Mateusz Morawiecki już ogłosił obniżenie stawek na gaz dla piekarni i cukierni, a podobno szykowana jest pomoc także dla innych przedsiębiorstw dotkniętych kryzysem. Bardziej cieszy zatem, że chleb potanieje czy smuci utrata paliwa do wyborczej machiny opozycji?
Mirosław Suchoń: Nie wiem, co kogo cieszy, bo dotykamy tutaj bardzo poważnego problemu. W gabinecie premiera Morawieckiego jest ciepło i spokojnie, ale u nas w Bielsku-Białej i całym regionie uderzenie drożyzny odczuwamy naprawdę mocno.
I to niestety było do przewidzenia. Jeszcze jesienią Polska 2050 mówiła, że nie można zmieniać cen ogrzewania w środku sezonu grzewczego, gdy ludzie muszą zadbać o ciepło w domach, a niektórzy przedsiębiorcy – szczególnie mikro i małe firmy – funkcjonują na granicy wytrzymałości.
Głośno mówiliśmy, jakie będą skutki i że to w ludzi uderzy, ale premier nie chciał słuchać. Teraz idzie po rozum do głowy, ale wystarczyło w odpowiednim momencie posłuchać głosów opozycji. Niestety, w Kancelarii Premiera woleli zajmować się wojenkami frakcyjnymi wewnątrz Zjednoczonej Prawicy.
Może trzeba było składać projekty ustaw – na przykład tej w sprawie obniżenia VAT na gaz, prąd i paliwa – w wersji akceptowalnej dla większości sejmowej?
Pytanie tylko, jak taka wersja miałaby wyglądać? Przez te ponad siedem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości było zaledwie kilka opozycyjnych projektów ustaw i inicjatyw obywatelskich, które oni zgodzili się poprzeć.
Standardem działania tej władzy jest bowiem, że jeśli projekt nie pochodzi z ich środowiska, to z automatu zostaje wyrzucony do kosza. Co najwyżej najpierw zagłosują przeciwko projektowi opozycyjnemu, a za chwilę sami zgłoszą podobny.
Do jesieni będziecie konkurować już tylko na różne smaki kiełbasy wyborczej czy jest szansa na porozumienie z rządzącymi ws. jakichś konkretnych pomysłów, na przykład przeciwdziałających kryzysowi?
Nasze konkrety leżą na stole. Na samej górze jest chociażby projekt ustawy odblokowującej budowę elektrowni wiatrowych w Polsce, co znacząco wpłynęłoby na obniżenie cen energii. Jednak znowu okazało się, iż wszystkie projekty opozycyjne muszą zostać odrzucone.
W tym przypadku o złamanie szans na porozumienie zadbał Marek Suski, który na kolanie napisał tę słynną już poprawkę, która wszystko wysadziła w powietrze.
A jak wy te projekty wprowadzacie do Sejmu – jest jakieś sondowanie szans i kuluarowe negocjacje, czy PiS o waszych planach dowiaduje się dopiero po wniesieniu projektu do laski marszałkowskiej?
Oczywiście, że takie próby są podejmowane. Posłowie opozycji próbują z PiS rozmawiać na przykład przy okazji tych posiedzeń kryzysowych, na które przedstawicieli wszystkich formacji obecnych w Sejmie zaprasza premier Morawiecki czy na marginesie Rady Bezpieczeństwa Narodowego zwoływanej przez prezydenta Dudę.
Przekonywaliśmy rządzących do pchnięcia pewnych kluczowych dla państwa spraw – zarówno razem z partnerami z opozycji, jak i podczas spotkań bilateralnych. Niestety, nic z tego nie wynikło. Oni nawet takie spotkania próbowali wykorzystać tylko po to, żeby zrobić sobie lepszy PR i pokazać, że niby próbują rozmawiać ponad podziałami, ale tak naprawdę zupełnie im na tym nie zależy.
Coraz częstsze odcinanie się od Koalicji Obywatelskiej i Lewicy nie pomaga wam poprawić relacji z Nowogrodzką?
Czemu mielibyśmy chcieć je poprawiać? Chcę, aby to wybrzmiało bardzo jasno: naszym nadrzędnym celem jest jak najszybsze odsunięcie PiS od władzy! Dlatego wzmacniamy relacje po stronie demokratycznej opozycji – zależy nam na tym samym.
Szymon Hołownia ostatnio wspomina o dwóch blokach, którymi opozycja ma pójść na wybory. Ile partyjnych klatek planujecie więc wybudować w waszej konstrukcji…?
Niczego takiego nie planujemy. Szymon Hołownia podczas pierwszego zjazdu krajowego naszej partii po raz kolejny powtórzył, że wszystkie opcje pójścia do wyborów nadal leżą na stole. Jedni przekonują, że najlepiej iść wspólną listą opozycji, inni widzą dobrą opcję w dwóch, a nawet trzech blokach, są też zwolennicy samodzielnego startu wszystkich ugrupowań.
Dla Polski 2050 takim terminem decyzji jest końcówka lutego. Do tego czasu powinniśmy znaleźć taką taktykę startu w wyborach, która pozwoli zdobyć jak najwięcej głosów i jednocześnie taką, która najwięcej zabierze PiS.
Z badań, którymi wszyscy na opozycji dysponujemy, wynika, iż postawienie na jedną listę spowoduje, że dość duża grupa wyborców po prostu zostanie w domach. Co gorsza, taki układ istotnie premiuje Konfederację – naturalnego koalicjanta Kaczyńskiego i reszty.
Za dwoma blokami przemawiają doświadczenia czeskie. Tam też wydawało się, że nie ma mocnych na ANO i Andreja Babiša, ale opozycja wystawiła dwie listy i skutecznie przejęła władzę.
Czy wspólna lista skutecznie nie rozwiązuje jednak – podnoszonych przez wszystkich liderów opozycji – obaw o sfałszowanie wyborów? Jeżeli do piątku sondaże będą pokazywały, że opozycyjna lista ma 50 proc. poparcia, a obóz rządzący 30 proc., to w niedzielę nikt nie odważy się "zarządzić" innego wyniku, bo sprawa będzie oczywista…
Mamy jeszcze ponad pół roku do wyborów. Pamiętam sondaże, które zimą pokazywały czyjeś zwycięstwo, a później wychodziła z tego kolejna katastrofa.
W dyskusji o jednej liście wielu zdaje się zapominać o badaniach sprzed ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego – prawie wszystkie do samego końca przewidywały zwycięstwo Koalicji Europejskiej, czyli zjednoczonych sił całej opozycji. A jak się skończyło? Oczywiście zwycięstwem PiS.
Dziś sytuacja Polski jest taka, że nie możemy sobie pozwolić na powtórkę tamtej sytuacji. I chociaż wszystkie opcje nadal są na stole, to jedna lista może być tą najmniej prawdopodobną. Nawet nie ze względu na ewentualne decyzje Polski 2050 Szymona Hołowni, a Lewicy, której przedstawiciele mówią otwarcie o planach samodzielnego startu.
Polityka nie powinna podlegać dyktatowi jednego, medialnie podgrzewanego pomysłu, który wcale nie jest optymalny. Najważniejszym zadaniem jest dziś skuteczne odsunięcie PiS od władzy.
A jeśli skutek będzie odwrotny do zamierzonego, bo zaczniecie się tak "żreć" w kampanii, że zniechęcicie wyborców i zafundujecie PiS trzecią kadencję…?
Tym pytaniem porusza pan bardzo ważny temat, jakim jest niebywale agresywny hejt, który dziś na nas spada, podobnie jak kiedyś na Lewicę, później na PSL. W polityce nie musimy się ze sobą zgadzać w 100 proc., żeby móc współpracować dla dobra Polski.
Mamy prawo się różnić w szczegółach – ba, nawet powinniśmy – ale nie wolno tymi różnicami przekreślać większego celu. Dziś tym celem jest zabranie Jarosławowi Kaczyńskiemu dalszej możliwości rujnowania Polski.
Można próbować rozumieć dzisiejsze przykre słowa, formułowane pod naszym adresem przez niektórych polityków opozycji, jako pewną grę przedwyborczą. Tylko musimy pamiętać, że takie słowa mają moc niszczenia relacji.
Niezwykle mnie to martwi w kontekście tego, co dalej po wyborach. Po przekroczeniu pewnych granic dużo trudniej będzie tworzyć przestrzeń do budowania nowej większości i dobrego programu dla Polski. Co z tego, że wygramy wybory z PiS, jak w każdej chwili znów może uderzyć fala nienawiści wobec mniejszych partnerów.
Mam jednak nadzieję, że coś w tej sprawie szybko się zmieni i inicjatorzy hejtu zrozumieją, że po stronie opozycyjnej naprawdę nie ma wrogów.
Przecież wy też nie jesteście aniołami i jak trzeba, nie krępujecie się przed uderzeniem konkurencji w czuły punkt…
Nie wiem, co konkretnie ma pan na myśli. Wylewanie wiadra pomyj na Szymona Hołownię, czy jakiegokolwiek innego polityka i jeszcze szerzej – na innego człowieka – klasyfikuję jednak z dala od polityki.
To nie jest polityka, a haniebny cyrk, który warto zakończyć choćby ze względu na zdrowy rozsądek, jeśli nie zwykłą przyzwoitość. Dotąd myślałem, że takiego zachowania można spodziewać się tylko po najtwardszym elektoracie PiS…
Czytaj także: https://natemat.pl/465221,stosunki-polsko-niemieckie-rekordowo-zle-kohut-z-lewicy-wskazuje-blad-pis