
Pogrom! Demolka! Fantastyczny mecz Polki! Takie komentarze dominują w internecie po tym, jak Agnieszka Radwańska wygrała turniej w Sydney. Nie straciła w nim seta, a w finale poszła nawet o krok dalej. Dominice Cibulkovej nie oddała ani jednego gema. Nie przesadzajmy z entuzjazmem. Polka nie była genialna, była mądra, cierpliwa. Przebijała, a rywalka waliła po autach. To teraz wygrana w Australian Open? - pytają ludzie. Spokojnie. Faworytka turnieju, który startuje w poniedziałek, jest jedna. I nie nazywa się Agnieszka Radwańska, tylko Serena Williams.
Takie wyniki zdarzają się w kobiecym tenisie, gdzie dysproporcje są duże. Ale napotykamy je raczej na początku wielkich turniejów, gdy któraś z czołowych zawodniczek gra z rywalką z drugiej setki w rankingu. A tutaj przecież grały dwie panie, notowane wysoko. W dodatku to był finał, a nie I runda. Finał prestiżowego turnieju, bezpośrednio poprzedzającego ten jeszcze bardziej prestiżowy.
Agnieszka przeszarżowała z liczbą spotkań przed AO. Finał w Sydney z Cibulkovą to dziewiąty pojedynek a wiele z nich toczonych w trudnych warunkach atmosferycznych. Maria Szarapowa w tym roku jeszcze nie grała, Witkoria zaś po dwóch zwycięskich meczach oddała walkower Serenie.
Mecz pokazała TVP2. To ewenement, bo Radwańską mogliśmy jak dotąd oglądać głównie w Eurosporcie i, przy okazji Wimbledonu, na antenie Polsatu Sport. Publiczna pewnie z jednej strony cieszy się, z drugiej żałuje. Dobrze, bo pokazała wyraźny triumf Polki, bo w naszych rodakach zacznie kiełkować skojarzenie, że jak gra Isia, to mogą ją zobaczyć na ogólnodostępnym kanale. Z drugiej strony - Dwójka pokazała jednostronne i nudne spotkanie. Ten mecz nie nakłoni nikogo kto nie pała wielką miłością do sportu, żeby w przyszłości oglądać tenis.
To, co dzieje się teraz wokół Radwańskiej, przypomina mi sytuację z polskimi siatkarzami przed igrzyskami w Londynie. Też grali znakomicie. Też wygrywali mecz za meczem. W finale Ligi Światowej trzy kolejne spotkanie wygrali bez straty seta. A potem nadszedł Londyn, przegrane z Bułgarią i Australią, na koniec decydująca porażka z Rosją.
Radwańska, która bilans ma teraz znakomity. Dziewięć spotkań i dziewięć wygranych. Żadnego straconego seta. Faktem jest, że prezentuje się świetnie. Faktem też jest, że jeszcze nigdy na tym etapie sezonu tak dobrze się prezentowała. Ale faktem już nie jest, że to czyni ją z automatu główną faworytką do wygrania w Australii. Przeglądam teraz różne fora, komentarze i tam częsty jest głos, że Isia wygra kolejnych siedem spotkań i potem wzniesie główne trofeum, a na konto Polki wpłynie prawie 2 i pół miliona australijskich dolarów.
Faworytka ma na imię inaczej
Spokojnie. Spójrzmy na sprawę realistycznie. Faworytką Australian Open nie jest Agnieszka Radwańska. Jest nią Amerykanka Serena Williams, która od zeszłorocznego Wimbledonu wygrała w tenisie wszystko, co najważniejsze. Na londyńskich kortach wygrała w finale z Radwańską. Potem igrzyska, triumf. US Open, triumf. Turniej WTA w Stambule i triumf. W Turcji w półfinale nie dała szans Radwańskiej. Serena w tej chwili to inna liga. Jeśli będzie zdrowa, ciężko będzie ją pobić. Za nią, w drugiej kolejności, można wymienić kilka zawodniczek. Azarenkę, Szarapovą, Na Li. I Polkę.

