Był grudzień zeszłego roku, kiedy liderzy opozycji byli już w ogródku i witali się z gąską. Sondaże były dlań łaskawe – PO miała PiS na wyciągnięcie ręki, czego w tej kadencji Sejmu jeszcze nie widziano, dzieliły ich tylko trzy punkty procentowe, dosłownie rzut beretem. Byli tacy, którzy zamawiali już nowe garnitury z myślą o ministerialnym urzędzie – mówi mi poseł największej partii opozycyjnej. Inni, po tej demokratycznej stronie, też mieli swoje powody do zadowolenia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Polska 2050 wprawdzie odnotowała – rok do roku – stratę wyborców, ale wciąż miała wynik dwucyfrowy. Nowa Lewica mocne i, wydawać by się mogło, niezagrożone 9%. Tylko PSL niezmiennie, okolice progu, ale zdecydowanie bliżej niego niż dalej.
Tyle że już w styczniu PiS przyspieszył, a główna partia opozycyjna osłabła. Posypało się też poparcie dla Hołowni, Czarzastego i Kosiniaka-Kamysza. Marcowy Kantar dla TVN był wstrząsem. Ludowców w zasadzie nie ma, Polskę 2050 wyprzedziła Konfederacja, KO oddala się od upragnionych 30%, Lewica ciąży ku progowi wyborczemu, a tymczasem PiS zyskuje trzy punkty procentowe.
Co poszło nie tak?
Nie było w historii III RP partii, która rządziłaby trzy kadencje z rzędu. Przywyknięto raczej do scenariusza, że po kadencji przy władzy przychodził polityczny niebyt, dosłowny, jak w przypadku AWS, która nie weszła do parlamentu w 2001 roku, czy symboliczny, jak u SLD, który przez kilkanaście lat nie mógł się po swoich rządach pozbierać.
Zresztą, lewica do dziś nie odzyskała dawnej mocy. Stąd trudno sobie komukolwiek wyobrazić, że oto PiS osiągnie nieosiągalne, czyli trzecią(!) kadencję, gdy już druga, po czterech latach zorganizowanego złodziejstwa, systemowego psucia państwa oraz daleko posuniętej – wykraczającej poza instynkt samozachowawczy – arogancji władzy, zdawała się czymś nieprawdopodobnym. Tym bardziej że PiS sprawiał wrażenie zużytego władzą, w przededniu implozji. Ale nagle odzyskał wigor, ku zaskoczeniu ugrupowań opozycyjnych.
Jest to skutek wielu czynników.
Po pierwsze, brak przepływu elektoratów między PiS-em a resztą świata. Nawet jeśli wyborcy porzucają (a porzucają) PiS, to nie przenoszą swojego poparcia na którekolwiek ugrupowanie opozycyjne. Według danych z najnowszego raportu Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadury jest na to gotowych zaledwie 3% dotychczasowych wyborców partii Kaczyńskiego.
Reszta, na razie, planuje zostać w niedzielę wyborczą w domu, ale – jeśli tylko PiS zaoferuje coś, co przypadnie im do gustu, bądź zrobi coś, co spotka się z ich aprobatywnym przyjęciem, to są do odzyskania, bo ich odrzucenie PiS-u jest, tu znów wnioski z raportu, "odwoływalne i warunkowe". PiS nie musi drżeć, że pójdą gdzie indziej, musi tylko sprawić, że pójdą do urny, bo wtedy na pewno ma ich głos.
W rezultacie szeroko pojętej opozycji nie przybywa wyborców, wciąż mają ich podobną liczbę, którą dzielą się, a raczej przeciągają między sobą. Żadna też partia opozycyjna nie jest na razie w stanie samodzielnie pokonać PiS. Właściwie jest do tego zdolna jedynie PO, gdyby w warunkach kampanijnej polaryzacji zassała dużą część poparcia dla reszty opozycji, doprowadzając pozostałe partie do upadku (co w konsekwencji oznacza też utratę głosów).
Po drugie, PiS doskonale posługuje się starą strategią komunikacyjną, która brzmi: podpinaj się pod wartości (bo są one trwałe i trudne do zmiany) i zarządzaj nader łatwymi do zarządzania emocjami. Narracja dotycząca Jana Pawła IIjest klasycznym przykładem zastosowania właśnie tej strategii. Papież Polak, mimo pojawiających się od kilku już lat doniesień, odbrązowiających jego wizerunek, nadal cieszy się estymą moralnego autorytetu – nie tylko wśród wyborców PiS.
Dlatego krytyka części jego działalności jest prezentowana jako atak na świętość, fundamenty państwa. Cóż z tego, że to bzdura. PiS nie zachęca nas do krytycznej analizy, tylko do oburzenia – czyli wzbudza emocje, które mogą być dla niego korzystne. Np. zmobilizować wyborców zdemobilizowanych.
Wzbudzana przez PiS panika moralna przynosi profity tylko PiS, nawet Lewica odcięła się od propozycji rzuconej przez dwie działaczki o "odjaniepawleniu" polskich szkół oraz ulic i zapewnia, że nie będzie obalać niczyich pomników, bo zorientowała się, jakie są w swej masie nastroje społeczne w tym temacie.
Po trzecie, PiS przetrwał zimę oraz inflację. Wiosna jest już widoczna gołym okiem, a szczyt inflacji ponoć też. Jeśli sprawdzą się oczekiwania nie tylko Adama Glapińskiego, ale też wielu poważnych, a nie kabaretowych analityków, to od marca czeka nas dezinflacja. Nadal będzie drogo, bo ceny wciąż będą rosły, choć wolniej, ale z psychologicznego punktu widzenia jest to sytuacja do wygrania.
Wyobrażam sobie przekaz w stylu: najgorsze już za nami, od teraz będzie już tylko lepiej. Ludzie oddychają z ulgą i przestają się tego PiS-u czepiać, bo najważniejsze, że jakoś przetrwaliśmy i oczekujemy bogatszego (lub mniej biednego) jutra.
Po czwarte, wyborcy partii opozycyjnych wyczuwają frustrację ich liderów. Kosiniak-Kamysz czy Hołownia mogą zaklinać rzeczywistość, ale tendencja jest dla nich po prostu niekorzystna.
Tusk może na każdym spotkaniu obiecywać, że pokona PiS już tej jesieni, ale to nie zmieni faktu, że PO nie jest w stanie przebić sufitu 30% poparcia, którego przebicia Tusk spodziewał się na koniec… 2021 roku! Nic dziwnego, że – jak wynika z sondażu dla DGP – tylko 47% wyborców KO wierzy w zwycięstwo swojej partii, a jednocześnie 37% spodziewa się wygranej PiS. Dla porównania: 100%(!) wyborców PiS wierzy, że wybory wygra PiS.
Po piąte, PiS bezpardonowo i bezwzględnie wykorzystuje całość zasobów państwa w celach kampanijnych. Norbert Maliszewski, szef Rządowego Centrum Analiz, która to komórka Kancelarii Premiera zajmuje się głównie analizowaniem społeczeństwa pod kątem zwiększenia szans wyborczych partii Kaczyńskiego zapowiedział ostatnio w DGP "dobrze celowane i podliczone programy".
A to oznacza, że nie będzie w tej kampanii zrzucania pieniędzy z helikoptera, tylko dobrze skalibrowane gotówkowe przekazy, np. 300 zł dodatku emerytalnego dla sołtysów. Koszt mniejszy, a datek precyzyjnie wycelowany w tych, którzy dają nadzieję, wręcz pewność tego, że się będą chcieli przy urnie wyborczej odwdzięczyć.
W swoich wewnętrznych sondażach PiS uzyskuje od 37 do nawet 39%. Nawet taki wynik nie daje szansy na samodzielne rządy, ale przy dwustu kilkunastu mandatach można już zacząć kombinować – może pęknie wygłodniały stanowisk PSL? Może uda się ułożyć z Konfederacją?
A może wystarczy kupić kilku posłów, a kilku innych zastraszyć. Opozycja mówi, że przed nami kluczowe, najważniejsze od 1989 roku wybory. Ale to PiS działa tak, jakby w to wierzył.