Nie pochodzą z patologicznych rodzin. Ukończyli studia i dobrze zarabiają. Nie założyli jeszcze rodzin, choć coraz bardziej czują że "powinni". Łączy ich jeszcze coś. W każdy weekend muszą się "zresetować". – Uwielbiam mieć kaca, bo wtedy nie mam siły myśleć o niczym. Czuję tylko ból fizyczny – wyznaje 26-letnia Marta.
Życie prowincji rządzi się swoimi prawami. Tam, gdzie panuje ogólne zniechęcenie i beznadzieja, najciekawszą rozrywką bywa miejscowa dyskoteka. Zjawisko to zostało doskonale ukazane w filmie dokumentalnym pt. "Czekając na sobotę".
Miasto też czeka na nokaut
Próżno by szukać różnic między miastem a wsią w kwestii weekendowych rozrywek. Jedyne czego można by się doszukać, to nieco inny styl w poszukiwaniu "odprężenia". Michał ma 24 lata. Mieszka w Warszawie, kończy studia. Lubi dobrze wyglądać, interesuje się giełdą i samochodami. Jeszcze do niedawna jego życiem rządziła zasada "byle do piątku". I choć nie resetuje się już tak często jak kiedyś, nadal weekend oznacza dla niego przede wszystkim "melanż".
– Chodzi tylko o to, żeby chociaż raz w tygodniu odciąć się od poważnego życia – studiów, egzaminów, pracy, codziennych problemów. Zostawia się to wszystko w cholerę, pijemy, szumi w głowie. To dla nas sposób na to, żeby zapomnieć o wszystkim – tłumaczy Michał.
– To bardzo przykre zjawisko – ocenia zaniepokojony Krzysztof Brzózka z Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. – To oznacza, że młodzi i wykształceni ludzie nie potrafią znaleźć innych sposobów na odreagowanie, jak tylko trucizna, jaką jest alkohol. Potwierdzają to badania, które wyraźnie wskazują na to, że mieszkańcy dużych miast piją coraz więcej i dotyczy to także kobiet. To bardzo smutne zjawisko – mówi Krzysztof Brzózka.
O resecie myślę od środy
Jeszcze bardziej obrazowo tłumaczy swoje zachowanie Marta, również mieszkanka Warszawy. Jest piękną, 26-letnią kobietą, której w życiu nigdy niczego nie brakowało. Ma dobrą pracę i jeździ sportowym samochodem. I choć jej status można by uznać za wysoki, to jej problemy mogłyby dotyczyć każdego. – Tak szczerze, to uwielbiam mieć kaca – słyszę od Marty. – Uwielbiam mieć kaca, bo wtedy nie mam siły myśleć o niczym. Czuję tylko ból fizyczny. Dzień wcześniej zaś, gdy jeszcze trwa impreza, alkohol sprawia, że jestem rozluźniona, ładniejsza, mądrzejsza i dowcipniejsza – mówi szczerze Marta.
Michał coraz bardziej ceni sobie zwykły odpoczynek od resetu. Jak tłumaczy, lubi swoją pracę i nie odczuwa już tak wielkiego parcia na "blackout". Przyznaje jednocześnie, że jego znajomi już od poniedziałku myślą głównie o tym, aby przetrwać pięć dni rzeczywistości i móc znowu się upić. – Kiedyś, przez kilka lat, tak od liceum, praktycznie tydzień w tydzień chodziło się balować, nierzadko nawet 2 dni z rzędu – wyznaje Michał.
27-letnia Ewa z Warszawy przyznaje, że już od środy zaczyna marzyć piątkowej imprezie. Pracuje w korporacji, a jej codzienność przypomina klasyczną maszynę w której sama jest jedynie trybikiem. Na pytanie, co jej dają weekendowe "resety" odpowiada:
– Daje mi możliwość odstresowania się po ciężkim tygodniu, po dziesiątkach przepracowanych resztkami sił nadgodzin, po utrzymującym się przez 5 dni (a właściwie 6, bo zaczyna się już w niedzielę) na wysokim poziomie stresie, po 5 dniach, podczas których nie masz czasu na spotkania ze znajomymi, bo musisz siedzieć w pracy, albo zabierać pracę do domu – mówi wyraźnie zmęczona swoją codziennością Ewa.
– To świadczy o kulejącym systemie edukacji – uważa Krzysztof Brzózka z Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Według eksperta, takie wypowiedzi młodych i wykształconych ludzi świadczą jak bardzo są nie przygotowani do problemów dnia codziennego. – Pomimo wykształcenia, ludzie ci nie otrzymali narzędzi do radzenia sobie w życiu codziennym. Alkohol nie tylko nie może im w rozwiązaniu problemów, ale wpędza ich w spiralę śmierci – alarmuje ekspert.
Dla kogo weekendowy blackout?
Pięć dni oczekiwania na piątkowy "reset" z pewnością nie jest rozsądnym podejściem do życia. Rzadko kto jest w stanie stwierdzić, że w takim trybie życia nie widzi nic złego, a upijanie się co najmniej raz w tygodniu jest normalne. Dlaczego to nietypowe "hobby" dotyczy ludzi młodych i wykształconych?
Michał twierdzi, że w społeczeństwie funkcjonują pewne mity. Między innymi takie, że piją tylko ludzie prości, dla których alkohol jest jedyną rozrywką. – Bynajmniej nie uważam, żeby to był problem tylko na wsi czy ludzi prostych. Inteligentni piją tak samo, ba, może nawet więcej, bo mają większy ból egzystencjalny. Oprócz przyziemnych problemów martwią się też problemami nieprzyziemnymi, zresztą polska inteligencja zawsze piła i tak jest do dzisiaj – uważa Michał.
Nasz rozmówca wspomina ostatnią imprezę branżową, podczas której "śmietanka polskiej inteligencji" piła razem szoty. Byli wśród nich wykładowcy prestiżowych szkół, biznesmeni i dziennikarze. Według Michała to pokazuje, jak wielu grup społecznych dotyczy problem chęci "oderwania się" od codzienności. – Wystarczy spojrzeć na Warszawę w jakiś ciepły weekend: cała ta światła młodzież z liceów, studenciaki, korpo pracownicy, no wszyscy wylegają na imprezy. I 99 proc. z nich chleje, bardziej lub mniej, ale piją – przekonuje nie wylewający za kołnierz dwudziestoczterolatek.
Krzysztof Brzózka z PARPY uważa, że dalej siedzimy we wschodniej kulturze picia. – Kwestia zresetowania się to styl wschodni. Zalewamy się w trupa, wypijając bardzo dużo alkoholu w krótkim czasie. Organizm nie radzi sobie z tym i prędzej czy później będziemy mieli taką osobę pod swoją opieką – ostrzega Brzózka. Dyrektor PARPY ostrzega, że do systemu trafiają również ludzie z pierwszych stron gazet, a nie tylko takie, które nie mają nawet dowodu osobistego. – Choroba alkoholowa jest demokratyczna – dodaje.
Wstyd.
Żaden z naszych rozmówców nie chciał wypowiadać się pod nazwiskiem. Choć bez problemu tłumaczą swoje cotygodniowe pijaństwo, wymieniając szereg powodów, które ich do tego skłaniają, to wiedzą doskonale, że coś jest nie tak. Jednak jako problem wskazują jednak nie swoje zachowanie, a przyczyny, które starają się w ten sposób złagodzić.
Czy to jest problem? – Uważam, że tak – mówi Michał. – To trochę chore, żeby młodzi, dwudziestoparoletni ludzie, byli tak zestresowani, żeby czekać na najebanie się. Sam wiesz o co chodzi – chora jest presja, pod którą żyjemy, fakt, że przyjmujesz tyle bodźców, że inaczej już nie idzie się wyluzować, trzeba się nachlać żeby wyłączyć mózg. I to jest prawdziwy problem – uważa wyraźnie zaniepokojony takim trybem życia Michał.
Marta nie traktuje swoich weekendowych przyzwyczajeń w kategorii wstydu. Nie ma jednak problemu z tym, aby zdiagnozować przyczynę swojego pijaństwa. – Myślę, że to kwestia nudy. Alkohol to najprostsza używka, po jaką mogę sięgnąć. Choć wielokrotnie bardzo skomplikowałam sobie przez nią życie – wspomina.
Marta twierdzi, że nie powinna pić, bo nie raz było to przyczyną fatalnych sytuacji w jej życiu. – Po alkoholu po prostu odwalam, jak bym naprawdę miała problem. Nie chodzi mi już nawet o to, że obrzygam sobie buciki, tylko wychodzą ze mnie wtedy jakieś złe emocje – tłumaczy dwudziestosześcioletnia Marta.
Według Ewy, piątkowy reset nie jest niczym złym. Twierdzi jednak, że może się to zmienić już niedługo, czyli po założeniu przez nią rodziny. – Ewidentnie nie jest to problemem, dopóki jestem singlem i sposób w jaki spędzam czas zależy tylko ode mnie oraz dopóki najgorszą konsekwencją weekendowego alkoholowego szaleństwa jest po prostu kac – twierdzi Ewa.
– Odreagowanie za pomocą alkoholu jest bezsensownym stereotypem z dawnych lat – zapewnia Krzysztof Brzózka z Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. – Od legalnego alkoholu umiera rocznie 10 tysięcy osób w Polsce. Półtora tysiąca to bezpośrednie zatrucia. Drugie półtora to połączenie alkoholu z różnymi zaburzeniami psychicznymi, które prowadzą do samobójstwa. Kolejne 6-7 tysięcy umiera na marskość wątroby. Alkohol jest też przyczyną 60 różnych innych chorób, a każda jego porcja pozostawia ślad w naszym organizmie – podsumowuje Krzysztof Brzózka.
Nuda to jest takie coś, że jak się siedzi i nic nie robi, myśli się nie wiadomo o czym. Chodzi się bez sensu gdzieś... (...) Siadam i siedzę... I nie można się doczekać, do dyskoteki w Nokaucie.