Fot. Stowarzyszenie Miasto Moje A W Nim (Elżbieta Dymna i Marcin Rutkiewicz)

Temat reklamy w przestrzeni miejskiej – mimo iż obecny w mediach i społecznych dyskusjach od dawna – zatacza coraz szersze kręgi. W najbliższą sobotę stowarzyszenie „Miasto Moje A W Nim” – inicjatywa, której celem jest uregulowanie problemu chaosu wizualnego w polskim krajobrazie – organizuje w Warszawie akcję związaną ze zdzieraniem nielegalnych ogłoszeń, zawłaszczających miejsca do tego nieprzeznaczone.

REKLAMA
Z Kodeksu Wykroczeń dowiedzieć się można o jednoznacznym zakazie umieszczania w miejscach publicznych jakichkolwiek komunikatów bez zgody zarządcy miejsca. Przepis ten nie przeszkadza jednak reklamodawcom bezkarnie wykorzystywać przystanków, słupów, rynien i drzew jako najtańszych nośników reklamowych. Dlatego od 19 stycznia ulotki w okolicach Metra Centrum mogą liczyć na karną vlepkę z logo akcji „Nie wstydź się zerwać!”. – Naszymi działaniami chcemy zwrócić uwagę mieszkańców na ich najbliższe otoczenie. – mówią członkowie stowarzyszenia – Przymykanie oczu na wprowadzanie szumu informacyjnego wszędzie tam, gdzie oczekujemy innego przekazu, np. planu miasta czy rozkładu jazdy prowadzi donikąd. Prostym gestem możemy wyrazić swój sprzeciw.
Na facebookowym profilu wydarzenia, do którego zapisało się już blisko 400 osób, rozgorzała jednak dyskusja, czy taki sposób prowadzenia kampanii informacyjnej również nie jest zaprzeczeniem brzmienia wspomnianego artykułu. „Miasto Moje A W Nim” broni na pewno chęć włączenia do takiej inicjatywy zwykłych przechodniów. Jak ripostują przedstawiciele stowarzyszenia: – Ludzie zazwyczaj nie wiedzą o istnieniu takiego paragrafu, zapominają, potrzebują zachęty do bycia aktywnymi. Kiedyś na mieście było więcej tego rodzaju naklejek, zabraniających umieszczania dodatkowych ogłoszeń pod karą grzywny. Przyklejano je bezpośrednio na latarnie czy przystanki. My chcieliśmy być mniej inwazyjni. Naklejanie vlepek na reklamy uznaliśmy za najlepsze wyjście, bo i tak je później pozrywamy.
logo

Vlepka autorstwa Radka Kołakowskiego
W kolejnej odsłonie akcji, 26 stycznia, wszyscy chętni, którzy zbiorą się o godz. 13:00 pod Rotundą, będą mogli wspólnie przespacerować się ulicami Warszawy i dosłownie – wziąć sprawy w swoje ręce. Stowarzyszenie akcją „Nie wstydź się zerwać” chce dotrzeć jak najszerzej i nakłonić warszawiaków do własnoręcznego zdzierania nielegalnych ogłoszeń. Zmusiłoby to niektóre firmy do poszukania innych sposobów informowania o swoich usługach. Według Kodeksu Wykroczeń ukaranie za przywieszanie ogłoszeń bez zgody zarządzającego danym miejscem dotyka tylko takiej osoby, którą złapie się bezpośrednio w momencie popełniania czynu. Reklamodawca może potem tłumaczyć się, że nie jest odpowiedzialny za to, gdzie wynajęte osoby rozlepiły ulotki jego firmy. De facto pozostaje bezkarny, choć to on czerpie rzeczywiste zyski z procederu. Brzmienie wspomnianego paragrafu ciągle pozostaje punktem spornym dla poradzenia sobie z kwestią nielegalnych ogłoszeń. W odpowiedzi na interpelację posła Johna Godsona (PO) z lutego 2012 roku Michał Królikowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, jednoznacznie stwierdził, że przeniesienie winy na zlecającego nie jest takie proste: odpowiedzialność podżegacza i pomocnika w prawie wykroczeń przewidziana została jedynie w przypadku popełnienia wykroczeń najpoważniejszych, o charakterze naruszeń karno-administracyjnych (np. zakłócenia spokoju - art. 51 K.w., naruszenie zasad uczestnictwa w zgromadzeniu - art. 52 K.w.), do których czyn z art. 63a K.w. z całą pewnością nie należy, ponieważ ma charakter naruszenia porządkowo-administracyjnego.
Grupowe porządkowanie miasta, mające być raczej rodzajem manifestu, zachęty dla innych, niż wyręczania powołanych w tym celu miejskich służb, nie jest pomysłem nowym. W Łodzi inicjatywa „Łódź bez reklam” od ponad roku organizuje spontaniczne bannerobranie. Do usuwania ulotek przyznaje się także łódzka Grupa Pewnych Osób, żeby pozostać przy przykładzie jednego tylko miasta. Ale wola zmian sięga granic całego kraju. „Miasto Moje A W Nim” od 2007 roku obserwuje przeobrażenia w społecznej świadomości problemu braku regulacji prawnych dla reklamy zewnętrznej. Gdy kilka lat temu stowarzyszenie organizowało podobną akcję, przechodnie patrzyli na nich bez głębszego zrozumienia – dziś wielu z nich samodzielnie zdziera śmieci z przystanków. Coraz więcej ludzi czuje się gospodarzami przestrzeni, w której żyją i chce mieć realny wpływ na jej kształt. Według Karoliny Gałeckiej, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie: - Każda legalna akcja, której celem jest przywrócenie estetyki miasta, zwrócenie uwagi na problem zaśmiecania przestrzeni miejskiej przez nielegalne reklamy jest pożyteczna. Sygnalizowanie problemu zamieszczania  nielegalnych reklam poprzez różnego rodzaju akcje organizowane przez stowarzyszenia, z pewnością może przyczynić się do zwiększenia świadomości społecznej w tym zakresie.
Zmiany dotyczą innego jeszcze aspektu. Choć „Czyste miasto” organizacyjnie było przedsięwzięciem na mniejszą skalę, pracy przy odlepianiu reklamowego kożucha ze ścian i słupów było znacznie więcej. Dziś ta dziedzina wydaje się lepiej kontrolowana – może dlatego, że presja społeczna jest większa. Jak zaznacza Karolina Gałecka: ZDM konsekwentnie zwalcza i usuwa reklamy, które znajdują się w pasie drogowym. Również na reklamy typu „potykacz” Wydział Pasa Drogowego nie wydaje decyzji zezwalającej na zajęcie pasa drogi publicznej. Nielegalne reklamy usuwane są przez Pogotowie Drogowe, Wydział Kontroli Pasa Drogowego, oraz przez inne służby działające na zlecenie ZDM O skuteczności interwencji ZDM można przekonać się samodzielnie zgłaszając reklamę, co do której legalności nie jesteśmy pewni. Czy to znaczy jednak, że w Warszawie problem dziko wywieszanych ogłoszeń został zupełnie wyrugowany z przestrzeni miejskiej? Dotychczasowe facebookowe poparcie dla „Nie wstydź się zerwać!” wydaje się sugerować odpowiedź.
logo
Fot. Stowarzyszenie Miasto Moje A W Nim (Elżbieta Dymna i Marcin Rutkiewicz)
Przestrzeń miejska przesycona jest informacją, której brak jest jakiejkolwiek hierarchii. Jak słusznie zauważa Jerzy Gruszczyński, założyciel strony www.znakidrogowe.eu, nieprecyzyjna definicja reklamy ujęta w ustawie o drogach publicznych nie daje odpowiednich wskazówek dla skutecznego uporządkowania tej kwestii. Prawne przywiązanie reklamy do jej nośnika, formy a nie jej komercyjnego przekazu skutkuje wieloma absurdami: - Wynikałoby bowiem z powyższego, iż informacja anonsująca gabinet okulisty jest reklamą. Tymczasem reklama to nie jest, lecz szyld i to placówki dość istotnej ze względu na jej publiczną użyteczność. Konieczna jest hierarchia ważności wraz ze zdaniem sobie sprawy z kontinuum pomiędzy rodzajami informacji. Tak więc z jednej strony będziemy mieli informacje zabezpieczające użytkowników przestrzeni publicznej (np. znaki drogowe, miejskie systemy informacji). Natomiast na drugim biegunie znajdą się zarówno promocja, jak i reklama, czyli informacje mało konkretne oraz mało istotne ze względu na pomoc w poruszaniu się i orientowaniu w przestrzeni publicznej.
Taka hierarchizacja przekłada się też na podejście do ogłoszeń i reklam wieszanych nielegalnie w różnych punktach miasta. O ile za pewien akt wandalizmu należałoby uznać każdorazowe wtargnięcie ze swoim przekazem w miejsce do tego niedozwolone, o tyle tablic czy słupów, gdzie można by to robić w zgodzie z prawem jest w Warszawie ciągle bardzo mało. Zdają sobie z tego sprawę organizatorzy akcji i ten aspekt walki z reklamą również chcieliby podkreślić: - Daleko nam wciąż jeszcze do przykładu Gdańska, gdzie projekt Civitas MIMOSA zaowocował postawieniem przy 31 przystankach specjalnej tablicy, na której mieszkańcy mogą wieszać informacje o korepetycjach czy zgubionym kocie. – przyznaje Krzysztof Madejski, koordynator „Nie wstydź się zerwać!” – Nie może być jednak tak, że wyższymi kosztami anonsu w prasie usprawiedliwia się łamanie prawa. A przecież mamy jeszcze Internet. W instrukcji zdzierania reklam przygotowanej przez członków „Miasto Moje A W Nim” i dostępnej pod adresem www.miastomoje.org możemy więc znaleźć takie oto wskazówki: „Nie ruszamy: plakatów typu ,,zaginął’’, „zgubiono”, „znaleziono’’ - one też są nielegalne i szpecą przestrzeń, ale ze względu na specyficzną wartość społeczną i brak miejsc do legalnego ich eksponowania zostawiamy je na miejscu”.
W Gdańsku pomysł z tablicami się udał. Kolejne dzielnice – po Śródmieściu i Wrzeszczu rozpoczęły starania o postawienie ich przy autobusowych i tramwajowych wiatach. Jak możemy wyczytać na stronie internetowej projektu Civitas MIMOSA: Poczucie bezpieczeństwa jest związane z otaczającą nas przestrzenią, a ze statystyk policyjnych wynika, że akty wandalizmu i przemocy zdarzają się rzadziej na czystych, dobrze oświetlonych i monitorowanych przystankach. Bardziej chyba jednak przemawia do wyobraźni komentarz pod jednym z artykułów o ogłoszeniach zaklejających dopiero co ustawione stylizowane latarnie, mające być wizytówką ulicy Skłodowskiej-Curie w Gdańsku-Wrzeszczu: - Miałem tak z moja skrzynka pocztowa. Codziennie zrywałem każde ogłoszenie, nawet najmniejsze, nawet bardzo porządnie przyklejone, nawet plastikowe, pozornie nie do zdjęcia. Ta zabawa trwała przez chwilę, ale nie znowu tak długo, parę miesięcy. Wygrałem. Moja (nasza) skrzynka jest czysta - wszystkie inne w okolicy oklejone. Podobnej konsekwencji i podobnych efektów należałoby życzyć mieszkańcom, stowarzyszeniom i miejskim służbom i politykom, zainteresowanym ładem wizualnym w swoich miastach.