Najpierw wychodzi Jarosław Kaczyński i rzuca na stół waloryzację programu 500 plus. Termin realizacji: po wyborach, od Nowego Roku. Dzień później Donald Tusk przyspiesza: Niechaj waloryzacja świadczeń dla polskich dzieci stanie się faktem w Dniu Dziecka, a nie na Sylwestra. Od waloryzacji dystansuje się Trzecia Droga. Lider ludowców proponuje ograniczyć ją do osób pracujących, zaś Szymon Hołownia zapowiada, że posłowie Polski 2050 zagłosują przeciwko, bo potrzebne na program środki (około 25 mld zł) lepiej przeznaczyć na np. budowę żłobków.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Analitycy polityki, eksperci, publicyści są podzieleni w opiniach. Wyłaniają się dwa narracyjne obozy. Narracja nr 1: Badania pokazują, że większość Polaków jest krytycznie nastawiona do programu 500 plus, ma dość zjawiska prywatyzacji usług publicznych i stąd oczekuje od partii opozycyjnych, że te wezmą się za systemową naprawę edukacji, służby zdrowia etc. Socjolog Jakub Bierzyński zwraca w GW uwagę na to, że licytację na populizm może i tak wygrać prezes PiS-u, bo jest w tym bardziej wiarygodny (zrealizował część swoich wyborczych obietnic, czyli "dał" ludziom gotówkę: 500 plus, 13. i 14. emerytura, "piórnikowe").
Bierzyński przekonuje, że odpowiedzią na populizm PiS-u powinno być "przewrócenie stolika, czyli odmowa gry w populizm" oraz próba zbudowania własnej narracji wokół roli państwa, jego odpowiedzialności za rozwiązywanie problemów obywateli, a nie rzucanie im kilku banknotów, za które mają sobie poradzić sami.
Narracja numer 2 brzmi zgoła odmiennie. Bo oto istnieje tzw. wyborca cyniczny – badania prof. Sadury oraz red. Sierakowskiego – który doskonale dostrzega wady polityków i skandale z ich udziałem, ale toleruje to, dopóki są zaspokajane jego dążenia oraz interesy, czyli dopóki mu się to opłaca.
Jeśli w takiej sytuacji opozycja wróci do słynnej frazy z 2015 roku, że pieniędzy na "rozdawnictwo" nie ma i nie będzie, że budżet się zawali, że koszty tego poniosą nasze dzieci, to po prostu przegra. Sadura w wywiadzie dla GW przekonuje, że "gdyby teraz pojawiła się partia, która powiedziałaby np. zaciśnijmy pasa, zreformujmy systemy, to nie przekroczyłaby progu wyborczego. Więc opozycja musi trochę grać populizmem".
Na poparcie obu stanowisk znajdziemy argumenty oraz dane. Ale osobiście uważam, że obecnie nie znajdzie poklasku partia, która zaproponuje obywatelom – niczym Winston Churchill w 1940 roku – "krew, znój, łzy i pot".
Po pierwsze, jesteśmy, indywidualnie i zbiorowo, potwornie zmęczeni. Pandemia, wojna oraz inflacja zachwiały naszym poczuciem bezpieczeństwa, wytrąciły nas z równowagi i podszyły nasze życie lękiem. Ostatnie trzy lata były nerwowe, a po tak długotrwałym stanie napięcia oczekujemy oddechu, bo nie mamy już sił do dalszej mobilizacji i wyrzeczeń, jedziemy na oparach.
Polityk, który wychodzi i mówi, że teraz jeszcze tylko marsz przez pustynię, a potem już fantastycznie urządzona ziemia obiecana, gdzieś w perspektywie kilku, kilkunastu lat, może nie trafić w społeczny stan ducha i aktualne zapotrzebowania.
Po drugie, większość z nas przyjmuje orientację prezentystyczną, liczy się tu i teraz. Jeden cukierek od razu do ręki jest dla lwiej części każdego społeczeństwa atrakcyjniejszym wyborem niż oczekiwanie na dwa cukierki za dwa tygodnie. Opowieść o świetnie urządzonej Polsce, na którą trzeba jednak poczekać, może się spotkać ze wzruszeniem ramion.
Niestety, gotówka do ręki, w sytuacji stale rosnących kosztów życia, nawet przy całej świadomości negatywnych konsekwencji takiej polityki, może trafić na podatny grunt. W ostatnich badaniach IBRiS z kwietnia tego roku wyszła niezwykle ciekawa rzecz. Otóż, wyborcy Platformy Obywatelskiej, silnie krytyczni wobec "rozdawnictwa" obecnej władzy, są w związku z tym zaniepokojeni socjalnym zwrotem Donalda Tuska.
Ale gdy spojrzymy głębiej w ich dusze, to okaże się, że tkwi w nich także obawa przed tym, że dojście do władzy Tuska oznacza odejście od "rozdawnictwa", co z kolei odbije się na poziomie życia wyborców PO/KO. Ergo: rozumieją, że rozrzucanie pieniędzy z helikoptera jest w dłuższej perspektywie złe, ale chcą utrzymać transfery socjalne, bo bez nich będzie się im żyło gorzej. Logiczne?
Z punktu widzenia ekonomii nie. Bo dalsze transfery, może nawet jeszcze wyższe, oznaczają, że inflacja wciąż będzie wysoka i pozostanie z nami na jeszcze dłużej. Czy jednak taka postawa jest logiczna z punktu widzenia jednostkowego tu i teraz? Tak. Bo to dziś musimy zrobić zakupy czy opłacić rachunki. Nie chcemy jeszcze bardziej zacisnąć pasa i poczekać na odroczoną nagrodę.
Po trzecie, spójrzmy, co się wydarzyło, gdy Tusk odpowiedział na "konkrety Kaczyńskiego". Ewidentnie PiS liczył na zmasowaną krytykę ze strony partii opozycyjnych. Nie doczekawszy się jej ze strony głównego oponenta, czyli Platformy, politycy władzy zaczęli przypominać wypowiedzi polityków PO z 2015 roku (np. rzecznik rządu wspominał ówczesną wypowiedź Rafała Trzaskowskiego o tym, że program 500 plus będzie ekonomiczną katastrofą) oraz odnosić się do komentarzy ekonomistów (siłą rzeczy krytycznych, bo fachowcy podchodzili do tematu na chłodno i racjonalnie).
Taka taktyka PiS-u pozwala przypuszczać, że rządzący jak zawsze starannie sobie wszystko przebadali i liczyli, że opozycja wpadnie w zastawioną nań pułapkę. Ale Tusk ją ominął i co? Premier nie może znów krzyczeć o "brunatnych liberałach", którzy "odrzucają solidaryzm społeczny, nie chcą równomiernego rozwoju całego kraju i korzyści dla wszystkich grup społecznych" (wywiad dla tygodnika "Sieci" z grudnia ubiegłego roku), więc szef kampanii wyborczej PiS zaczął opowiadać, że jeśli opozycja weźmie władzę, to Tusk i tak stanie się zakładnikiem Hołowni i Kosiniaka, wyjdzie do wyborców i powie im: "Polska 2050 i PSL nie do końca popierają nasze propozycje, więc musimy z nich zrezygnować". PiS zatem sztukuje propagandowe wątki, bo ten główny został mu wytrącony z rąk.
Na koniec: czy licytacja na populizm z PiS-em jest niebezpieczna? Owszem. Ale nic nie wskazuje na to, by można było dziś w Polsce wygrać wybory obietnicą reform systemowych. Uwierzę w to, gdy za kilka tygodni (bo przekaz musi się ugruntować w głowach wyborców) sondaże dadzą dwadzieścia kilka procent poparcia sojuszowi wyborczemu Polski 2050 i PSL.