"W Polsce wartością jest mocna głowa. Nie ma czegoś takiego. To zwiększona tolerancja na alkohol. Mogłem wypić dwadzieścia pięć piw. To była rzeźnia. Co w siebie wlejesz, to wysikasz, a efektu nie ma. Kończyło się wymiotami i spaniem". Damian Muszyński jest alkoholikiem. Pił przez dwanaście lat, od ponad dwóch nie kupuje nawet coli w puszce, żeby mu się nie kojarzyło z otwieraniem piwa. Jak żyje w kraju, gdzie bez kieliszka nie przechodzi się na "ty", nie można zrobić interesu, ani wyjść za mąż? I jak teraz patrzy na wszechobecne procenty?
Pedagog mediów, medioznawca, badacz, wykładowca uniwersytecki. Przez 11 lat związany z Pracownią Edukacji Medialnej Uniwersytetu Gdańskiego. Bloger naTemat. Poeta. Alkoholik. CZYTAJ WIĘCEJ
No wiesz, Polak – nie wielbłąd, pić musi.
Wielbłąd to symbol Anonimowych Alkoholików i raczej z tym mi się kojarzy. Bo nie piję dwa lata i cztery miesiące. To dużo i mało, zaczynałem pić intensywnie 12 lat temu.
Dlaczego przestałeś?
Alkohol spowodował perturbacje w moim życiu: zdrowotne, finansowe, osobiste, rodzinne. W pewnym momencie powiedziałem sobie: stop. Jeśli nie skończysz, to zostawi cię żona, przestaną dostrzegać dzieci. Stracisz wszystko, co miałeś. Bo picie to przecież również konkretne straty materialne. Wiele z nich już wtedy poniosłem.
Na przykład?
Można je liczyć w setkach tysięcy złotych. Byłem przekonany, że pijąc można spłacać duży kredyt za mieszkanie, auta, rachunki za wynajem domu. To są pewne urojenia, które rodzą się w głowie człowieka. Gdy pijesz cały dzień, masz tym większe przekonanie, że się uda. Że coś zrobisz, że poprawisz relacje rodzinne.
W głowie pijącego alkoholika rodzi się mnóstwo pomysłów na wielkie rzeczy. Poza tym jest przekonanie, że nad wszystkim panujesz, że możesz odwieźć dzieci do przedszkola, do szkoły.
Ja zresztą cały czas myślałem o sobie jako o porządnym człowieku. Mówiłem: problem? Taki gość jak ja? Alkoholik to taki ktoś, kto stoi pod Biedronką. A ja kupowałem drogi alkohol. Upajałem się tym, że mnie stać.
Co piłeś?
Głównie piwo. Ale kupowałem piwo bardzo drogie, wyszukane, różne marki, niepopularne.
Wreszcie musiało coś tąpnąć. Moja żona otrząsnęła się i powiedziała: albo w jedną albo w drugą stronę. Poszedłem na terapię. Pierwsza okazała się fiaskiem. Wróciłem po trzech tygodniach i zacząłem pić znowu. Wtedy żona zabrała dzieci, wywiozła meble.
Mądra żona.
Jestem jej wdzięczny, że to zrobiła. Wtedy był żal, szok. Zostawiła mnie z niczym. Pokazała, że nic już nie miałem. To było jakby mnie ktoś walnął w tył głowy. Poszedłem na terapię po raz drugi. Wtedy bardzo pomogli mi przyjaciele z uczelni - było, jest ich kilku. Spora część znajomych nie rozumiała i nadal nie rozumie, co się ze mną wówczas działo. I jakie to ma konsekwencje dzisiaj.
Finał jest taki, że siedzimy tutaj. Ja – instruktorka harcerska i ty, alkoholik. Przed nami butelki z wodą. No nie ma nawet, jak przejść na "ty".
Jak widać nie potrzebuję do tego alkoholu. Unikam relacji, w których nie można się bez niego obyć, zbudowanych na nim.
Bez przesady. Ty przestałeś pić, ale reszta świata nie. Jak sobie radzisz na imieninach u cioci? Urodzinach kolegi?
Nie bywam u cioci na imieninach. Jest taka zasada, że alkoholik nie powinien się pojawiać się tam, gdzie jest alkohol. Określone bodźce to wyzwalacze pewnych emocji. Jeśli przebywasz w miejscu, gdzie się pije, to wszystko jakoś cię rozstraja.
I zaczynasz myśleć, że jedno piwko nie zaszkodzi?
I wiesz, to nawet nie musi się pojawić w tym samym momencie. To się często pojawia w relacji alkoholików, że się wybrali na wesele i tam był totalny spokój. Żadnych emocji, że inni piją. Ale głód odezwał się za tydzień. Te emocje się kompensowały. I zaczynało się.
Nie chodzisz na wesela?
Nie, w tym dwuipółletnim czasie nie miałem okazji. Nie miałem też okazji do imprez - spotkań. Jeśli się takie okazje pojawiają, to odmawiam. Przeważnie mówię, że nie mogę. Trochę ratują mnie okoliczności: dzieci, rodzina. Wtedy nie muszę już niczego dodawać, a jednocześnie nie kłamię.
Natomiast oczywiście taka chęć picia pozostaje. To są lata nawyków, przyzwyczajeń związanych z piciem. Z tym, żeby szybko, jak tylko pojawia się gdzieś jakiś problem…
Zasmakować?
Bo tak jest łatwiej. Kupujesz coś i natychmiast zaczynasz się czuć lepiej. Nie trzeba niczego załatwiać, z nikim się spotykać, nic rozwiązywać.
Co cię hamuje? Masz jakąś mantrę, powtarzasz sobie: żona, żona, dzieci, dzieci?
Przestałem pić dla siebie, nie dla kogoś. Jak bardzo chce mi się sięgnąć po alkohol, myślę najpierw o sobie, o tym, że tyle czasu już udało mi się nie pić i szkoda to zmarnować. To pierwszy pomysł żeby zwalczyć ten głód. Stawiam na szali te dwa i pół roku. Przeważnie działa.
Jeśli nie, można zadzwonić do znajomego alkoholika, albo znajomego terapeuty, który wie, w czym rzecz.
Mówią, że w Polsce bez alkoholu nie da się prowadzić interesów. Za dobry biznes trzeba się napić. Tak samo na uniwersytetach. Każdy kto studiował, wie, że tam po prostu się pije. Ty funkcjonujesz w obu tych środowiskach.
Środowisko akademickie jest środowiskiem pijącym. Lekarze, prawnicy, profesorowie, nauczyciele, generalnie ludzie, z których czerpie się energię mają trudności później z kompensowaniem emocji, które pojawiają się w relacjach z uczniem, pacjentem. Mam przynajmniej kilku znajomych akademików – alkoholików zdeklarowanych. A także kilku takich, którzy… No właśnie.
Patrzysz czasem na kolegę i myślisz: o, stary, ty jesteś już za tą granicą?
Staram się tego nie robić, nie oceniać ludzi po wyglądzie. Ale widziałem różne twarze. Odurzone. Upite. Byłem dwa razy na detoksie. Obok mnie leżał facet związany pasami, krzyczący. Drugi prawie schodził z tego świata. Wiem, jak wyglądają ludzie, którzy się zapijają na śmierć.
Wyniszczony?
Ale ja to widziałem jako wartość. To typowe dla alkoholika – wszystko sobie przemianuje, przełoży na swoją normę. Mój dzisiejszy stan ciała również jest związany z niepiciem. Organizm puścił, zacząłem normalnie jeść. Jak piłem, jadłem nieregularnie.
Znajomi cię namawiają, żebyś sięgnął po kieliszek? Toast? Bo wypada?
Czasem. Staram się odmawiać.
Jak reagują?
Czasem mówią: a, znowu nas olewasz. Tego typu argumenty. Wtedy trudno dyskutować. Więc ja nie dyskutuję.
Żartują z ciebie? Na ostatnim pracowym piwku kolega się dobrodusznie podśmiewał, że jestem trzeźwiakiem.
U mnie takie historie nie wchodzą w grę. Staram się tego nie używać, ale ostatecznym argumentem jest przyznanie, że jestem alkoholikiem. Czasem dostrzegam wtedy przerażenie w oczach. Konsternację. Kiedy ktoś to słyszy, zapada cisza.
A co powinni powiedzieć? Ok? Aha?
Nie wiem. Zobacz, jaki to jest ciężki problem. To paradoksalnie trudniejsza sprawa dla tych, którzy nie są alkoholikami, niż tych, którzy chorują. Dla mnie taka informacja jest jasna. Nie ma co się czarować. To część mojej tożsamości, czy mi się to podoba, czy nie. Po prostu jest.
A inni odbierają to różnie. Bo często w rodzinie pił ojciec, czy matka. I teraz ta osoba dostaje na twarz informację o moim alkoholizmie. Wyznanie otwiera furtki, emocje, przypomina to, co się w domu działo. Czasami ludzie z tego powodu nie chcą mieć z Tobą kontaktu. Nie dlatego, że wyglądasz jak alkoholik. Ale dlatego, że im otwierasz wspomnienia. Te złe, te trudne, które się często w polskich domach pojawiały. Jak ojciec wracał z pracy codziennie w stanie ciężkim.
A może reakcja na słowa "nie piję" to efekt nowości? Piją wszyscy i wszędzie.
Czasem spotykam się z taką reakcją: nie pije, bo nie chce być z nami, nie chce być w naszej grupie. W polskiej tradycji mówiło się przecież kiedyś, że jak ktoś nie pije na spotkaniu rodzinnym czy towarzyskim, to znaczy że podsłuchuje.
Kto nie pije, ten konfident.
To do dziś funkcjonuje. Bardzo to widać. Jak nie pijesz, to jest z tobą coś nie tak, komuś służysz. Bo inni mówią więcej, są rozluźnieni. A ty rejestrujesz.
Nie czujesz, że coś cię omija? Następnego dnia rano wszyscy mają wspólne wspomnienia, mówią sobie, że mają kaca.
Jest coś w tym, że to pozostaje powodem do dumy. Przedstawiamy to jako jakieś wzbogacające doświadczenie. "Słuchaj, takiego miałem kaca…". Przychodzi taki gość do pracy, opowiada, wszyscy się zachwycają. Albo inny tekst: "wiesz, była super impreza, wszyscy rzygali".
Czasem mam takie myśli, że może poszedłbym na imprezę, wypiłbym to jedno piwo. Może byłoby łatwiej w towarzyskiej relacji. Ale ja wiem, że u mnie się na jednym nie skończy. I to nie chodzi, że w ten sam dzień będę walił już na umór. Ale prędzej czy później to się rozkręci.
Dlaczego ludzie się chwalą tym obrzyganym kiblem?
To też leży w jakimś kulturowym przekonaniu Polaków, że jak ktoś potrafi dużo wypić, to jest mocny. To ma mocną głowę. W ogóle teza o mocnej głowie jest zabawna. Nie ma czegoś takiego. To kwestia zwiększania się tolerancji na alkohol wraz ze zwiększaniem się dawek.
Praktyka czyni mistrzem.
Ja mogłem też wypić dwadzieścia pięć – trzydzieści puszek piwa w ciągu doby.
Byłeś mocny.
Nie, to już była rzeźnia, zapijanie się na śmierć. Wtedy organizm nie przyjmuje alkoholu. Co w siebie wlejesz, to wysikasz, a efektu nie ma. To jest najbardziej przerażające dla alkoholika. Wlewasz w siebie alkohol, a tu nic się nie dzieje. A tu, kurwa, nic się nie dzieje. Wiesz, nie ma takiej większej draki w głowie. To było najbardziej koszmarne. Piłem niewyobrażalne ilości, a nic więcej się ze mną nie działo.
Po jakichś ilościach kończyło się wymiotami i spaniem. Płytkim, szybkim snem. I znów powrót do picia.
Liczyłeś promile kiedyś? To też element polskiego targu. Ja miałem jeden, a ja półtora, a to słabi jesteście – ja piłem dwa dni i miałem cztery.
Kiedy trafiłem na detoks to mi to zmierzono, miałem raptem dwa promile. Ale myślę, że miewałem dużo więcej. Jak trafiłem do szpitala to mi się wydawało, że byłem trzeźwy zupełnie. Zupełnie. Taki był warunek. I ja myślałem, ze go spełniłem, a okazało się, że mam dwa promile. Myślę, ze jak piłem intensywnie to ten alkohol się stale utrzymywał na poziomie tych dwóch promili.
Prowadziłeś samochód, prowadziłeś zajęcia ze studentami. Nigdy nie usłyszałeś, że ten Muszyński to wiecznie...?
Być może sygnały się pojawiały, może tak było. Ja tego nie słyszałem. Alkoholik ma odruch wiecznego zaprzeczania, zamykania się na reakcje ludzi. Nie myślałem, że ktoś może dawać takie sygnały.
Zdarza Ci się udawać, że pijesz? Mnie znajomi ciągle przekonują, że pokażą mi, jak sprawić, by herbata wyglądała jak whisky.
Nie, nie, nie. Ja nie jestem takim zdeklarowanym niepijącym jak ty. Ja jestem alkoholikiem. Jestem chory. Udawanie nie wchodzi w grę. Szykowanie szklaneczki, która będzie udawała drinka, bo to przecież o to chodzi… Ja nawet nie używam tych samych szklanek, w których piłem alkohol.
Musisz się pozbyć nawyku?
Unikam kupowania napojów w puszkach. Coli. Ten brzdęk otwieranej puszki… Nie pozbyłem się niestety nawyku kupowania gazowanych napojów. To mi zostaje. Kompensuję sobie nimi moje niepicie.
Chodzi o bąbelki?
To działa nawet na takiej zasadzie: otwierasz ten napój jak najszybciej, bo wiesz, że te bąbelki pójdą ci do głowy. Potrzebna ci emocja. Coś ci to daje.
Nie boisz się, że z tamtego czasu coś zostało nie tylko w Tobie, ale też dzieciach?
To zostaje. Na pewno. Na poziomie niewerbalizowanych emocji to musi gdzieś w nich siedzieć. Niezależnie od tego, że ja nie piję i daj Bóg nie będę pił, to moje dzieci będą wyrastały w rodzinie alkoholowej. Temat alkoholu jest bardzo wyraźny. Choćby taki, że ktoś przynosi siatkę z piwem i mówi mu się, że nie używamy alkoholu.
Za chwilę trzeba będzie z nimi rozmawiać głębiej: co się działo, jakie były konsekwencje, kim byłeś wtedy, a kim jesteś teraz tato, co się działo między tobą a mamą?
Mówisz, że starsza córka ma osiem lat. Czyli, znając realia, za pięć lat będzie miała pierwszy kontakt z alkoholem. Koledzy w szkole. Na podwórku. Co zrobisz, jeśli spróbuje?
Dopóki nie skończy 18 lat, będę miał na to jakiś wpływ. A potem pewnie jej powiem, że to jej sprawa. Ale to będzie dla mnie trudne podwójnie. Nie wiem. Nie wiem, jak się zachowam.
Postaram się jej powiedzieć, że życie z alkoholem może mieć takie konsekwencje, jak moje. Jak życie ojca, który ledwo wyszedł z zakrętu i jest poobijany. I do końca życia taki zostanie.
Tej blachy nie da się wyklepać?
Różne rzeczy się pojawiły. Sytuacje. W relacji między mną a żoną. Konsekwencje zawodowe. Nie, tego się nie odwróci. Trzeba przyjąć, że to się stało i czerpać z tego.
Co zyskałeś nie pijąc?
Jasność myślenia, patrzenia na ludzi. To zupełnie co innego. Powiem ci, że od momentu, kiedy nie piję, widzę wszystko inaczej. Dostrzegam rzeczy, których nie dostrzegałem. To wszystko było jakby za mgłą, prawdziwe, ale jednak nieprawdziwe. Jestem wręcz zamroczony przejrzystością świata. Wszystko jest takie naprawdę.
Relacja z dziećmi jest prawdziwa. Jestem z nimi, a nie jestem z nimi, czekając, żeby się napić. Doświadczam czerpania radości z chwili. Cieszę się z tego, że z tobą rozmawiam i nie zajmuje mnie temat lodówki z piwem, która stoi w knajpie. To są takie wartości, których bym nie zamienił na wypicie paru puszek piwa, czy drinka, żeby na chwilę zapomnieć o czymś, o trudnych emocjach. Dziś pytam siebie: po co? Żeby wróciły za chwilę ze zdwojoną siłą? Bez sensu.