Od niedzieli na Facebooku furorę robi fanpage o przewrotniej nazwie „Kupiłbym tę książkę, gdyby nie okładka”. W kilka godzin zyskał ponad półtora tysiąca fanów. Jak widać, problem nietrafionych okładek dostrzega wiele osób. Na stronie można zobaczyć i podyskutować o kilkunastu wydawniczych wpadkach. Cóż, dobra okładka to nie byle sztuka.

REKLAMA
Grafik - redaktor - sprzedawca
Mężczyzna w ciemnych okularach na tle wypiętych pośladków ślicznotki, perwersyjnie rozłożone gołe nogi w szpilkach, do niczego nie podobny blaszany robak, który rozpada się na setki elementów. To tylko kilka przykładów okładek, które zamiast przyciągać, straszą. Tym bardziej kiedy ogląda je się w towarzystwie dziwacznych tytułów. Nie ma co się oszukiwać. Należymy do pokolenia wzrokowców. Jeżeli okładka jest brzydka, albo w fatalny sposób zaprojektowana, szansa, że to akurat po tę książkę sięgniemy w księgarni, spada. Oczywiście są autorzy, których kupimy mimo wszystko. Jednak nie ma co się łudzić, okładka ma znaczenie i to dużo większe, niż nam się wydaje. Kiedy do wyboru mamy dwa wydania tej samej książki, z pewnością wybierzemy, to, które bardziej nam się podoba. I choć wygląd okładki nie powinno wpływać na odbiór lektury, to jednak już tak jest, że to co ładne, przyjemniej się czyta.
– Okładka jest efektem porozumienia między co najmniej trzema działami – opowiada Katarzyna Sówka z wydawnictwa „Czarna Owca”. – Pierwsze zdanie należy do grafika, który okładkę projektuje. Jego pomysł powstaje w konsultacji z redaktorem prowadzącym. Projekt musi mieć odzwierciedlenie w treści. Bez tego jest chybiony. Ostatnie zdanie jednak i tak należy do działu marketingu. Nie ma co się łudzić. Dobra okładka musi być nie tylko piękna, ale musi się też sprzedawać. Dogranie tych trzech elementów bywa trudne. Grafik jest artystą i często trudno mu zrozumieć mechanizmy sprzedaży. Z kolei marketingowcy często są w stanie pójść na kompromis artystyczny kosztem wyeksponowania na okładce nazwiska czy zdjęcia znanego autora – tłumaczy Sówka.
Dobre, bo kolorowe
Efekty tych konfliktów odbijają się na czytelniku, który często biorąc książkę do ręki czuje się po prostu zagubiony. Z okładki krzyczy do niego chwytliwy tytuł, podbity mocną ilustracją i wyrazistymi kolorami. Zamiast informacji, czytelnik dostaje obrazek. Często nawet piękny i bardzo atrakcyjny, tylko co z tego? W końcu okładka w pierwszej kolejności powinna mówić nam o autorze i klimacie lektury, a nie mamić zdjęciem pięknej kobiety czy nagich pośladków. Niestety wielu wydawców wybiera taktykę „fajerwerków”. Atakują nas obrazem, za którym nie idzie żadne przesłanie. Nie dziwne, że po zderzeniu z taką książką czytelnik czuje się oszukany i umieszcza wydawcę na swojej czarnej liście.
– Nie jest powiedziane, że książka z mocnym zdjęciem sprzeda się lepiej, niż okładka opatrzona tylko nazwiskiem autora i tytułem – mówi Anna Gruszczyńska, z działu marketingu w wydawnictwie „Czarna Owca”. – Ważne, żeby znaleźć balans między tymi dwoma stylami. Książka powinna się wyróżniać. Czasem można to osiągnąć za sprawą szaty graficznej, czasem podkręcając tytuł, a czasem wystarczy wyróżnić autora. Efekt zależy od gustu wydawcy. W Polsce zdecydowanie lepiej sprzedaje się zdjęcie czy rysunek niż litera. Myślę, że to kwestia kultury. We Francji okładki są zwykle białe, my lubimy poszaleć z kolorem, bo badania pokazują, że czytelnicy chętniej sięgają po takie tytuły. A przecież okładki powstają z myślą o nich – dodaje Gruszczyńska.
Narysuj mi treść
Czy jednak na pewno? Z wpisów na Facebooku można wywnioskować, że najbardziej zależy nam na spójności. – Książka jest przede wszystkim sposobem na przekazanie jakiejś treści – mówi Błażej Pindor, grafik. – Projekt powinien to ułatwiać, a nie utrudniać. Poza tym powinien być na tyle ciekawy, aby ktoś chciał się zapoznać z jej zawartością – zakładamy że księgarnia to nie sklep z zabawkami. Projektant powinien znać treść, nad którą pracuje i robić projekt w relacji do niej. Forma książki nie jest polem do nieograniczonych eksperymentów, ale grą niuansów. Grą również pomiędzy intuicją i "regułami" rzemiosła – tłumaczy Pindor.
Niestety wielu wydawców wciąż nie rozumie, że towar dobrze zaprojektowany jest więcej wart. Często więc idą na skróty i tworzą nieprzyjemne dla oka hybrydy. Jeżeli czytelnikowi zależy na treści, to książkę i tak kupi. A to, że będzie się wstydził pokazywać się z nią w metrze albo obłoży gazetą zaraz po przyjściu do domu, to przecież już zupełnie inny problem. Od kilku dni swoim niezadowoleniem może podzielić się na fanpage'u "Kupiłbym tę książkę gdyby nie okładka". Przynajmniej tyle.