Nasze procedury są skomplikowane, a nawet jeśli przyjmiemy kogoś – na przykład na studia – nie zachęcamy go do zostania na dłużej. Inaczej jest w Stanach, które wcielają zasadę multi-kulti i doskonale na tym wychodzą. O różnicach między polskim a amerykańskim podejściem do cudzoziemców rozmawiamy z dr. Grzegorzem Kostrzewą-Zorbasem, politologiem i amerykanistą z Uczelni Vistula oraz publicystą tygodnika "wSieci".
W Polsce imigranci to około 0,5 procent społeczeństwa i nic nie zapowiada się, by to się zmieniło. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych prezydent Obama chce przyciągnąć 11 milionów imigrantów. Kto się myli: Polacy czy Amerykanie?
Błąd popełniają Polacy. Choć stanowisko, żeby przyjmować wszystkich, którzy chcą przyjechać jest złe, to imigranci są potrzebni. Od XIX wieku w Stanach prowadzi się politykę, która polega na zapraszaniu wybranych, wartościowych dla gospodarki, imigrantów. Zdecydowanie to Amerykanie mają najbardziej rozwiniętą politykę imigracyjną na świecie. Zauważyli, że taka polityka dobrze wpływa na gospodarkę i na bezpieczeństwo narodowe. Bezpieczeństwu służy potencjał kultury.
Jakie znaczenie imigranci mają dla rozwoju ekonomicznego?
Amerykanie przyciągają najbardziej wartościowych imigrantów – to im poświęcił Obama niektóre punkty swojego planu. W innych punktach oferuje łatwiejszą legalizację pobytu i drogę do obywatelstwa dla wszystkich, którzy już są w USA nielegalnie, często bez wykształcenia i kwalifikacji. Jednak trzeba pamiętać, że cały czas trwa masowe przyciąganie do Stanów legalnych pracowników.
Ale imigranci mają też duże znaczenie z punktu widzenia demografii. Przyjeżdżają głównie młodzi, dwudziesto-, trzydziestoletni ludzie. To ratuje amerykański system ubezpieczeń społecznych, bo gdy cudzoziemcy podejmują pracę, to płacą podatki i składki ubezpieczeniowe. To z ich pieniędzy utrzymywani są emeryci. Poza tym wielu imigrantów jeszcze nie ma rodziny i zakłada ją właśnie w Stanach. To odmładza społeczeństwo i sprawia, że Stany są w lepszej sytuacji demograficznej niż Europa Zachodnia, ale i Środkowa, czy Japonia. Te społeczeństwa wymierają – spada liczba ludności, a ci, którzy zostają to emeryci.
Jednak czy taka polityka imigracyjna nie jest możliwa tylko w USA?
Stany mają swoich naśladowców. Podobną politykę prowadzą zwłaszcza Kanada, Australia i Nowa Zelandia, najbliższe Stanom cywilizacyjnie. Do pewnego stopnia udaje się to także państwom Ameryki Łacińskiej, które teraz przyjmują ludzi uciekających z Hiszpanii czy Portugalii. Jednak liczba Hiszpanów i Portugalczyków do pozyskania jest niewielka w porównaniu ze skalą polityki USA. Sama Brazylia jest kilkanaście razy większa od całej Portugalii, a do ponad 300-milionowych Stanów ściągają ludzie z całego świata.
Duże. Amerykanie podczas II wojny światowej stwierdzili, że jeśli chcą być światowym supermocarstwem, muszą rozumieć cały świat. A najłatwiej zrobić to zapraszając do siebie ludzi z całego świata. Dlatego też prowadzi się tam loterię wizową – choć to nietrafiona nazwa, bo gra toczy się o prawo do stałego pobytu prowadzące do obywatelstwa, a nie wizę na wakacje. W procedurze faworyzuje się ludzi z krajów i narodów, które mają zbyt małą reprezentację w Stanach.
Ale nie zaprasza się wszystkich, tylko wybranych.
Dokładnie tak. Przyjeżdżają głównie ludzie wykształceni i doświadczeni. Jednak teraz Obama planuje umożliwić cudzoziemcom pozostawanie na stałe już po zakończeniu studiów. To wielka zmiana, bo teraz absolwenci tracą prawo do pobytu w Stanach krótko po odebraniu dyplomu i praktyce zawodowej. Plan Obamy dotyczy preferowanych przez Amerykanów zawodów – specjalne uprawnienia mieliby dostać absolwenci wybranych kierunków. Jeśli więc ktoś studiował wysoko wyspecjalizowane kierunki inżynieryjne czy biotechnologiczne, będzie mógł po studiach zostać w Stanach na stałe i wnioskować o obywatelstwo. Dotychczas było to możliwe tylko wyjątkowo, gdy miał zapewnione zatrudnienie w którymś ze strategicznych sektorów.
Ten ruch – jeśli zgodzi się Kongres – radykalnie zwiększy import kapitału ludzkiego. Dotychczasowe rozwiązania to były wąskie furtki dla absolwentów, teraz Obama chce otworzyć szeroką bramę. Zostawały tysiące absolwentów rocznie, będą – setki tysięcy. Kiedyś taki proces nazywano drenażem mózgów, ale precyzyjna nazwa ekonomiczna to import kapitału ludzkiego, podstawowego dla gospodarki.
Polska powinna wziąć przykład ze Stanów?
Nie możemy wprost przenieść amerykańskich rozwiązań do Polski, jedynie poszczególne elementy, a i to po starannym przygotowaniu. Trudno byłoby uzasadnić szerokie przyciąganie do Polski absolwentów studiów, skoro młodzi Polacy mają problemy ze znalezieniem pracy po zakończeniu edukacji i często sami muszą emigrować. Dlatego też należy położyć nacisk na innowacyjność.
Polska przeznacza na badania i rozwój 0,77 procent PKB – a są to wszystkie razem pieniądze zarówno z budżetu państwa, od samorządów, jak i firm, instytutów, uczelni. Stany przeznaczają na innowacje 3 procent, Niemcy blisko 3 procent, Finlandia blisko 4 procent. Średnia dla Unii Europejskiej to 2,03 procent i przynajmniej do tego poziomu powinniśmy szybko dążyć.
Trzeba zmodernizować Polskę, w tym zwiększyć nakłady na innowacje. Jeśli to zrobimy, wtedy będzie powód do ściągania do nas najlepszych Ukraińców czy Hindusów. Jeśli nie, to staniemy się muzeum techniki i ojczyzną ludzi zajmujących się smażeniem hamburgerów. Dlatego też dopiero, gdy zmodernizujemy Polskę, będzie można zmieniać naszą politykę imigracyjną na kształt amerykańskiej. Na razie może być jeden element wspólny: jeśli Gruzin albo Chińczyk chce założyć u nas – na atrakcyjnym terytorium UE – firmę innowacyjną, sprowadzić technologię i kapitał finansowy i zatrudniać Polaków na rozwojowych stanowiskach, powinien dostać wizę na stały pobyt natychmiast i z uśmiechem, tak jak u Amerykanów.
Jednak imigranci i tak będą potrzebni – kryzys demograficzny nadciąga.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z panem co do wniosku z kryzysu. Jesteśmy jeszcze w takim momencie, że działaniami w kraju możemy odwrócić niekorzystny trend. Przede wszystkim musimy ułatwić Polakom zakładanie rodzin. Imigracja powinna tylko uzupełniać politykę zapobiegania katastrofie demograficznej. Przy tym potrzeba nam takich imigrantów, którzy wpiszą się w nasz system wartości, zintegrują się. Właśnie na to postawili Amerykanie. Odrzucają niemiecką czy francuską wersję wielokulturowości, która skutkuje tworzeniem gett i zamieszkami.
Proszę pamiętać, że najbardziej negatywne prognozy polskiej demografii dotyczą przyszłości za kilka i więcej lat. Kilka dni temu GUS pokazał najbardziej dramatyczny wykres, według którego będzie dramatycznie spadać liczba urodzeń, a rosnąć liczba zgonów. Ale to nie nieodwracalny fakt, lecz ostrzeżenie. Jest jeszcze czas, aby temu zaradzić. Dlatego też państwo powinno wywiązywać się ze swojej roli zgodnej z zasadą pomocniczości, i pomagać w zakładaniu rodzin i wychowywaniu dzieci.
Jak więc powinna postępować Polska?
Polska nie ma ambicji zostać supermocarstwem, nie musi mieć więc kulturowych pomostów z całym światem. Powinniśmy jednak eksportować naszą kulturę, przywiązywać do niej ludzi z zagranicy. Najłatwiej osiągnąć to dzięki studentom, którzy po studiach wracają do swojego kraju. Dlatego też musimy zachęcać młodych ludzi zwłaszcza z Europy, Azji i Ameryki Północnej do przyjeżdżania do nas na studia. Podobnie trzeba zapraszać na praktyki i wizyty – nie na zawsze – artystów, naukowców, dziennikarzy, polityków na początku kariery, innych ludzi opiniotwórczych. Wracając będą już na zawsze pozytywnie nastawieni do Polski i będą tak wpływać na swoje społeczeństwa.
Są co prawda programy stypendialne, jednak to kropla, nie w morzu, ale w oceanie potrzeb. W krajach Europy Zachodniej czy w Stanach jest tego znacznie więcej. Jednak nawet ci cudzoziemcy, którzy chcą za studia w Polsce zapłacić komercyjne czesne i nie oczekują pomocy finansowej, nie mają łatwo. Trafiają na polski konsulat, gdzie są traktowani jak terroryści i oszuści, brną przez mnożące się i powolne biurokratyczne procedury, a i tak muszą się liczyć z powszechnymi odmowami.
Jednak jeśli nie uda się nam powstrzymać spadku urodzeń i będziemy musieli wypełnić tę lukę imigrantami, może dojść do szoku kulturowego. Nie powinniśmy już teraz przyzwyczajać Polaków do przybyszów z zagranicy?
Na pewno nie powinniśmy prowadzić już teraz tak aktywnej polityki imigracyjnej, jak Stany Zjednoczone czy Kanada. Na razie możemy ściągać do nas specjalistów do nisz, w których my sami nie jesteśmy w stanie wyprodukować absolwentów. Z masową imigracją podyktowaną względami demograficznymi, a nie ekonomicznymi, powinniśmy jeszcze poczekać.