Ariel (Halle Bailey), najmłodsza z siedmiu córek surowego króla wód Trytona (Javier Bardem) chodzi z głową w chmurach, unika obowiązków i łamie zasady ustalone przez ojca. Gdy nikt nie patrzy, zakrada się na ponure cmentarzysko pełne wraków statków i stamtąd zabiera stworzone przez ludzkich nieprzyjaciół "artefakty". Sięga po pozłacaną lunetę, a także nazywa widelec małym trójzębem i czesze nim włosy.
Pewnego razu syrenka wypływa na powierzchnię i podsłuchuje, o czym rozmawia załoga statku dowodzonego przez księcia Eryka (Jonah Hauer-King), który w duchu jest do niej bardzo podobny. Chcąc poznać go bliżej i przy okazji zwiedzić ląd, Ariel podpisuje pakt z podstępną ciotką Urszulą (Melissa McCarthy), która w zamian za przysługę pragnie zabrać dziewczynie jej olśniewający głos.
"Mała syrenka" z 2023 roku operuje nostalgią podobnie jak inne kinowe remake'i ikonicznych animacji, co z jednej strony jest błogosławieństwem, z drugiej przekleństwem. Reżyser Rob Marshall ("Chicago" i "Wyznania gejszy") postawił na dość bezpieczne podejście przy wskrzeszaniu Arielki, ponieważ wprowadził na tyle subtelne zmiany w scenariuszu, że nawet ktoś, kto pamięta pełnometrażówkę z 1989 roku pobieżnie, przypomni sobie, za co tak naprawdę kocha oryginał (zwłaszcza jeżeli potrafi przywołać w myślach m.in. moment zniszczenia pokoju najmłodszej pociechy przez Trytona lub pojawienia się w królestwie tajemniczej Vanessy).
Oczywiście niektórzy, jeśli tylko się uprą, zobaczą w przeróbce animacji wyłącznie kolor skóry głównej bohaterki. I tak jak przy historycznych adaptacjach jeszcze bym zrozumiała oburzenie, tak w przypadku skrajnej fikcji sądzę, że problem nie leży po stronie aktorki, a widzów, którym oryginał zbytnio zawrócił w głowie.
Przede wszystkim "Mała syrenka" niesie ze sobą przesłania stare jak świat, ale nadal aktualne. Dzieci wyniosą z seansu naukę o tym, by nie patrzeć na obcych przez pryzmat uprzedzeń, zaś rodzice ( mam nadzieję) zrozumieją, że powinni rozmawiać ze swoimi szkrabami i słuchać, co mają do powiedzenia. Najnowszy remake Disneya to po prostu "feel-good movie" (tłum. film, który pozytywnie nas nastroi).
Tytuł nie byłby tak przyjemny, gdyby rolę Ariel powierzono komuś innemu niż Halle Bailey, która owszem gra oszczędnie, ale wszystkie emocje gromadzi w swych łanich oczach i głosie delikatnym jak aksamit. Kiedy tylko pojawia się na ekranie, nie da się oderwać od niej wzroku.
W polskim dubbingu głosu syrence użyczyła natomiast nasza duma narodowa Sara James, która - choć śpiewa jak petarda - momentami brzmiała zbyt szorstko jak na bohaterkę będącą ucieleśnieniem niewinności. Jej przydymiony głos pasował za to do Urszuli podszywającej się pod dziewczynę z marzeń księcia Eryka (Vanessę).
A skoro przy Urszuli jesteśmy, Melissa McCarthy ("Druhny" i "Gorący towar") zagrała ośmiornicę poprawnie, bez ochów i achów. Hollywoodzka gwiazda mogła podkręcić nieco swoją komediową grę aktorską (co zresztą umie robić) i potraktować tę jakże barwną postać złoczyńcy jako jazdę bez trzymanki. Animowana Urszula była chaotyczna, przerysowana i teatralna, a ta tutaj jest powściągliwa i wyrwana rodem z niskobudżetowej produkcji Disney Channel.
Reszta obsady najnowszej "Małej syrenki" albo niczym szczególnym się nie wyróżniała, albo - podobnie jak McCarthy - zagrała znośnie. Twórcy tak chętnie promowali siostry Arielki, a skończyło się na tym, że tylko połowa z nich miała jedną, może dwie kwestie do wygłoszenia. Tryton w wykonaniu Javiera Bardema, zdobywcy Oscara za dramat "To nie jest kraj dla starych ludzi", również nie powala na kolana i winę za to ponosi raczej scenariusz niż jego warsztat.
Po zobaczeniu materiałów promocyjnych obawiałam się, że warstwa wizualna filmu będzie raziła po oczach CGI i green screenem, ale ostatecznie byłam pozytywnie nią zaskoczona. W paru scenach faktycznie zdarzyło się, że efekty specjalne "nie odbijały światła" tak jak powinny, a czyjąś głowę doklejono niedbale do ciała.
Podwodny świat natomiast olśniewa i z czystym sumieniem mogę przyznać, że wolę realistyczną wersję rybki Florka oraz kraba Sebastiana od tej bardziej kreskówkowej, którą po premierze zwiastuna stworzyli internauci. Ta druga byłaby przerażająca.
"Małą syrenkę" z czystym sumieniem można umieścić na górze najlepszych disneyowskich remake'ów. Bawi, wzrusza, trzyma w napięciu. Halle Bailey to Ariel z prawdziwego zdarzenia - czy tego chcecie, czy nie.