– Gdyby ludzie nie chcieli wiedzieć, to pseudomedycyny by nie było. Gdyby nie chcieli wiedzieć, to fejki nie zyskiwałyby takiej popularności. One są rozsiewane właśnie dlatego, że my bardzo chcemy się czegoś dowiedzieć – mówi Tomasz Rożek z platformy i youtube'owego kanału "Nauka. To lubię".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dr Tomasz Rożek jest fizykiem, dziennikarzem i popularyzatorem nauki. Jest też autorem kilku książek m.in. "Jak działa człowiek?" i "Akademia Superbohaterów".
W tym roku stworzony i prowadzony przez niego kanał na YouTube "Nauka. To lubię" świętuje 10-lecie. W 2020 roku założył fundację o tej samej nazwie.
W kolejnym odcinku cyklu "Daj im suba" porozmawialiśmy z nim m.in. o tym, czy nauka jest nam potrzebna w codziennym życiu, jak nie dać się nabrać na fake newsy oraz co będzie kolejną rewolucję na miarę teorii Mikołaja Kopernika.
Nawet przy współczesnych internetowych trendach nauka na YouTube nie jest niszą i również może stać viralem. Prowadzony przez Tomasza Rożka "Nauka. To lubię" jest jednym z najpopularniejszych kanałów w biało-czerwonej części serwisu. W tym momencie ma 681 tys. subskrybentów, a zamieszczone tam filmy zostały wyświetlone ponad 77 milionów razy.
Kanał prezentuje pełen wachlarz zagadnień: kosmos, fizyka, sylwetki naukowców, ciało człowieka, medycyna, klimat i inne ciekawostki dotyczą bieżących wydarzeń na świecie. Czy oglądanie takich materiałów coś nam daje? Od tego zaczniemy naszą rozmowę. Nie zabraknie w niej pytań o sam youtube'owy kanał, jak i... kosmitów.
Czy nauka jest nam potrzebna w codziennym życiu? Jeżeli oczywiście nie jesteśmy naukowcami albo youtuberami naukowymi.
Nauka to jest pewien sposób patrzenia na świat. W myśl zasady: muszę coś sprawdzić, zmierzyć, dotknąć, zastanowić się, porównać, wyciągnąć wnioski. Czy można żyć bez takich pytań? Oczywiście, że można. To nie jest problem, ale jak się zastanowimy, o ile uboższe i inne byłoby nasze życie, to w zasadzie moja odpowiedź jest taka, że ja sobie nie wyobrażam funkcjonowania bez naukowego – w szerokim tego słowa znaczeniu – podejścia do życia i świata.
Jeżeli chcę się dowiedzieć, czy klimat się ociepla, to zaglądam do statystyk i wyciągam taki wniosek. Nie patrzę na to, że w lutym jest dzień z temperaturą 15 stopni na plusie, bo to nie świadczy o ociepleniu klimatu. Z drugiej strony o oziębienie klimatu nie świadczy to, że w maju zdarzy się przymrozek. Jeżeli chcę wiedzieć, to muszę sprawdzić, porównać i czasem przeliczyć. Więc nauka nie jest czymś, co sobie ktoś gdzieś tam robi, tylko to jest pewien sposób percepcji świata.
Czy ona nam jest potrzebna? W życiu codziennym można bez niej przeżyć, choć trudno mi to sobie wyobrazić w XXI wieku. Kiedy wstajesz, to jedną z pierwszych rzeczy jakie robimy, jest sprawdzenie smartfona, który jest urządzeniem jak najbardziej technologicznym.
Ty możesz sobie pozwolić na to, żeby nie zadawać pytań o to, jak coś jest skonstruowane, ale tylko dlatego, że ktoś inny sobie na to nie pozwala. I dzięki temu twoje życie nie jest życiem ryzykownym, że się np. strujesz jedzeniem, bo masz lodówkę, która je chroni od zepsucia. Masz GPS-a, który nie pozwala ci się zgubić, ale alternatywa jest taka, że spoglądasz w gwiazdy i określasz kierunek. I nawet taka astronawigacja, czyli wyciąganie wniosków z tego, co widzisz, to już jest podejście naukowe.
Takie zgłębianie wiedzy o otaczającym świecie też sprawia, że życie może być trochę łatwiejsze i czujemy się pewniejsi siebie. Dajmy na to psychologię, która może nie jest nauką ścisłą, ale pozwala lepiej zrozumieć niektóre zachowania ludzi, dzięki czemu mogą nas np. mniej irytować, bo wiemy, że człowiek jest tak skonstruowany i już.
Tak też może być i rzeczywiście wiedza naukowa np. o różnych stopniach spektrum autyzmu ułatwia zarówno takim ludziom jak i tobie normalne współżycie w społeczeństwie. Tak samo jak wtedy, gdy masz dorastające dzieci, to nauka pozwala ci zrozumieć niektóre ich "odpały", bo wiesz, że w nastoletnim mózgu dzieją się pewne procesy, coś tam się przebudowuje, rozwija, a nasze pociechy czasem definiują się poprzez sprzeciw.
Więc tak, to nie jest tylko łatwiejsze funkcjonowanie w takim rozumowaniu, technologii, którą trzymasz w dłoni lub masz wyświetlaną na monitorze, ale ogólnie prostsze zrozumienie tego, co cię otacza, w tym ludzi, przyrody i zjawisk.
Jeżeli chodzi o twój kanał, to jakby potwierdza to, że ludzie interesują się nauką i chcą się dowiadywać nowych rzeczy. Zbliżasz się do granicy 700 tys. subskrybentów. Jaka tematyka najbardziej ciekawi twoich widzów?
Myślę, że są dwie tematyki, które są najchętniej oglądane. Pierwsza to rzeczy najbardziej aktualne. Czasem roboczo nazywam to publicystyką naukową. Na przykład jeżeli w Odrze coś się dzieje i wszyscy o tym trąbią, to dostaję bardzo dużo próśb, żebym przyjrzał się tematowi i go wyjaśnił naukowo.
Moi widzowie mają do mnie zaufanie i wiedzą, że nie podpadam pod "bieżączkę" jak typowe media, bo dla mnie ważniejsze jest to, żeby materiał był gęsty od faktów i wypowiedzi ekspertów, niż żeby powstał natychmiast i był nierzetelny. Czasami przez to wychodzi tydzień czy nawet dwa tygodnie po sprawie, ale choć mam świadomość tego, że algorytmy już wtedy powoli zaczynają zapominać o temacie, mimo tego te filmy osiągają bardzo wysokie zasięgi.
W ostatnich miesiącach takim tematem była bardzo bieżąca kwestia balonów szpiegowskich w Ameryce. To zagadnienie, które można analizować pod różnymi kątami, np. geopolityki, ale ja się do niego zabrałem od strony technicznej. Zadałem dwa główne pytania i na nie odpowiedziałem w materiale. Dlaczego akurat balon, skoro można mieć satelitę? I jak to jest możliwe, że coś takiego wlatuje na terytorium największego mocarstwa i zamiast nacisnąć guzik w jakimś centrum dowodzenia i zestrzelić to urządzenie, to toczy się jakaś ogólnoświatowa dyskusja? To przecież nie była inwazja tysięcy balonów, ale było ich raptem kilka.
Druga grupa materiałów, które są u mnie bardzo chętnie oglądane, to tak zwane evergreeny, które teoretycznie mogłyby być nagrane kiedykolwiek. Takim filmem, który mi teraz przyszedł do głowy, jest ten o czytaniu, w którym poruszałem tę tematykę pod kątem neuro-psychologii, czyli tego, co się dzieje w mózgu. Nie jestem lekarzem ani psychologiem, więc w takich sytuacjach zapraszam do współpracy specjalistów. Pomagają mi napisać scenariusz od strony merytorycznej, a później przed opublikowaniem filmu jeszcze raz jest przez nich sprawdzany i zatwierdzany.
Wyobraźmy sobie, że jest kolegium redakcyjne i dziennikarz chciałby zrobić materiał o tym, dlaczego warto czytać? Pracowałem w wielu redakcjach, więc jestem to sobie w stanie wyobrazić: zapadłaby cisza. Nikt by nie wierzył, że ktoś zaproponował tak wydawać by się mogło oklepany i nieaktualny temat. Teoretycznie tego typu materiały robi się wtedy, gdy wyjdzie kolejne sprawozdanie o tym jak mało czytamy, co nie jest do końca prawdą – to pewien trik statystyczny.
Jednak dzięki temu, że mam kanał i nie mam szefa, to sam decyduję o tym, że zrobię materiał o czytaniu, bo uważam, że to jest ważne. I nagle on ma kilkaset tysięcy odsłon. Oczywiście składa się na to wiele rzeczy jak miniaturka czy tytuł, ale gdyby algorytm zauważył, że ludzie włączają go tylko na chwilę, to by nie proponował tego filmu, tymczasem było inaczej.
Prowadzisz też kanał naukowy dla dzieci, co się naturalnie łączy, bo dzieci są po prostu ciekawskie. Czy faktycznie im człowiek starszy, tym mniej rzeczy go interesuje?
Tak jest – z wielu powodów. Kiedyś nawet razem z obecnym prezesem Polskiej Akademii Nauk profesorem Markiem Konarzewskim napisałem książkę na ten temat – "Człowiek". Taki stan rzeczy wynika to m.in. z fizjologii. Mózg wiecznie ciekawy, bardzo chłonny, to mózg który wymaga ogromnych ilości energii. Ten mechanizm ewolucyjny jest w stanie przetrwać przez 5-6 lat, a później zaczyna się zmieniać. To akurat nakłada się na sytuację, w której dziecko idzie do szkoły i rodzice bardzo często mówią, że "szkoła zabiła ciekawość mojego dziecka", "już nie jest takie twórcze", "wszechstronne", "zaczyna się interesować się tylko jedną rzeczą". Nie do końca tak jest. Tzn. szkoła dokłada swoje (śmiech), ale to głównie fizjologia.
Kiedy jesteśmy dorośli, to inaczej wyrażamy swoją ciekawość. Dlatego właśnie tak bardzo warto i tak bardzo trzeba poświęcić dzieciom jak najwięcej dużo czasu. Nie tylko po to, by je przytulać, co również jest istotne, ale także dlatego, żeby go zainteresować szeroką paletą tematów: robotami, dinozaurami, mikroskopem, klockami, rysowaniem, rzeźbą, czymkolwiek. Wtedy otwieramy pewne szufladki, z których w kolejnych latach będzie wybierać.
Często jest tak, że rodzice, którzy interesują się jedną rzeczą, mówią że dziecko odziedziczyło to po nich. Możliwe, że dziecko stało się molem książkowym, bo w domu jest wielka biblioteczka, a tata i mama o czytaniu opowiadają z pasją. Może być też i tak, że dziecku nie przedstawiono innych opcji i bardzo często później, odkrywa i zagłębia się bez reszty w nowe zainteresowanie i mówi sobie: gdybym wiedział wcześniej, że to jest takie super, to może moje życie wyglądałoby inaczej. Każdy z nas zna takie sytuacje, ale to jest wynik trochę tego, że w dzieciństwie nie mieliśmy możliwości poznania.
Tak więc dla mnie otwarcie kanału dziecięcego było niezwykle ważną rzeczą, o której myślałem od dawna. Jednak potrzebne były też do tego środki finansowe, bym mógł sobie na to pozwolić. Rozdzielasz moje kanały na dorosły i dziecięcy, ale "Nauka. To lubię" to jest w zasadzie platforma, która prowadzi bardzo wiele różnych działalności. Trzy lata temu postanowiłem te wszystkie rzeczy spiąć pod wspólnym parasolem i dlatego założyłem fundację o takiej nazwie, która dzisiaj prowadzi trzy kanały YouTube, cztery portale, ma swoje wydawnictwo, podcast, a nawet program grantowy.
Zgodnie z tym, co wcześniej mówiłem – bardzo różne rzeczy. Nie mam ambicji wychowywania wyłącznie pokolenia fizyków albo inżynierów kosmicznych, choć na tym kanale też znajdziemy takie treści, ale też np. te związane z anatomią człowieka. Powstała cała animowana seria, która jest oglądana cały czas, a nawet wykorzystywana przez nauczycieli na lekcjach w szkole. W tych filmach dziecięcym językiem tłumaczymy rzeczy, które są dla dzieci fascynujące. Zresztą ciało człowieka jest niesamowitą sprawą począwszy od działania serca, przez funkcjonowanie mózgu, na... puszczaniu bąków skończywszy.
Na podstawie tej serii wydałem książkę "Jak działa człowiek?", w której są elementy nawiązujące do pierwszego pytania , czyli metody naukowej. W rozdziale o sercu jest tabelka, do której dziecko ma wpisać wcześniej zmierzony puls każdego członka rodziny. To jest właśnie metoda naukowa. Dopiero wtedy możesz stwierdzić, czy komuś serce bije szybciej, wolniej, czy wszystkim tak samo.
Później jest kolejne zadanie: a teraz zrób kilka przysiadów i zmierz sobie jeszcze raz tętno i zastanów się, dlaczego bije szybciej. To w książce jest rzecz jasna wytłumaczone, ale najpierw jest polecenie, by się zastanowić, przeczytać, wrócić do tego i pomyśleć po raz kolejny. To jest właśnie coś takiego, czego szkoła nie robi. Trochę generalizuję, bo znam świetnych nauczycieli, którzy tak też pracują, ale sam system edukacji tak nie działa, a to jest absolutna podstawa zrozumienia nauki i tego jak działa.
To nie jest tak, że pan czy pani profesor sobie coś wymyśla i po prostu tak jest. Coś zostało zmierzone, zbadane, porównane, sprawdzone i zostały wyciągnięte wnioski. To jest bardzo ważne, bo później przechodzimy do takich burzliwych dyskusji, jak na przykład kwestie klimatu, szczepień, energetyki jądrowej. Jeżeli młody człowiek, który za chwilę dorośnie i stanie się także chociażby wyborcą, nie zrozumie tego, jaka jest droga, która kończy się naukowym stwierdzeniem, to jest bardzo podatny na manipulację.
Niewiedza, jak coś jest skonstruowane lub jak działa, wzbudza też opór przed nowymi technologiami.
A często jest tak, że mamy do czynienia z technologiami, które były z nami od dawna, ale teraz stawiamy kolejne kroki. Pamiętam jak dziś pewne spotkanie, na którym ktoś bardzo emocjonalnie opowiadał jakieś niestworzone historie o sieci 5G i tego, co nas czeka, kiedy zostanie uruchomiona. Nie wiedziałem wtedy, czy mam powiedzieć czy nie, że w zasadzie kończą się już badania nad siecią 6G (śmiech).
W momencie kiedy nie wiesz, jak coś działa, to jesteś trochę właśnie taką otwartą książką, w której każdy może coś sobie zapisać. Jeżeli zaczynasz słuchać, to osoba, która chce cię zmanipulować, zna odpowiedzi na wszystkie pytania, dla niego jest wszystko łatwe i proste.
Znachor powie: "jesteś chory, nie słuchaj lekarzy, którzy będą mówić, że czeka cię skomplikowana i długa droga, tylko kup ode mnie te zioła i urządzenie, zobaczysz, raz, dwa i wszystko będzie dobrze!". Intuicyjnie wolimy dobre wiadomości od złych, a to ma nieraz bezpośrednie przełożenie na zdrowie, jakość życia, a czasami także i na życie.
Prowadzenie kanału naukowego różni się od innych m.in. tym, że potrzeba wykonać potężny research. Wcześniej mówiłeś, że konsultujesz się z naukowcami, ale jak poza tym zbierasz informacje, gdy chcesz się czegoś dowiedzieć? Pytam, by każdy mógł też to wcielić w życie, bo Wikipedia nie zawsze jest rzetelna. Jak znaleźć pewne źródła, gdy chcemy się czegoś dowiedzieć?
W zasadzie zadałeś dwa różne pytania, więc ja odpowiem na dwa różne. Jak ja to robię? Mam wsparcie w zespole. Mówiłem o platformie "Nauka. To lubię", ale nie działam sam. Pracuje ze mną kilkanaście osób, które zajmują się różnymi rzeczami, od zarządzania projektami po właśnie wsparcie przy dokumentacji, researchu. Czasem zbieranie samych informacji do filmu zajmuje kilkanaście dni. To jest odpowiedź na pierwsze pytanie, a odpowiadając na drugie, podam zestaw "trików".
To nie jest coś nieprawdopodobnie skomplikowanego, bo są kroki, których zrobienie naprawdę niewiele kosztuje i w 95 procentach odrzuca fake newsy. Pierwszą sprawą jest to, żeby sprawdzić, jakie jest źródło informacji. Jeżeli jest nim poważny serwis naukowy, to podchodzę do tego inaczej niż jeśli czytam tabloid.
Następnie sprawdzam, czy informacje zawarte w tekście są podparte nazwiskami naukowców albo afiliacjami do uniwersytetów. Patrzę, czy ten tekst jest w ogóle podpisany, czy mogę się skontaktować z autorem. Weryfikuję też, czy wypowiadające się osoby pracują na uczelni, która jest wspomniana w tekście, oraz czy rzeczywiście zajmują się danym zagadnieniem. Przeważającą część informacji można odsiać stosując tych kilka prostych zasad, które zajmują 10 minut.
I jeśli to nam nie wystarczy, to pozostaje szukać nam informacji u samego źródła, czyli w badaniach naukowych?
To jest trudniejsze, jeśli nie jesteśmy specjalistami w danej dziedzinie. Dlatego właśnie przy materiałach, które wykraczają poza zakres mojej wiedzy, dzwonię do osób, które się na tym znają. w obawie, że czegoś nie zrozumiałem w źródłach i podam dalej coś, co okaże się nieprawdą. Wykonanie tych wcześniejszych kroków sprawia, że prawdopodobieństwo natrafienia na fake newsa jest małe, ale dalej istnieje, dlatego ja na tym nie poprzestaję i kontaktuje się z ekspertami. Nawet jeśli jest tylko 5 procent szans, ale nie chcę ryzykować.
Jakiś czas temu wpadłem na pomysł, by zrobić materiał o tzw. "Toxic City", czyli miejscu w Ghanie, gdzie składowane są śmieci z Zachodu. Mieszkający tam ludzie żyli wyciągając z np. elektroniki co tylko się da, ale i chorowali, bo środowisko było tam zanieczyszczone. Kiedy wraz z zespołem zaczęliśmy się zagłębiać w ten temat, to odkryliśmy, że prawda jest zupełnie inna. Po pierwsze, to nie były śmieci z Zachodu, tylko z Chin. Po drugie, to nie śmieci, tylko coś w rodzaju bardziej dużego targowiska. I tak dalej i tak dalej. Na koniec okazało się, że kilka lat temu zostało już... zamknięte.
Tego miejsca już tam dawno nie ma, ale bez problemu znajdziesz artykuły na ten temat sprzed roku opatrzone zdjęciami. Fotografie jednak nawet nie pokazują "Toxic City". I jak to, jako zwykły człowiek bez zespołu ludzi, masz zweryfikować, gdy widzisz jak amerykańscy i europejscy dziennikarze opowiadają o tym z pełnym zaangażowaniem, tak jak gdyby tam byli. Wcale ich tam nie było, bo wiedzieliby, że tego miejsca nie ma od lat.
Teoretycznie wszystko się zgadzało i pasowało do obrazu biednej Afryki wykorzystywanej przez Zachód, konsumpcjonizmu i skażenia środowiska. I chociaż chciałem zrobić materiał o "Toxic City", to zrobię materiał o tym jak nie pojechałem do "Toxic City". Pokażę jak krok po kroku sam mogłem wpuścić się w kanał, a przy okazji kilkaset tysięcy ludzi, którzy ten materiał by zobaczyli. A wszystko dlatego, że poświęciłem czas na odpowiednie sprawdzenie.
Tak, z wielkimi zasięgami łączy się wielka odpowiedzialność. Czy zauważasz, że wraca teraz "moda" na naukę? W czasie pandemii było od groma nienaukowych informacji, sporo osób korzysta też z alternatywnych form leczenia się, ciągle powstają nowe teorie spiskowe, w które ludzie wierzą. Czy zatem rozkręca się moda na pseudo-naukę?
Nie mam dobrej odpowiedzi na to pytanie. Mógłbym spojrzeć na statystyki kanału i wyciągnąć wniosek, że więcej ludzi go ogląda w porównaniu z zeszłym rokiem, ale to byłoby nieuprawnione. My generalnie lubimy wiedzieć. Z poziomu czysto ewolucyjnego. Nie trzeba ludzi namawiać do zdobywania wiedzy.
Problemem są bardziej źródła, które często są fake newsami. Gdyby ludzie nie chcieli wiedzieć, to pseudo-medycyny by nie było. Gdyby nie chcieli wiedzieć, to fejki nie zyskiwałyby takiej popularności. One są rozsiewane właśnie dlatego, że my bardzo chcemy się czegoś dowiedzieć. Nikt nas jednak nie nauczył, żeby wykorzystywać narzędzia weryfikujące informacje.
Od początku ludzkości było tak, że ten, kto wiedział więcej np. o potencjalnych niebezpieczeństwach, miał większe szanse przeżycia. Czasy się zmieniły, ale ta chęć zdobywania wiedzy jest w naszym DNA, co jest pocieszające, bo to fundament, na którym można budować.
Mam wrażenie, że kiedyś wręcz ślepo wierzyliśmy w naukę, Możliwe, że też przez to, że było więcej odkryć naukowych, które polepszały nasze życie i dzięki temu tak ufaliśmy naukowcom. Co teraz może być takim "game changerem" jak wynalezienie koła, E=MC2 czy internet. Niedawno fizycy wykryli fale grawitacyjne, były rozdawane nagrody Nobla, ale w codzienności tego nie odczuliśmy. Co może być takim prawdziwym przełomem?
Przełom ma to do siebie, że jest nieprzewidywalny. Nie da się powiedzieć, co będzie kolejną rewolucją. Bo jeżeli to wiemy, to znaczy, że to nie będzie rewolucja, tylko ewolucja. Nie wiem, co może być następnym efektem "Łał!". Natomiast wiem, że jesteśmy w czasie kilku procesów zmiany. Jeden z nich jest związany ze sztuczną inteligencją, drugi z ogromnym postępem naszej wiedzy na temat ludzkiego mózgu. Takich zmian jest dosyć sporo. Natomiast która z nich wywoła rewolucję? Po prostu nie wiem.
Swoją drogą odkrycie E=MC2 wcale nie wywróciło niczego do góry nogami poza życiem fizyków. Dla normalnego człowieka, który nie pracował w laboratorium, nic się nie zmieniło. Dokładnie tak samo jak nic się nie zmieniło dla normalnego człowieka, kiedy wynaleziono druk. Dzisiaj mówimy, że to była rewolucja. Owszem, zmieniła wszystko, ale dopiero w perspektywie czasu. Nie od razu wiedza zaczęła być kumulowana w drukowanych książkach, a każdy mógł sobie pozwolić na kupno egzemplarza.
A może takim przełomem będzie nawiązanie kontaktu z kosmitami. Niekoniecznie takimi ufoludkami z filmów, ale np. odkrycie bakterii na innych planetach czy księżycach. Myślisz, że wydarzy się to za naszego życia?
To się może wydarzyć nawet dziś lub za miesiąc, bo odkryje je jedna z wysłanych przez ludzi sond. Nie odpowiem na pytanie czy my dożyjemy, bo może już jutro będzie ogłoszona konferencja o dowodach na życie pozaziemskie, a może się zdarzyć, że dowiemy się tego za sto lat, kiedy nas już raczej nie będzie. Poza tym, czy to faktycznie by coś zmieniło? Owszem, i to na wielu różnych poziomach.
Niedawno odbyłem na kanale rozmowę z Arturem Chmielewskim, polskim inżynierem, który pracuje w NASA przy projektach marsjańskich. Mówię do niego: słuchaj, jak tak patrzymy wstecz i wiemy o tym, że myśl Kopernika spowodowała absolutną rewolucję i nie chodzi tylko o obserwacje nieba, ale też kwestię teologii, nauk przyrodniczych, filozofii. Zmieniła wszystko w naszym rozumieniu o świecie, ale kiedy on to pisał, to nie było tak, że świat się zatrzymał. Stała się jasność i to dotknęło absolutnie każdego mieszkańca Ziemi. Nie, większość w ogóle nie miała o tym bladego pojęcia. Dowiedziała się dopiero dziesiątki lat później.
Zastanawiałem się, co dzisiaj musiałoby się stać, żebyśmy za 500 lat, jak w przypadku Kopernika powiedzieli, że to była rewolucja. Doszliśmy do różnych wniosków, ale ostatecznie zgodziliśmy się, że to właśnie musiałoby być odkrycie pozaziemskiego życia – i to takiego inteligentnego. To by zmieniło absolutnie wszystko. Czy to by była dobra wiadomość dla nas, czy może zła? Jeżeli to życie byłoby podobne do naszego, to obawiam się, że zła.
Ponieważ każde życie na Ziemi ma u swoich podstaw zapisaną ekspansję. Ta ekspansja jest częściowo ograniczana u ludzi przez kulturę, edukację, naukę. Mówimy, że pewnych rzeczy nie wypada, nie wolno robić, one są niemoralne, ale i tak ludzie ciągle toczą ze sobą wojny, by zająć dany teren, czego nawet teraz jesteśmy świadkami.
Natomiast pomijając ten wątek, odkrycie w kosmosie życia, najlepiej wielokomórkowego i żyjącego, a nie w postaci szczątków z przeszłości, wpłynęłoby na mnóstwo aspektów. Podobnie jak dzieło Kopernika wywołałoby zmiany w teologii, filozofii i naturalnie w naukach przyrodniczych. Gdyby naturalnie okazało się, że to życie nie jest amebą czy pantofelkiem, tylko że to jest życie wielokomórkowe. Jednak w przeciwieństwie do teorii słynnego polskiego naukowca, większość ludzi na Ziemi dowiedziałby się o tym w ciągu godziny. Nasze życie nie uległo od razu zmianie w takim rozumieniu, że zmniejszyłyby się tydzień pracy, ale z całą pewnością wszyscy byśmy o tym słyszeli, myśleli i rozmawiali.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.