Takiego filmu o Pinokiu nie mieliśmy dotąd okazji oglądać. Wyobraźcie sobie, że Guillermo del Toro nadał kultowej bajce o drewnianym chłopcu jeszcze większą głębię niż inne adaptacje i osadził ją w faszystowskich Włoszech, tym samym wynosząc płynący z niej morał na wielowymiarowy poziom. W oscarowym wyścigu meksykańskiemu reżyserowi przeszkadzać będzie Disney, który od lat wiedzie prym w kategorii najlepszej animacji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Pinokio" w reżyserii Guillermo del Toro do przepiękny film animowany, który wcale nie jest dla dzieci. Sam twórca tak się o nim wyraził.
Produkcja została nominowana do Oscara w kategorii "najlepszej animacji". Jej największą konkurencją będzie "To nie wypanda" Disneya i Pixara.
Bajka del Toro zamienia główne przesłanie powieści Carla Collodiego. To Geppetto staje się prawdziwym ojcem, a nie Pinokio prawdziwym dzieckiem.
Przy tworzeniu tytułu wykorzystano animację poklatkową (znaną m.in. z "Koraliny" czy "Wallece'a i Gromita").
W anglojęzycznym dubbingu usłyszymy m.in. Ewana McGregora, Tildę Swinton i Rona Perlmana.
"Guillermo del Toro: Pinokio" - o czym jest? (RECENZJA)
"Pinokio" w reżyserii Guillermo del Tororozpoczyna się od tragicznej historii stolarza Geppetta, który samotnie wychowuje syna Carlo. Mężczyzna ma już swoje lata i to miłość do jedynego dziecka w pewnym sensie trzyma go przy życiu i nadaje mu sens. Chłopiec towarzyszy ojcu niemalże zawsze, gdy ten zajmuje się struganiem nowych rzeźb.
Pewnego wieczoru Carlo ginie podczas nalotu bombowego. Pozostaje po nim tylko szyszka, którą Geppetto zakopuje tuż przy grobie syna. Gdy starzec topi rozpacz w kieliszku, z ziemi tuż obok miejsca spoczynku Carla zaczyna wyrastać sosna. Stolarz ścina ją w alkoholowym szaleństwie i z jej kawałków struga pajacyka. Jego żałoba nie uchodzi uwadze wróżki, która wzruszona ludzką bezsilnością ożywia drewnianą lalkę. Robi to też w odpowiedzi na życzenie antropomorficznego świerszcza Sebastiana.
Pinokio, bo tak nazywa się drewniany chłopiec, musi odnaleźć się w brutalnej rzeczywistości faszystowskich Włoch, gdzie wrogów łatwo pomylić z przyjaciółmi.
Faworyt do Oscara
Del Toro z jednej strony zabiera się za materiał idealny dla dzieci, z drugiej zaś tworzy dzieło, które w dużym stopniu można nazwać bajką dla dorosłych. Już sam styl animacji w pewnym sensie wiele mówi nam o tym, czego możemy spodziewać się po fabule "Pinokia".
Warstwa wizualna –którą stanowi animacja poklatkowa, a jej głównymi bohaterami są ręcznie wykonane kukiełki, makiety oraz tła – przypomina bardziej mroczną "Koralinę" niż dziecinnego, choć wciąż niepokojącego "Wallece'a i Gromita". Można nawet rzec, że stop-motion jest dla odbiorców bardziej wymagającą techniką niż animacja 2D czy 3D.
Nie od dziś wiadomo, jaką opinię na temat filmów animowanym ma del Toro. Reżyser uważa, że ten gatunek jest błędnie utożsamiany z dziećmi. "Pinokiem" udowadnia, że animacja to medium, dzięki któremu można opowiadać historie i dla dużych, i dla małych. Zresztą jego najnowsze dzieło – jak sam zresztą podkreśla – nie jest dla malców.
Gdyby "Pinokia" puszczano wyłącznie w kinach, a nie na Netfliksie, którego w każdej chwili da się wyłączyć, tłumy ludzi opuszczałyby seans w połowie filmu, ciągnąc za sobą swoje pociechy. Tak było przy adaptacji "Koraliny" Neila Gaimana (nie kłamię).
W animacji poklatkowej każda klatka jest precyzyjnie zaplanowana, dlatego oglądając "Pinokia" warto zwrócić uwagę na płynność, jaka zachodzi między ujęciami, i bogactwo detali. Do tego dochodzi znakomite oświetlenie, które momentami nadaje realizmu scenografii. Ciepłe światło symbolizuje w filmie bezpieczeństwo, zaś zimne zapowiada nadejście czegoś groźnego, bądź magicznego (a tego nie da się nazwać jednoznacznie dobrym lub złym).
"Pinokio" to uczta dla oka, którą z pewnością docenią koneserzy z wyszukanym podniebieniem. Del Toro dopieścił niemalże każdy element układanki, wydając na świat animacyjne arcydzieło, któremu w starciu po Oscara zagraża nie nowy "Kot w butach", ani "Marcel Muszelka w różowych bucikach" od A24, tylko duet Disneya oraz Pixara i jego "To nie wypanda".
Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej faworyzuje produkcje wytwórni Walta Disneya, nawet wtedy, gdy do kategorii "najlepszej animacji" nominowano o wiele większych graczy (i mam tu na myśli po prostu znakomitsze dzieła). Niemniej "Pinokio" może pochwalić się mocną pozycją w wyścigu o złotego rycerza.
Uniwersalna opowieść, którą warto było zmienić
W scenariuszu "Pinokia" wprowadzono dość duże zmiany względem powieści Carla Collodiego. Przede wszystkim w fabule co chwila podkreśla się znaczenie tego, że akcja rozgrywa się we Włoszech za czasów I wojny światowej, a tytułowy bohater obraca się w kręgu ludzi uciskany przez faszystowski reżim Benito Mussolini, który swoją drogą zaszczyca widzów swoją obecnością na ekranie.
Del Toro dekonstruuje historię dziecka zrodzonego z drewna i gwoździ, czyniąc z niej raczej opowieść o tym, jak Geppetto (pijak modlący się wpierw o cud, a potem narzekający, że jego życzenie zostało spełnione) staje się prawdziwym ojcem, a nie Pinokio prawdziwym chłopcem. Reżyser zrywa z ideą posłuszeństwa dorosłym, która przyświecała Collodiemu, gdy ten pisał swoją książkę. Tym samym krytykuje myślenie, zgodnie z którym to rodzice zawsze mają rację, a dzieci muszą być im bezwzględnie posłuszne.
Oprócz tematu ojcostwa "Pinokio" skupia się również na kwestiach straty, żałoby, wychowania, niewinności, zaufania i śmierci. Żaden z bohaterów, z wyjątkiem dzieci, nie ma w tym filmie nieskazitelnej osobowości. Prawie każdy ma coś za uszami i widzi w Pinokiu coś, na czym można ubić interes. Oczywiście część bohaterów dostaje nauczkę, zmienia się na lepsze i żyje w zgodzie z własnym sumieniem.
Każdemu, kto zdecyduje się sięgnąć po "Pinokia" del Toro, polecam obejrzeć go z oryginalnym dubbingiem. W roli Geppetta możemy usłyszeć znanego z filmowego uniwersum "Harry'ego Pottera"Davida Bradleya (odtwórca Argusa Filcha), zaś jako drewnianego chłopca Gregory'ego Manna. W obsadzie znaleźli się również Ewan McGregor ("Obi-Wan Kenobi"), Ron Perlman ("Hellboy"), Finn Wolfhard ("Stranger Things"), Tilda Swinton ("Trzy tysiące lat tęsknoty") i Cate Blanchett ("Tar").
Na potrzeby filmu stworzono rewelacyjne utwory muzyczne w musicalowych klimatach, które z pewnością będziemy nucić jeszcze długo po seansie.
"Guillermo del Toro: Pinokio" nie każdemu podejdzie, aczkolwiek znów może przewrócić twórcom zainteresowanie animacją poklatkową. To kawał dobrej roboty, który mamy nadzieję przyniesie ekipie dowodzonej przez del Toro upragnionego Oscara.