
(śmiech)
Pedagog mediów, medioznawca, badacz, wykładowca uniwersytecki. Przez 11 lat związany z Pracownią Edukacji Medialnej Uniwersytetu Gdańskiego. Bloger naTemat. Poeta. Alkoholik.
CZYTAJ WIĘCEJ
Wielbłąd to symbol Anonimowych Alkoholików i raczej z tym mi się kojarzy. Bo nie piję dwa lata i cztery miesiące. To dużo i mało, zaczynałem pić intensywnie 12 lat temu.
Alkohol spowodował perturbacje w moim życiu: zdrowotne, finansowe, osobiste, rodzinne. W pewnym momencie powiedziałem sobie: stop. Jeśli nie skończysz, to zostawi cię żona, przestaną dostrzegać dzieci. Stracisz wszystko, co miałeś. Bo picie to przecież również konkretne straty materialne. Wiele z nich już wtedy poniosłem.
Można je liczyć w setkach tysięcy złotych. Byłem przekonany, że pijąc można spłacać duży kredyt za mieszkanie, auta, rachunki za wynajem domu. To są pewne urojenia, które rodzą się w głowie człowieka. Gdy pijesz cały dzień, masz tym większe przekonanie, że się uda. Że coś zrobisz, że poprawisz relacje rodzinne.
Głównie piwo. Ale kupowałem piwo bardzo drogie, wyszukane, różne marki, niepopularne.
Tak sobie tłumaczyłem. Mówiłem, że mi smakuje. Ale wieczorem butelek robiło się osiem, dziewięć. To miało niewiele wspólnego ze smakowaniem.
Jestem jej wdzięczny, że to zrobiła. Wtedy był żal, szok. Zostawiła mnie z niczym. Pokazała, że nic już nie miałem. To było jakby mnie ktoś walnął w tył głowy. Poszedłem na terapię po raz drugi. Wtedy bardzo pomogli mi przyjaciele z uczelni - było, jest ich kilku. Spora część znajomych nie rozumiała i nadal nie rozumie, co się ze mną wówczas działo. I jakie to ma konsekwencje dzisiaj.
Jak widać nie potrzebuję do tego alkoholu. Unikam relacji, w których nie można się bez niego obyć, zbudowanych na nim.
Nie bywam u cioci na imieninach. Jest taka zasada, że alkoholik nie powinien się pojawiać się tam, gdzie jest alkohol. Określone bodźce to wyzwalacze pewnych emocji. Jeśli przebywasz w miejscu, gdzie się pije, to wszystko jakoś cię rozstraja.
I wiesz, to nawet nie musi się pojawić w tym samym momencie. To się często pojawia w relacji alkoholików, że się wybrali na wesele i tam był totalny spokój. Żadnych emocji, że inni piją. Ale głód odezwał się za tydzień. Te emocje się kompensowały. I zaczynało się.
Nie, w tym dwuipółletnim czasie nie miałem okazji. Nie miałem też okazji do imprez - spotkań. Jeśli się takie okazje pojawiają, to odmawiam. Przeważnie mówię, że nie mogę. Trochę ratują mnie okoliczności: dzieci, rodzina. Wtedy nie muszę już niczego dodawać, a jednocześnie nie kłamię.
Bo tak jest łatwiej. Kupujesz coś i natychmiast zaczynasz się czuć lepiej. Nie trzeba niczego załatwiać, z nikim się spotykać, nic rozwiązywać.
Przestałem pić dla siebie, nie dla kogoś. Jak bardzo chce mi się sięgnąć po alkohol, myślę najpierw o sobie, o tym, że tyle czasu już udało mi się nie pić i szkoda to zmarnować. To pierwszy pomysł żeby zwalczyć ten głód. Stawiam na szali te dwa i pół roku. Przeważnie działa.
Dzwonię.
Środowisko akademickie jest środowiskiem pijącym. Lekarze, prawnicy, profesorowie, nauczyciele, generalnie ludzie, z których czerpie się energię mają trudności później z kompensowaniem emocji, które pojawiają się w relacjach z uczniem, pacjentem. Mam przynajmniej kilku znajomych akademików – alkoholików zdeklarowanych. A także kilku takich, którzy… No właśnie.
Staram się tego nie robić, nie oceniać ludzi po wyglądzie. Ale widziałem różne twarze. Odurzone. Upite. Byłem dwa razy na detoksie. Obok mnie leżał facet związany pasami, krzyczący. Drugi prawie schodził z tego świata. Wiem, jak wyglądają ludzie, którzy się zapijają na śmierć.
Ale ja to widziałem jako wartość. To typowe dla alkoholika – wszystko sobie przemianuje, przełoży na swoją normę. Mój dzisiejszy stan ciała również jest związany z niepiciem. Organizm puścił, zacząłem normalnie jeść. Jak piłem, jadłem nieregularnie.
Czasem. Staram się odmawiać.
Czasem mówią: a, znowu nas olewasz. Tego typu argumenty. Wtedy trudno dyskutować. Więc ja nie dyskutuję.
U mnie takie historie nie wchodzą w grę. Staram się tego nie używać, ale ostatecznym argumentem jest przyznanie, że jestem alkoholikiem. Czasem dostrzegam wtedy przerażenie w oczach. Konsternację. Kiedy ktoś to słyszy, zapada cisza.
Nie wiem. Zobacz, jaki to jest ciężki problem. To paradoksalnie trudniejsza sprawa dla tych, którzy nie są alkoholikami, niż tych, którzy chorują. Dla mnie taka informacja jest jasna. Nie ma co się czarować. To część mojej tożsamości, czy mi się to podoba, czy nie. Po prostu jest.
Czasem spotykam się z taką reakcją: nie pije, bo nie chce być z nami, nie chce być w naszej grupie. W polskiej tradycji mówiło się przecież kiedyś, że jak ktoś nie pije na spotkaniu rodzinnym czy towarzyskim, to znaczy że podsłuchuje.
To do dziś funkcjonuje. Bardzo to widać. Jak nie pijesz, to jest z tobą coś nie tak, komuś służysz. Bo inni mówią więcej, są rozluźnieni. A ty rejestrujesz.
Jest coś w tym, że to pozostaje powodem do dumy. Przedstawiamy to jako jakieś wzbogacające doświadczenie. "Słuchaj, takiego miałem kaca…". Przychodzi taki gość do pracy, opowiada, wszyscy się zachwycają. Albo inny tekst: "wiesz, była super impreza, wszyscy rzygali".
To też leży w jakimś kulturowym przekonaniu Polaków, że jak ktoś potrafi dużo wypić, to jest mocny. To ma mocną głowę. W ogóle teza o mocnej głowie jest zabawna. Nie ma czegoś takiego. To kwestia zwiększania się tolerancji na alkohol wraz ze zwiększaniem się dawek.
Ja mogłem też wypić dwadzieścia pięć – trzydzieści puszek piwa w ciągu doby.
Nie, to już była rzeźnia, zapijanie się na śmierć. Wtedy organizm nie przyjmuje alkoholu. Co w siebie wlejesz, to wysikasz, a efektu nie ma. To jest najbardziej przerażające dla alkoholika. Wlewasz w siebie alkohol, a tu nic się nie dzieje. A tu, kurwa, nic się nie dzieje. Wiesz, nie ma takiej większej draki w głowie. To było najbardziej koszmarne. Piłem niewyobrażalne ilości, a nic więcej się ze mną nie działo.
Kiedy trafiłem na detoks to mi to zmierzono, miałem raptem dwa promile. Ale myślę, że miewałem dużo więcej. Jak trafiłem do szpitala to mi się wydawało, że byłem trzeźwy zupełnie. Zupełnie. Taki był warunek. I ja myślałem, ze go spełniłem, a okazało się, że mam dwa promile. Myślę, ze jak piłem intensywnie to ten alkohol się stale utrzymywał na poziomie tych dwóch promili.
Być może sygnały się pojawiały, może tak było. Ja tego nie słyszałem. Alkoholik ma odruch wiecznego zaprzeczania, zamykania się na reakcje ludzi. Nie myślałem, że ktoś może dawać takie sygnały.
Nie, nie, nie. Ja nie jestem takim zdeklarowanym niepijącym jak ty. Ja jestem alkoholikiem. Jestem chory. Udawanie nie wchodzi w grę. Szykowanie szklaneczki, która będzie udawała drinka, bo to przecież o to chodzi… Ja nawet nie używam tych samych szklanek, w których piłem alkohol.
Unikam kupowania napojów w puszkach. Coli. Ten brzdęk otwieranej puszki… Nie pozbyłem się niestety nawyku kupowania gazowanych napojów. To mi zostaje. Kompensuję sobie nimi moje niepicie.
To działa nawet na takiej zasadzie: otwierasz ten napój jak najszybciej, bo wiesz, że te bąbelki pójdą ci do głowy. Potrzebna ci emocja. Coś ci to daje.
To zostaje. Na pewno. Na poziomie niewerbalizowanych emocji to musi gdzieś w nich siedzieć. Niezależnie od tego, że ja nie piję i daj Bóg nie będę pił, to moje dzieci będą wyrastały w rodzinie alkoholowej. Temat alkoholu jest bardzo wyraźny. Choćby taki, że ktoś przynosi siatkę z piwem i mówi mu się, że nie używamy alkoholu.
Dopóki nie skończy 18 lat, będę miał na to jakiś wpływ. A potem pewnie jej powiem, że to jej sprawa. Ale to będzie dla mnie trudne podwójnie. Nie wiem. Nie wiem, jak się zachowam.
Różne rzeczy się pojawiły. Sytuacje. W relacji między mną a żoną. Konsekwencje zawodowe. Nie, tego się nie odwróci. Trzeba przyjąć, że to się stało i czerpać z tego.
Jasność myślenia, patrzenia na ludzi. To zupełnie co innego. Powiem ci, że od momentu, kiedy nie piję, widzę wszystko inaczej. Dostrzegam rzeczy, których nie dostrzegałem. To wszystko było jakby za mgłą, prawdziwe, ale jednak nieprawdziwe. Jestem wręcz zamroczony przejrzystością świata. Wszystko jest takie naprawdę.