Kilkaset tysięcy ludzi na ulicach Izraela zrobiło na Polakach piorunujące wrażenie. Nieprawdopodobna siła, jedność, upór i konsekwencja tak przebijają przez izraelską walkę o sądy, że ludzie pytają: "Gdzie w Polsce te tłumy?". U nas były piękne zrywy w obronie sądów i praw kobiet, ale już dawno temu. Dziś Polaków właściwie już nic nie rusza. Co to pokazuje o nas? O Izraelu? I innych krajach, gdzie podobnie manifestują swój sprzeciw wobec poczynań władzy?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W Izraelu wrzało od tygodni. Od tygodni ludzie wychodzili na ulice, protestując przeciwko reformie sądownictwa, którą postanowił zafundować im premier Benjamin Netanjahu. Już samo to, że od tylu tygodni manifestowali swój sprzeciw, może dawać do myślenia. Bo takiej konsekwencji na próżno szukać w Polsce w ciągu ostatnich lat.
"Inna świadomość ludzi. Po trzech tygodniach w każdej sprawie nie było już ludzi na ulicy" – takie komentarze zbierał polityczny Twitter.
Jednak to wydarzenia ostatniego weekendu były prawdziwym wstrząsem. Aż ciarki przechodzą, gdy człowiek patrzy na zdjęcia i nagrania gigantycznych tłumów. 600 tysięcy ludzi na ulicach izraelskich miast? W 9,5-milionowym kraju, kilka razy mniejszym niż Polska? W samym Tel Awiwie na głównym proteście zgromadziło się około 200 tys. osób.
Efekt? W Polsce, czy na Węgrzech, przez ostatnie lata trudny do wyobrażania.
Tu błyskawicznie ruszyła cała machina. Największy związek zawodowy w kraju ogłosił protest generalny. Wstrzymano odloty z największego lotniska Izraela. W poniedziałek od rana świat komentował, że rząd Netanjahu wisi na włosku. A kilka godzin później przyszły doniesienia, że odkłada reformę. Wezwał do tego również prezydent Izraela Izaak Herzog. Jak napisał – "w imię dobra Izraela". Tak presja narodu i polityków wywarła wpływ. A w Polsce?
"Nie chcemy Polski i Węgier w Izraelu"
– Izraelczycy są w tym samym momencie, w którym my byliśmy w 2017 roku, gdy ustawy sądowe były uchwalone, ale jeszcze nie weszły w życie. Oni przeżywają to, co my wtedy. Izraelczycy mają zabieraną wolność od kilku lat, kawałek po kawałku, władza ograniczała wolność słowa, zwalczała przeciwników politycznych, o tym trzeba pamiętać. Zobaczymy, gdzie będą za pięć lat – zaznacza sędzia Olimpia Barańska-Małuszek, która orzeka w Sądzie Rejonowym w Gorzowie Wlkp., jest zaangażowana w obronę sądów w Polsce. Dziś obserwuje wydarzenia w Izraelu. I jest pod wrażeniem.
– Dobrym sygnałem, wyrazem dojrzałości demokratycznej i obywatelskiej izraelskiego społeczeństwa jest to, że organizują się całe instytucje, a strajk generalny zapowiadają związki zawodowe. W Polsce największy związek zawodowy jest prorządowy. Owszem, u nas na ulice wychodzili studenci i niektórzy wykładowcy, ale nie wszyscy się angażowali. Natomiast nie było czegoś takiego, że protestował cały uniwersytet. A w Izraelu widzimy, że całe instytucje potrafią wyrazić swój sprzeciw i świetnie się w tym organizują. Tego nam, niestety, zabrakło. I tego im zazdroszczę. Że po prostu potrafią lepiej się zorganizować – przyznaje.
Wielu polskich internautów jest pod ogromnym wrażeniem. W komentarzach pojawia się zazdrość. Mniejszy kraj niż Polska. Podobny atak na sądy. Tylko mobilizacja społeczeństwa skrajnie różna. A właściwie – jedna jest ostatnio praktycznie zerowa. A ta druga krzyczy na protestach: – Nie chcemy Polski i Węgier w Izraelu!
– To pokazuje, że społeczeństwo Izraela dobrze rozumie, co to jest demokracja i co to są wolne sądy. Pokazuje jak marny wizerunek Polska i jej rząd ma na świecie. Niestety, wymieniani jesteśmy nie wśród krajów demokratycznych, jak to było do 2015 roku, ale zaliczani jesteśmy do tych, w których panują tacy przywódcy jak Orban, Netanjahu, Erdogan, czy wcześniej Trump w USA – mówi naTemat Jan Wojciech Piekarski, były ambasador RP w Izraelu.
– A z drugiej strony jest nasze społeczeństwo, które obecnie czuje się przybite niepowodzeniami sprzed kilku lat. Jest zupełnie bezradne, apatyczne w stosunku do tego, co obecna władza robi z wymiarem sprawiedliwości, z relacjami z UE, z funduszami europejskimi należnymi Polsce. Może manifestacje w Izraelu, pokazywane dziś wszędzie, będą jakąś zachętą? Ale poczekajmy, zaczyna się wiosna, może ludzie otrząsną się z zimowego letargu – dodaje.
Przypomnijmy, w poniedziałek czarę przelała sprawa ministra obrony Yoava Gallanta, którego BenjaminNetanjahu zdymisjonował za to, że minister wezwał premiera do wstrzymania zmian w sądownictwie.
Jarosław Kociszewski, dziennikarz zajmujący się Bliskim Wschodem komentował na Twitterze: "Niesamowita solidarność w Izraelu. Pierwszy raz w historii związki zawodowe i organizacje pracodawców oraz banków porozumiały się i wspólnie przystępują do strajku generalnego w obronie demokracji".
Dyplomaty skala protestów w Izraelu jednak nie zaskoczyła. – Oni są podobni jak Francuzi, którym nie trzeba wiele, żeby zachęcić ich do wyjścia na demonstracje. A teraz czują, że to dotyczy podstawowej sprawy, jaką jest zaufanie do sądów i ich niezawisłości od politycznych wpływów. Z drugiej strony duża część młodych ludzi zdaje sobie sprawę, że Netanjahu ma w tym swój prywatny interes, bo ciążą nad nim poważne zarzuty kryminalne. Jeśli sądy i prokuratura nie będą niezależne, to on ciągle może uniknąć odpowiedzialności za różnego rodzaju przekręty. A te oskarżenia mogą mu się jeszcze nawarstwić, jeśli byłyby brutalne represje wobec demonstrujących – komentuje.
Marazm obywatelski w Polsce
Tymczasem Polaków od dłuższego czasu zadaje się nie ruszać nic. Czy dotyczy to sądów, zmian w kodeksie wyborczym, czy gigantycznych kar, które płacimy Brukseli i unijnych miliardów z KPO, które przechodzą Polsce koło nosa, nie mówiąc o zmianach w edukacji, prawach kobiet, czy różnych aferach.
Choć oczywiście nie można zapominać o KOD, Czarnym Proteście, tym, co działo się w obronie sądów w 2017 roku i po wyroku TK ws. aborcji. Ostatni zryw obywatelskiego buntu miał miejsce jesienią 2021 roku, gdy po śmierci Izabeli z Pszczyny niezadowolenie społeczne sięgnęło zenitu. Potem nie działo się właściwie nic.
Sędzia Olimpia Barańska-Małuszek: – Ludzie nie wyszli na ulice, gdy Andrzej Duda usiłował ułaskawić nieprawomocnie skazanego ministra M. Kamińskiego i M. Wąsika. Nie wyszli, kiedy Sejm uchwalił ustawę o bezkarności ws. wyborów kopertowych. Jakby społeczeństwo polskie nie widziało związku między stanowieniem złego prawa, a konsekwencjami dla praw i majątków obywateli. Motywem zmian w sądownictwie w Izraelu i w Polsce jest zapewnienie bezkarności władzy, a nie poprawa systemu. Mam wrażenie, że jest ciche przyzwolenie społeczne na popełnianie przestępstw na najwyższych szczytach władzy. To jest bardzo bolesne.
– Nie wątpię, że część społeczeństwa jest świadoma zagrożeń dla polskiej demokracji i praworządności. A z drugiej strony widzę zmęczenie. Ludziom robi się to już obojętne. Czekają na jakąś zmianę albo na punkt zapalny, który wywoła aktywizm społeczny. Dziś najważniejsze jest coś innego. Nawet wczoraj rozmawialiśmy ze znajomymi, że połowie społeczeństwa wystarczy zapewnić dostęp do Netfliksa, w miarę taniego piwa i kiełbasy w sezonie grillowym. I to właściwie minimum, aby w miarę wygodnie żyć. To jest smutne – zauważa.
"Miliony ludzi na ulicach. Można? Można"
Tak wielkie manifestacje, jak w Izraelu zawsze jednak bardzo dają nam do myślenia. Porównujemy się, wytykamy, że inni potrafią. I protestują dotąd, dopóki nie osiągną celu. Tak było w 2017 roku, gdy pół miliona Rumunów wyszło na ulice w proteście przeciwko zmianom w kodeksie karnym, który miał znieść kary za niektóre przestępstwa korupcyjne. Tak było w 2015 roku, gdy protesty w Rumunii doprowadziły do upadku rządu. Również w Bułgarii, gdy antyrządowe protesty trwały nieprzerwanie ponad 40 dni. Teraz dzień w dzień przeciwko reformie emerytalnej protestuje Francja.
"A my?", "Nawet mi nie mów" – to krótka, wymowna, wymiana zdań polskich internautów pod jednym nagraniem z Izraela.
"Obywatele Izraela protestują przeciwko mniej więcej takiemu samemu rozwalaniu sądownictwa, jakie przeprowadzają w Polsce PiS i SP. Miliony ludzi na ulicach. Można? Można. Mam nadzieję, że i Polacy powiedzą dość" – komentuje Krzysztof Luft. I mnóstwo innych osób w podobnym duchu.
W komentarzach ludzie nie pierwszy raz zastanawiają się, jak naród, który obalił blok wschodni, tak zmienił się przez ostatnie 30 lat.
"Jak pokazuje nasza rzeczywistość, powolne gotowanie żaby pozwoliło nam wszystkim oswoić się z niedemokratycznymi standardami. Połowa z nas nie chodzi na wybory, ponad 30 proc. odpowiadają standardy PiS i socjalne łapówki. Wychodzi na to, że te niecałe 20 proc. dostrzega problem" – podsumował jeden z użytkowników TT.
– Stare badania jeszcze sprzed rządów PiS pokazywały, że Polacy są jednym z najmniej skłonnych do protestów ulicznych, strajków, manifestacji narodów UE. To nie pasuje do stereotypu, ale generalnie tak to wygląda – mówił niedawno naTemat prof. Jarosław Flis, socjolog z UJ. Przypominał, że w latach 2006-2007 udawało się spędzić ok. 6 tys. ludzi na manifestację PiS czy PO. Dopiero potem wydarzenia z lat 2015-16 podgrzały emocje Polaków.
Dziś Polacy protestują głównie w internecie.
– Od samego pisania nic się nie wydarzy – komentuje sędzia Barańska-Małuszek.
Jan Wojciech Piekarski: – Dziś ludzie w Polsce mówią: "Można? Można" i siedzą tylko przy klawiaturze komputera. A w Izraelu mówią, że "Można? Można", biorą izraelskie flagi i wychodzą na zewnątrz. Tyle flag narodowych u nas widzi się tylko w rękach narodowców na marszu 11 listopada.
Dodaje: – U nas wypaliło się to po 2015 roku. Wtedy, krótko po wyborach, w Polsce było dużo demonstracji, które były bardzo liczne i odbywały się nie tylko w stolicy, także w innych miastach. Władza to jednak przetrzymała. Netanjahu też miał nadzieję, że przetrzyma protesty, co było widać dosłownie do ostatniej chwili.
"Izraelska młodzież jest zdezorientowana"
Izraelskie społeczeństwo, jak tłumaczy dyplomata, jest bardzo podzielone.
– Ono z jednej strony w sposób bezdyskusyjny grupuje ludzi wokół spraw bezpieczeństwa, jeśli chodzi o potencjalne zagrożenie ze strony z Iranu, czy intifady palestyńskiej. Natomiast społeczeństwo jest podzielone pomiędzy laickimi Żydami, którzy uznają Izrael jako państwo, które powinno być państwem demokratycznym i bez wątpienia żydowskim oraz ortodoksami i nacjonalistami, którzy mają poglądy skrajne – mówi.
– Młodzież, która jest poddana szkoleniu wojskowemu po szkole, czuje się teraz trochę zdezorientowana. Skoro minister obrony narodowej występuje przeciwko reformie sądownictwa i uważa, że coś jest z nią nie tak? – dodaje.
Na koniec można zapytać: co musiałoby się wydarzyć, że ludzie w Polsce wyjdą na ulice?
– Powiem może brutalnie. Gdyby była tak krytyczna ocena administracji USA wobec tego, co dzieje się w Polsce, jak w przypadku tego, co robi Netanjahu, to myślę, że to mogłoby ośmielić i zmobilizować polskie społeczeństwo do wyrażenia swojej opinii nie tylko na Twitterze czy na Facebooku, ale również na ulicy – uważa dyplomata.
Z drugiej strony cały czas musimy przypominać o konsekwencjach ograniczania praworządności, praw obywatelskich, dostępu do sądów, jawności rozliczeń finansów publicznych. Polacy muszą dojrzeć do tego, by zrozumieć, że walczą o siebie i swoją przyszłość i to nie jest tylko kwestia idei. Muszą wiedzieć, że bez zdrowego, nieskorumpowanego systemu nie będzie zapewnionych ani praw obywatelskich, ani bezpiecznych majątków, ani ich przyszłości emerytalnej, edukacyjnej, zdrowotnej.
Olimpia Barańska-Małuszek
sędzia
Mają pretensje do Netanjahu, że doprowadził do podziałów nie tylko w społeczeństwie izraelskim, ale również w instytucjach i środowiskach, które mają bronić państwa. Bo podzielone jest wojsko i ludzie ze służb. Do tego zaczyna to bardzo irytować nie tylko diasporę amerykańską, ale administrację amerykańską, która z natury jest bardzo proizraelska. Ale nie może być jednocześnie administracją, która bezkrytycznie będzie popierała zamach na demokratyczne sądy i na swobody obywatelskie.