I znowu się Kaczyńskiemu udało. Teoretycznie nie ma większości, ale praktycznie ma, bo wszędzie tam, gdzie do wiatru wystawia go Zbigniew Ziobro, rychło z pomocą bieży opozycja.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Długie deliberacje poprzedziły piątkowe głosowanie nad niekonstytucyjnym projektem ustawy o Sądzie Najwyższym. Liderzy ugrupowań opozycyjnych spotykali się w dzień i w nocy, wciąż wisieli na telefonach. Miała być jedność, wspólny front i ucieczka z pułapki zastawionej przez PiS.
Ale słowa Jarosława Kaczyńskiego ze środowego wywiadu dla PAP o "niekończącym się paśmie pomyłek" opozycji, której "zdecydowanie nie idzie", okazały się prorocze. Ostatecznie bowiem triumfowali Ziobro z Morawieckim, nie Tusk z Hołownią, Czarzastym i Kosiniakiem.
Kaczyński hamletyzuje
Ubiegłego lata, kiedy rząd dopinał budżet na kolejny rok, dla Morawieckiego stało się jasne, że w 2023 roku nie ujedzie bez unijnych pieniędzy. Że na ostatniej prostej przed wyborami czeka go finansowa katastrofa. To właśnie wtedy rusza żmudny proces przekonywania prezesa PiS-u do zrobienia kroku w tył w relacjach z Brukselą.
Kaczyński hamletyzuje. Raz odgraża się Unii, że "koniec tego dobrego, myśmy już wykazali maksimum dobrej woli", chwilę potem zamierza być "elastycznym". Ostatecznie Morawiecki dopina swego, Kaczyński daje zielone światło dla operacji "KPO".
Kibicują jej publicyści związani z władzą. Jacek Karnowski przestrzega, że "bez zamknięcia sprawy KPO opozycja dostanie do ręki oręż, który może przeważyć szalę". Wtóruje mu jego brat, Michał: "Blokada tych pieniędzy z UE jest dziś jedyną szansą opozycji na zwycięstwo (…), także wyborcy Zjednoczonej Prawicy chcą w zdecydowanej większości zamknięcia tego tematu. Są nim bardzo zmęczeni".
Wiadomo, że prezes raz zdobytej władzy nie chciałby oddać już nigdy, zwłaszcza że lęka się pociągnięcia go do odpowiedzialności za wszystkie grzechy. Żądza władzy i strach przed prokuratorem decydują. PiS ma odpuścić sądy.
Ziobro też jest na "nie"
Rozpoczyna się długa batalia z Komisją Europejską, by jak najmniej pola jej oddać, ale zgarnąć pełną pulę. Wreszcie, 13 grudnia, do laski marszałkowskiej trafia nowela ustawy o SN. Od razu konstytucjonaliści przesądzają sprawę: zaproponowane rozwiązania są niezgodne z ustawą zasadniczą, bo Naczelny Sąd Administracyjny, któremu PiS chce powierzyć dyscyplinowanie sędziów, nie ma tego w swych kompetencjach.
Projekt nie podoba się prezydentowi, bo ruguje jego "łaskę uświęcającą". Dudzie wydaje się, że jeśli już wręczy nominację sędziemu, to nawet gdy jest on wskazany przez nielegalną i nieprawną KRS, to prezydencka decyzja uzdrawia jego status. Tymczasem według nowych przepisów, będzie można badać legalność takich sędziów.
Zbigniew Ziobro też jest na "nie", bo ustawa częściowo odwraca jego "reformy". Projekt spada z porządku obrad, wraca na Wiejską 11 stycznia, w niemal niezmienionej formie. I tu doszliśmy do wypadków minionego tygodnia.
Każdy sobie rzepkę skrobie
Opozycja deklaruje, że jest zwarta i gotowa. Ma plik poprawek do projektu, a jeśli PiS ich nie uwzględni, to nie ma szans na głosy formacji opozycyjnych – słyszymy. PiS wszystkie te poprawki – w bezpardonowy zresztą sposób – odrzuca najpierw podczas prac w komisji sprawiedliwości, a potem w trakcie drugiego czytania projektu.
Opozycja przekonuje, że jest zjednoczona i wypracuje wspólną decyzję dotyczącą głosowania. Podczas głosowania okazuje się jednak, że każdy sobie rzepkę skrobie. KO wstrzymuje się od głosu, z wyjątkiem dwóch posłanek, które są przeciw. Polska 2050 jest przeciw. PSL się wstrzymuje w całości, a Lewica się dzieli: 35 osób się wstrzymuje, ale sześć jest przeciw.
Po głosowaniu następuje medialna wymiana uprzejmości między Borysem Budką a Szymonem Hołownią. Szef klubu KO pytany, czy ma zaufanie do lidera Polski 2050, odpowiada, że nie. Hołownia przekonuje, że była szansa na wywrócenie stolika Kaczyńskiemu, tylko KO "inaczej zważyła ryzyko". Ten incydent może mieć swoje dalekosiężne konsekwencje.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Donald Tusk na spotkaniu z dziennikarzami deklarował, że jest coraz bliższy wyborczej koalicji z Polską 2050, że Hołownia, o którym lider PO mówił z sympatią i estymą, poprosił o jeszcze kilka tygodni i że sprawa rozstrzygnie się w drugiej połowie stycznia. W piątkowe popołudnie usłyszałam, że "po tym posiedzeniu Sejmu będzie nam trudniej się porozumieć".
Tusk oddał Ziobrze przysługę
Bez poparcia opozycji (którym było także wstrzymanie się od głosu), projekt wylądowałby na śmietniku historii. Przeciwko zagłosowali bowiem wszyscy posłowie Solidarnej Polski oraz dwoje posłów PiS. A ośmioro kolejnych posłów PiS nie wzięło udziału w głosowaniu, choć byli obecni na sali plenarnej, np. Antoni Macierewicz czy Bartłomiej Wróblewski.
Tymczasem premier Morawiecki, który wyszedł do dziennikarzy po głosowaniach, wylewnie dziękował ministrowi sprawiedliwości, "naszym koalicjantom z Solidarnej Polski" za "konstruktywne rozmowy i za to, że Zjednoczona Prawica jest zjednoczona". O opozycji nie wspomniał, ale nadrobił to Zbigniew Ziobro, który pytany o to, czy wyjdzie z rządu, skoro tak krytykowana przezeń ustawa idzie do dalszych prac legislacyjnych, odparł, że nie, bo "nie zamierza oddać władzy Donaldowi Tuskowi i zgrai niemieckich kolaborantów". Z kolei Donald Tusk oddał Ziobrze przysługę.
Zarówno Solidarna Polska, jak i PiS zjedli ciastko, i nadal je mają. Ustawa została przepchnięta przez Sejm i przybliża PiS-owi pieniądze z KPO. Nie doszło do rządowego kryzysu, który byłby możliwy, gdyby ustawa przepadła, bo oznaczałoby to, że Morawiecki utracił zdolność przeprowadzania kluczowych ustaw przez parlament, czyli zdolność robienia polityki. Miałby rząd mniejszościowy.
Właściwie ma go już teraz, tyle że może liczyć na opozycję. Ziobro nie chce poprzeć ustawy wiatrakowej? PSL już zadeklarował, że pomoże. Ziobro chce wyrzucić do kosza nowelę Kodeksu Wyborczego? Ludowcy i Lewica wstrzymują się od głosu i projekt idzie do dalszych prac (projekt, zauważmy, który ma zwiększyć frekwencję wśród wyborców PiS-u, czyli zbudować przewagę obozu władzy na jesienne wybory parlamentarne).
Dzięki usłużności opozycji Zbigniew Ziobro nie sprzeniewierza się swoim "wartościom" i zbija polityczny kapitał jako "obrońca suwerenności Polski". A przy tym trwa w rządzie i czerpie z tego tytułu zyski. Żyć, nie umierać. Po tym piątkowym głosowaniu napisałam do ludzi, którzy od wielu lat bronią polskiego wymiaru sprawiedliwości przed Ziobrą i często ponoszą tego osobiste i zawodowe konsekwencje. Zapytałam, co czują. Odpisali:
"Jestem wściekły, załamany".
"To historyczny błąd".
"Jestem wkurzony, czuję gniew".
"Dla mnie to zerwanie nici zaufania z tymi, którzy od siedmiu lat walczą o praworządność".
"Nie rozumiem tej decyzji. Nie rozumiem, dlaczego?".
W telewizji rządowej bez zmian
Najtrudniej właśnie dociec, jakie taktyczne lub strategiczne racje stały za taką decyzją opozycji. Na przełomie roku słyszałam, że opozycja nie może zagłosować przeciwko tej ustawie, bo PiS oskarży ich o blokowanie unijnych miliardów, że to ich wina.
Zresztą, tuż po głosowaniu, Borys Budka tak właśnie tłumaczył zachowanie swej partii: "Żeby Mateusz Morawiecki nie miał tego kłamliwego argumentu". Czyżby opozycja bała się narracji na swój temat w TVP Info? A cóż by się mogło zmienić? Przecież od lat są odsądzani od czci i wiary, oskarżani o całe zło tego świata. Zresztą, i tak będą winni, już są.
Minister do spraw europejskich, który negocjował z KE kształt ustawy, rzekł w piątek, że praprzyczyną wszystkich problemów z otrzymaniem pieniędzy z KPO jest zachowanie opozycji, bo najpierw rozpowszechniała ona w Brukseli fake newsy, a później głosowała za "rezolucjami PE wymierzonymi w Polskę".
Tę samą kwestię powtórzyły wieczorem "Wiadomości" TVP. W pierwszym materiale serwisu Adrian Stankowski przekonywał, że to Platforma rozpowszechniała kłamstwo na temat "rzekomego braku w Polsce demokracji i praworządności". Dowiedzieliśmy się też, że "opozycja wielokrotnie nawoływała do nakładania sankcji na Polskę", co zostało okraszone skierowanym do opozycji okrzykiem ministra Czarnka: "Namawialiście do zabrania pieniędzy Polakom!". A zatem: w telewizji rządowej bez zmian.
I tu Ziobro pomoże PiS-owi
Po drugie, opozycja powoływała się na badania opinii publicznej, z których jasno wynika, że przytłaczająca większość Polaków chce pieniędzy z KPO, więcej – widzi w nich ratunek dla kraju i dla siebie. I że jest to emocja w części elektoratu silniejsza niż niechęć do PiS-u.
Podobne argumenty już raz słyszałam – w maju 2021 roku, kiedy to Lewica pomogła Morawieckiemu przy głosowaniu nad ratyfikacją decyzji o zwiększeniu zasobów własnych UE (co uruchamiało unijny Fundusz Odbudowy). Wówczas m.in. Włodzimierz Czarzasty przekonywał, że wyborcy nie zrozumieją braku poparcia, bo liczą na finansowe wsparcie po pandemii.
Tymczasem nie zrozumieli wsparcia dla PiS-u i przez rok, co później publicznie Czarzasty przyznał, lewica borykała się z sondażową stratą z tego właśnie tytułu. Na marginesie dodam, że wówczas PO zarzucała lewicy wręcz kolaborację z Kaczyńskim.
Po trzecie, opozycja przekonuje, że swoje poprawki wprowadzi w Senacie, gdzie ma większość. Tyle, że zostaną one przez Sejm odrzucone. I tu Ziobro pomoże PiS-owi. Dlaczego? Dlatego, że poprawki opozycji jeszcze bardziej cofają "reformy" Ziobry, a zatem z jego punktu widzenia ustawa poprawiona przez opozycję jest gorsza od ustawy wynegocjowanej z KE przez Szymona Szynkowskiego vel Sęka. Poseł PiS Marek Ast już zapewnił, że "Solidarna Polska będzie z nami odrzucać te poprawki".
Po czwarte, według opozycji pieniądze z KPO napłyną dopiero jesienią i będzie je wydawał już nowy rząd – w domyśle rząd dzisiejszej opozycji. Raz, że to dzielenie skóry na niedźwiedziu, który wciąż hasa po lesie, bo ani opozycja jeszcze wyborów nie wygrała, ani PiS ich jeszcze nie przegrał. Dwa, że nawet bez pieniędzy na koncie PiS będzie mógł odtrąbić sukces, zamknąć, jak to mówi Morawiecki, "zachodni front", czyli wyprowadzić kozę z zagrody. To będzie duża ulga dla obozu władzy.
Naprawdę, trudno oprzeć się wrażeniu, że opozycja uratowała Jarosława Kaczyńskiego z ciężkiej opresji i że zrobiła to zupełnie za darmo.