrać Andresa Iniestę. On jako trzeci dostał się do ścisłego finału. Niedawno miałem okazję pić wino z jego winiarni. Dobre. Ale nie jakieś znakomite. I taki właśnie był ten rok w wykonaniu piłkarza. Ktoś powie, że z kolegami z kadry wygrał właśnie trzecią kolejną wielką imprezę. Wygrał, zgadza się. Ale czy aby na pewno Iniesta był wielką gwiazdą tej drużyny? Kimś bez kogo w składzie ona straciłaby połowę swojej wartości? Nie, zupełnie nie. Mam wrażenie, że tutaj po prostu miał miejsce następujący mechanizm: kto wygrał Euro? Hiszpania. Musimy kogoś z niej wybrać? Musimy. Ktoś się tam szczególnie wyróżniał? Chyba nie. Iniesta? Dobrze, niech będzie Iniesta.
Rankingowi „France Football”, pomimo irytującego zamykania grona „nominowanych” w nazwiskach wskazanych przez redakcję, prestiżu dodają jurorzy - w aż dwóch trzecich piłkarze oraz trenerzy. Na forach i w pubach pyskówki mogą sobie trwać od świtu do zmierzchu, a potem od zmierzchu do świtu, podważaniu wyższości Messiego całkiem nie zapobiegnie nawet hat-trick w każdym meczu ligowym i reprezentacyjnym, a jego rywale z boiska nadal wiedzą swoje. I obstają przy swoim już w czwartej edycji głosowania. Leo Messi jest najlepszym piłkarzem na świecie. Prymat Argentyńczyka w roku 2012 rzucał się w oczy mocniej niż prymat zwycięzców z minionych przynajmniej kilkunastu lat, poddawanie tego w wątpliwość nie ma śladowego sensu, sens przyznałbym co najwyżej debatom o skali jego przewagi nad konkurencją. CZYTAJ WIĘCEJ
To jest w ogóle częsty błąd, popełniany przy plebiscytach. Ludziom wydaje się, że jak kończy się jakiś turniej, to najlepszym piłkarzem imprezy musi zostać wybrany ktoś, kto ją wygrał. Nie zgadzam się z tym. Piłka nożna to sport drużynowy, gra się po jedenastu. Bardzo często jest tak, że ty jesteś genialny, ale wokół siebie masz sporo słabszych kolegów. I niewiele razem wskóracie. Przegracie z tymi, którzy, choć słabsi od ciebie, są zgrani i grają na mniej więcej wyrównanym poziomie.

