PiS nie składa broni, wręcz przeciwnie: gromadzi amunicję. PiS nie poddaje się defetystycznym nastrojom, lecz stale nawołuje do ataku. PiS nie gasi ducha, ale go żarliwie roznieca.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Prezes, wciąż rehabilitowany po operacji kolana, nie mogąc spotkać się z mieszkańcami Rzeszowa, śle do nich list, a ci z niego dowiadują się, że "zwycięstwo PiS jest potrzebne Polsce" i że – to clou – "PiS ma poważną szansę na wygranie tych wyborów".
Tyle że rzeczywistość skrzeczy i przy Nowogrodzkiej słyszą te kroki przeznaczenia. Muszą się liczyć z porażką, bo czytają sondaże. Na pewno nie wywieszą białej flagi i nie oddadzą pola opozycji, ale równolegle do brutalnej i bezpardonowej walki o utrzymanie władzy, która już trwa, toczy się inny proces – będący zwykle zwiastunem klęski. To zabezpieczanie sobie przez PiS tyłów: na wypadek konieczności odwrotu.
Jarosław Kaczyńskichciałby móc powiedzieć Donaldowi Tuskowi tak, jak rzekł w Moskwie Gomułka Mikołajczykowi: "Władzy, raz zdobytej, nie oddamy nigdy". Ale nie stoją za nim radzieckie bagnety, a procesowi wyborczemu w Polsce przyglądać się będą bacznie Bruksela i Waszyngton.
PiS szykuje się na przegraną?
Jeśli Kaczyński przegra, będzie musiał odejść, choć niewykluczone, że nie dane nam będzie aksamitne przekazanie władzy – PiS będzie chciał naprędce stworzyć jakiś mit na przyszłość, mit ukradzionego zwycięstwa czy sfałszowanych wyborów à la Donald Trump, by zachować żywotność w opozycyjnych ławach i skonsolidować rozczarowany przegraną swój elektorat.
Poprzedni mit, smoleński, jest już bowiem mocno sfatygowany i silnie zwietrzały. Jednak w końcu odejdą, choćby i w konwulsjach. I na ten właśnie moment PiS się już szykuje.
Przygotowania idą dwoma torami: prawnym i finansowym.
Istnieje dla PiS-u poważne ryzyko rozliczenia ich ośmioletniej działalności przez następców. Tuż po swoim powrocie do Polski, Tusk zadeklarował, że "bez rozliczenia zła spokój społeczny będzie niemożliwy" i nieustannie to powtarza. Posadzenia polityków Zjednoczonej Prawicy na ławie oskarżonych chcą ludowcy, lewica i Polska 2050, czyli wszyscy.
Stąd PiS pieczołowicie zaszywa w różnych aktach prawnych przepisy na swoją bezkarność. To ustawa, wprowadzająca abolicję dla wszystkich tych samorządowców, którzy bez podstawy prawnej, czyli nielegalnie, przekazali dane wyborców Poczcie Polskiej w niedoszłych do skutku wyborach kopertowych.
Była to reakcja na prawomocny wyrok skazujący dla wójta gminy Wapno z lipca 2022 roku – projekt ustawy trafił do laski marszałkowskiej w październiku, następnie został poprawiony i uchwalony na początku grudnia. Dane wyborców przekazywali wyłącznie włodarze związani z PiS-em, reszta odmówiła.
Kolejna rzecz: słynne w ostatnich tygodniach "lex Lotos", nowela kodeksu spółek handlowych, która ma zagwarantować spokojny sen prezesowi PKN Orlen. Chodzi o budzącą coraz więcej poważnych wątpliwości fuzję Orlenu z Lotosem i sprzedaż części majątku gdańskiej firmy Saudyjczykom.
Ponieważ w grę mógłby wchodzić zarzut działania na szkodę jednej lub obu spółek, PiS uzupełnił kodeks o zapis, że jeśli członek rady nadzorczej lub członek zarządu działa "w granicach uzasadnionego ryzyka gospodarczego", to "nie ponosi winy". Pojemność i nieprecyzyjność kategorii "uzasadnione ryzyko gospodarcze" w zasadzie zwalnia od odpowiedzialności kierownictwo obu firm.
Dodajmy, że to już druga zmiana w prawie korzystna dla Daniela Obajtka. Pierwszą była nowelizacja ustawy o kontroli niektórych inwestycji. Ewidentnie prezes Orlenu, jako osoba niegdyś już inkryminowana, skutecznie zabezpiecza się przed powtórką z rozrywki.
Zaś najnowszym przykładem rozwiązań prawnych ubezpieczających PiS jest nowelizacja Kodeksu postępowania cywilnego, która ma chronić samego Kaczyńskiego. Chodzi o przegrany proces z Radosławem Sikorskim. Ponieważ prezes PiS-u nie wykonał wyroku, czyli nie przeprosił europosła, sąd nieprawomocnie przyznał Sikorskiemu kwotę ponad 700 tysięcy zł na pokrycie kosztów opublikowania tych przeprosin.
Dzięki uchwalonej w czwartek noweli Kaczyński będzie się mógł wykpić grzywną do 15 tys. zł i publikacją przeprosin w… Monitorze Sądowym i Gospodarczym. Można się spodziewać, że w ciągu najbliższych ośmiu, planowanych do wakacji, posiedzeń Sejmu, PiS zdoła jeszcze wprowadzić do polskiego porządku prawnego jakieś przepisy na swoją rzecz.
Miliony dla "swoich"
Drugi obszar działalności PiS-u to finansowe transfery do osób oraz instytucji z obozem władzy związanych. Bo jeśli przed PiS-em lata chude, to trzeba zgromadzić odpowiednie zapasy. Skala tego procederu jest jednak trudna do oszacowania, choć z pewnością ogromna.
Media co rusz donoszą o milionach złotych dla "swoich", przekazywanych różnymi drogami. Np. poprzez "fundacje", które pozakładali działacze Zjednoczonej Prawicy lub ich krewni czy znajomi. Np. bulwersująca w ostatnich dniach sprawa fundacji Polska Wielki Projekt, która otrzymała od resortu edukacji 5 mln zł na zakup od Ministerstwa Aktywów Państwowych zabytkowej willi na Mokotowie.
Powtórzmy: za państwowe pieniądze kupiono od państwa nieruchomość, którą już po pięciu latach będzie można wykorzystać w celach komercyjnych, czyli na niej zarabiać. Ewidentnie jest to uwłaszczenie się na majątku państwa.
Inny kanał: nagrody. Np. kierownictwo ministerstwa finansów, odpowiedzialne za Polski Ład, otrzymało w ubiegłym roku 15 mln zł nagród. Dalej: reklamy. Rząd ogłasza się tam, gdzie potrzebuje ulokować państwowe pieniądze, np. w przedsiębiorstwach Tadeusza Rydzyka. Za promocję służby wojskowej telewizja Trwam otrzymała od MON 700 tys. zł. Dodajmy, że to skromny ułamek środków jakie od 2015 roku płynęły do Torunia.
Dalej: dotacje. Np. 2,7 mld zł dla mediów publicznych, przyjęte ostatecznie w czwartek przez Sejm. Te środki idą choćby na gigantyczne wynagrodzenia dla funkcjonariuszy medialnych, tworzących propagandę. Oni też muszą się zabezpieczyć na wypadek konieczności opuszczenia budynków przy Woronicza i placu Powstańców Warszawy – nie wszyscy zmieszczą się w tygodniku "Sieci" czy telewizji Republika. Aż do wyborów trwać będzie ów drenaż publicznej kasy, a im bliżej jesieni, tym większa będzie łapczywość.
Wprawdzie przed wyborami w 2015 roku Jarosław Kaczyński przekonywał, że "do polityki nie idzie się dla pieniędzy, a kto chce swoją pozycję polityczną spieniężać, musi odejść", ale myśl tę należało zrozumieć odwrotnie, bo cała działalność PiS-u polega na bezprecedensowym tuczeniu się publicznym groszem.
Jeżeli pod koniec lata sondaże będą wskazywać nieuchronną porażkę PiS-u, spodziewam się jeszcze jednego: zacierania śladów. Następcy mogą zastać wyczyszczone dyski, niekompletne dokumenty.
Przypomnę, że dwa dni po przegranych w 2007 roku wyborach ówczesny premier Kaczyński wydał zarządzenie regulujące sposób archiwizacji oraz niszczenia dokumentów w ABW. Tłumaczono, że to decyzja będąca konsekwencją znowelizowanego wcześniej prawa, ale podejrzenie, że może ona służyć np. pozbyciu się dowodów nielegalnych operacji służb specjalnych, zawisła w powietrzu.
Tym razem PiS ma na sumieniu dużo więcej grzechów niż w 2007 roku, dlatego nie cofnie się przed niczym, byle tylko ratować swoją skórę.