Marsz 4 czerwca w Warszawie zgromadził 500 tys. – podali organizatorzy. TVP powtarza, że frekwencja była dużo niższa, grzmi o marszu nienawiści. – Podają, że było 100-150 tys. ludzi. To jest absolutnie nieprawda. Tam był taki tłok i ścisk, że myśmy stali ciało przy ciele – mówi prof. Janusz Rachoń z GdańskaJuliusz Braun, były prezes TVP: – To skala manipulacji bez żadnych hamulców. Fałszerstwo bez żadnych zahamowań.Marek Rząsa, poseł z Podkarpacia: – Oni myślą, że zakłamią rzeczywistość. Nie zakłamią jej. Ludzie mają dostęp do portali, do mediów społecznościowych. Widzieli tysiące ludzi na marszu. To, jak TVP pokazała marsz Donald Tuska, wywołało szok i wściekłość. Ludzie, którzy brali w nim udział, reagują oburzeni: "Czuję się znieważony", "Jak można tak podle kłamać?", "Byłem tam i widziałem jak było!". W wielu osobach się zagotowało, jakby pierwszy raz na własnej skórze doświadczyli propagandy PiS i TVP.
Jedna z użytkowniczek Twittera zasugerowała nawet, by 500 tys. ludzi złożyło pozew zbiorowy przeciwko TVP. "Byliście na marszu? TVP łże o mowie nienawiści i przemocy. Ja czuję się urażona" – pisze.
Każdy, kto w marszu przeszedł ulicami Warszawy, wie, że było kompletnie inaczej, niż pokazała to TVP i jak próbowali wmówić ludziom politycy PiS. Bo tłum widoczny był wszędzie.
I na przystankach autobusowych, gdy zapchane autobusy nie były w stanie zabrać wszystkich chętnych. I na stacjach metra, gdzie gigantyczne tłumy nie były w stanie wejść do pociągów, bo ludzie już stali w nich ściśnięci jak sardynki w puszcze. W drodze na marsz. W okolicznych uliczkach. W marszu przed marszem głównym, który sam się uformował na Nowym Świecie i dużo wcześniej doszedł do Placu Zamkowego. I w ogonie marszu, który dwie godziny czekał na wymarsz z Placu na Rozdrożu, nie wiedząc jeszcze, że czoło marszu zbliża się do mety.
– Podają, że było 100-150 tys. ludzi. To jest absolutnie nieprawda. Tam był taki tłok i ścisk, że myśmy stali ciało przy ciele. Na metrze kwadratowym było co najmniej sześć osób – mówi naTemat prof. Janusz Rachoń, były rektor Politechniki Gdańskiej, senator RP VII kadencji, prywatnie wuj Michała Rachonia, jednego z czołowych publicystów TVP.
Janusz Rachoń na marsz przyjechał z Gdańska, był w tej części, która na długo "utknęła" na Placu na Rozdrożu.
– Czekałem tam do 13.30, żeby w ogóle wyruszyć. Mało tego, jak już wyruszyłem i byłem na wysokości Kancelarii Premiera, to słyszałem, że czoło marszu doszło już do Placu Zamkowego, a myśmy poruszali się noga za nogą. Ludzie szli też z bocznych ulic, nie zaczynali na Placu na Rozdrożu. My przyjechaliśmy z Gdańska dużą grupą, próbowaliśmy się lokalizować, ale niemożliwe było przedrzeć się przez ten tłum. Dla mnie informacja, że w marszu uczestniczyło pół miliona osób, wcale nie jest szokująca. Po tym, co widziałem, dla mnie to było oczywiste – mówi.
Dodaje jeszcze, że uderzająca dla niego była atmosfera marszu: – Ludzie szli z uśmiechem. Była ogromna przychylność, pomagali sobie. Nie było żadnej agresji, żadnych ekscesów, żadnego wandalizmu. Nic. Ja byłem niezmiernie ciekawy, czy spotkam mojego bratanka. Rozglądałem się, czy na marszu nie spotkam Michała Rachonia.
Nie spotkał. Od lat nie mają kontaktu, o czym opowiadał nam już w 2017 roku naTemat. Dziś mówi, że nawet nie uczestniczy w spotkaniach rodzinnych, gdy słyszy, że bratanek z TVP ma na nich być.
Co by mu powiedział, gdyby doszło do spotkania? – Powiedziałbym mu, że w TVP żyją w innej rzeczywistości. Który z nich był na marszu? Ja byłem na nim od godz. 11.30 do godz. 16 z minutami i sam go obserwowałem. A to, co słyszę w jego redakcji, świadczy o tym, że oni są w zupełnie innej rzeczywistości. I ten marketing polityczny jest na bardzo krótkich nogach. Zdecydowanie może się obrócić przeciwko nim – mówi.
Przekaz TVP to zupełnie inna bajka. Ogólnie w tym czasie widz TVP dowiedział się, że marsz był klapą, że była niska frekwencja, że Tusk się przeliczył, że było wulgarnie. Jeden z pracowników TVP Radosław Poszwiński przekonywał, że w proteście opozycji wzięło udział zaledwie 50-75 tys. osób, a reszta spacerowała po Warszawie m.in. w poszukiwaniu waty cukrowej i przyjechała do zoo. Politycy PiS dorzucali swoje w mediach społecznościowych, np. szydząc, że uczestnicy marszu nie znali hymnu.
A sympatycy PiS – że na marszu padały wulgarne hasła, które słyszały dzieci. Jakby nagle wszystkim zamknęły się klapki na uszach na hasła, które rodziny z dziećmi słyszą na Marszu Niepodległości czy antyaborcyjnych happeningach.
Na pasku w TVP Info leciało: "Marsz nienawiści. Agresja i pogarda celebrytów opozycji". Albo: "Z nienawiścią na sztandarach", "Pogarda, agresja i nienawiść opozycji dzieli Polaków", "Opozycja zjednoczona w obronie Rosji".
– Ci, którzy obalili [rząd Olszewskiego], stanęli dziś na czele marszu – parady, która na sztandary wzięła mowę nienawiści. Wtedy torpedowali próby dekomunizacji, dziś boją się derusyfikacji – mówiła z kolei prowadząca "Wiadomości" Edyta Lewandowska.
Porażająca propaganda wstrząsnęła ludźmi, którzy brali udział w marszu. Być może silniej niż zwykle, bo namacalnie ją odczuli. Przecież byli tu, widzieli kompletnie co innego. Owszem, hasła na transparentach były różne. Ale atmosfera była inna, niż się ją przedstawia.
W komentarzach internetowych niektórzy wręcz krzyczą o tym, co widzieli na własne oczy: "Byłam, przemocy nie zauważyłam. Mowy nienawiści też nie. W życiu nie widziałam tylu uśmiechniętych ludzi", "Policja była uśmiechnięta, ludzie sobie pomagali młodsi, starsi, nawet dzieci były. TVP wstyd tak nisko upaść".
– Ja miałem skojarzenie z 1968 rokiem i tym, co gazety pisały wtedy o demonstracjach studenckich 8 marca. Ogólnie było wiadomo, że prasa kłamie, ale to był koronny dowód. Na demonstracjach było wtedy dużo studentów. A następnego dnia przeczytali, że grupki chuliganów utrudniły komunikację miejską. Tak było to przedstawione. Tu mamy podobną sytuację – mówi dr Juliusz Braun z Collegium Civitas, były prezes TVP
Podkreśla, że jest to skojarzenie od strony techniki propagandowej. – To skala manipulacji bez żadnych hamulców. Fałszerstwo bez żadnych zahamowań. Mam nadzieję, że to fałszerstwo autorom się nie opłaci. Ale gwarancji nie ma – mówi.
– Jest to alternatywna rzeczywistość i przekaz wyłącznie propagandowy w interesie PiS. Większość Polaków nie była na marszu. Wobec tego przesłanie TVP jest adresowane do tych, którzy na nim nie byli. Z przekonaniem, że część z widzów da się oszukać. A ci, co byli na marszu to i tak PiS nie lubią, będą tylko trochę bardziej zdenerwowani.
Jak wspomina, w 1968 roku dla studentów był to argument pokazujący funkcjonowanie systemu: – Potem nie przypadkiem dużo z nich było zaangażowanych w Solidarność i w wydarzenia 1989 roku. Dla nich było to pokoleniowe doświadczenie. Myślę, że dla części uczestników marszu 4 czerwca, tych młodszych, to również może być pokoleniowe doświadczenie. To ci, którzy statystycznie rzecz biorąc, nie bardzo się angażują. Zderzenie z propagandą TVP pokazało im niegodziwość tego systemu. I być może dało do myślenia, że skoro mamy do czynienia z takimi oszustami, to trzeba coś zrobić.
I tu, jak zauważa, efekt może być odwrotny niż PiS i TVP się spodziewają.
– Wracają czasy komuny, gdzie z jednej strony ludzie mieli obraz w Dzienniku Telewizyjnym, a z drugiej strony mieli rzeczywisty obraz w sklepach, na ulicach. W telewizji było pięknie, a realia były inne. Tak samo jest tutaj. Oni myślą, że zakłamią rzeczywistość. Nie zakłamią jej. Ludzie mają dostęp do portali, do mediów społecznościowych. Widzieli tysiące ludzi na marszu. To, co robi TVP PiS, będzie tylko powodem do kolejnych memów – reaguje poseł Marek Rząsa, który do Warszawy ściągnął wielu ludzi z Podkarpacia.
To, co sam zobaczył, zaprzecza wszystkiemu, co wmawia obóz rządzący.
– Byłem na marszu, widziałem, że uczestniczyły w nim setki tysiące ludzi. Praktycznie w ogóle nie widać było policjantów. Oni stali po bokach. Nie było żadnych szpalerów policji, żadnych oddziałów gotowych do akcji. Nie było kontrmanifestacji. Przyszło bardzo dużo młodych ludzi i rodziców z dziećmi. Nie widziałem żadnej agresji. Nie widziałem złości. Widziałem za to pozytywną energię. Ludzie szli uśmiechnięci, zadowoleni, robili zdjęcia. To był dobry marsz ludzi dobrej nadziei – mówi.
Ale to samo widzieli ludzie, którzy przyjechali z nim z Podkarpacia. I, sądząc po reakcjach, przekaz jak było naprawdę, może niedługo dotrzeć również do bastionów PiS.
– W moim autobusie było bardzo wiele osób, które nie są członkami PO. One pochodzą z małych miejscowości, z bardzo pisowskich gmin. Dziś mają odwagę występować. I te osoby przekażą dalej to, co widziały. To będzie efekt kuli śnieżnej. To, o czym w bardzo jasny sposób mówił w niedzielę Donald Tusk: "Jest was tu 500 tys. Niech każdy z was przekona 20, to mamy milionów". Myślę, że ludzie, którzy wrócą do swoich miejscowości, powiedzą swoim sąsiadom: "Ja tam byłem. Wszystko widziałem. Zapraszam cię następnym razem". Myślę, że to będzie pączkowało – mówi Marek Rząsa.
Podkreśla: – Jest szansa dotarcia do społeczeństwa. Będziemy próbować wszystkich sposobów. Osoby, które nie są w PO, mówiły nam a autobusie: Proszę na nas liczyć w wyborach. Będziemy w każdej komisji wyborczej. Przez tyle godzin, ile będzie trzeba. Nie pozwolimy, żeby choć jeden głos został sfałszowany.
Na razie część Polaków jest karmiona zafałszowanych obrazem rzeczywistości. I być może pierwszy raz do młodych uczestników takiego zgromadzenia dotarło potem np. jakie metody stosują pracownicy TVP. Pół Twittera już pewnie zobaczyło, jak pracownik TVP kamuflował się na marszu i w tłum "poszedł z mikrofonem bez kostki".
Prof. Rachoń mówi, że to go nie dziwi. Wspomina czas, gdy jeszcze rozmawiał ze swoim bratankiem.
– Gdy usiłowałem nawrócić mojego bratanka, to on mi tłumaczył, że jest absolwentem politologii i zajmuje się marketingiem politycznymi. Mało tego, mój bratanek za każdym razem powtarzał, że to musi być skuteczne. To nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem. W związku z tym większość tych pseudo-dziennikarzy TVP to przedstawiciele marketingu politycznego. Zgodnie z tym, co mówił Goebbels – że kłamstwo powtarzane ileś razy staje się prawdą. Oczywiście oni są naiwni, bo społeczeństwo nie jest do końca głupie i po którymś razie zderzy się z rzeczywistością – mówi.
Wczoraj Michał Rachoń w swoim programie "Jedziemy" skupiał się na rozmowach o rządzie Jana Olszewskiego. Zresztą, w ogóle TVP Info żyła szczególnie rocznicą upadku tego rządu.
– Nie dziwię się temu. Rozmawiałem z nim kiedyś i całej tej grupie mówiłem: "Nie widzicie, że to, co robi Kurski to niemoralne i nieetyczne?". A oni chórem odpowiedzieli: "Tak, oczywiście, ale jakie skuteczne". Ponieważ Kurski napisał książkę "Lewy czerwcowy" o rządzie Olszewskiego, to wcale się nie dziwię, że wykorzystują to w ramach marketingu politycznego – mówi Janusz Rachoń.
Z kolei Juliusz Braun nazywa powiązanie marszu z rocznicą obalenia rządu Olszewskiego działaniem bez wszelkich hamulców.
– Na pewno 4 czerwca nie jest w Polsce dniem wspominania dramatu. Mieli pomysł, by powiązać marsz Tuska z obalaniem rządu Olszewskiego, bo "w związku z tym możemy pokazać wszystkich wrogów". Więcej czasu poświęcili obaleniu rządu Olszewskiego, pokazując to w sposób manipulacyjny. Ja byłem przy tym, więc wiem, jak to wyglądało naprawdę – mówi.
Czytaj także: