Wstrząsający wywiad kuzynki 33-letniej Doroty. "Jakby teraz szpital zwalał winę na pacjentkę"
redakcja naTemat
17 czerwca 2023, 09:01·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 17 czerwca 2023, 09:01
Kuzynka 33-letniej Doroty Lalik z Nowego Targu zabrała głos na temat tragedii, która dotknęła jej rodzinę. W rozmowie z Wirtualną Polską kobieta mówi m.in. o tym, że po śmierci Doroty zamiast leków na uspokojenie rodzinie kobiety zaproponowano... szklankę wody. – Mam poczucie, jakby teraz szpital zwalał winę na pacjentkę. Na złość przyszła i umarła – dodaje.
Reklama.
Reklama.
33-letnia DorotaLalik trafiła pod koniec maja do Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego z powodu przedwczesnego odpłynięcia wód płodowych – była ona dopiero w piątym miesiącu ciąży. Po trzech dniach pobytu na oddziale położniczym jej stan nagle się pogorszył. Doznała wstrząsu septycznego, który doprowadził do niewydolności krążeniowo-oddechowej i śmierci kobiety w środę 24 maja nad ranem.
Kuzynka Doroty z Nowego Targu o braku opieki psychologicznej
W mijającym tygodniu w całym kraju odbyły się manifestacje pod hasłem "Ani jednej więcej". Ruchy feministyczne zarzucają lekarzom narażanie życia ciężarnych kobiet na niebezpieczeństwo. W jednej z demonstracji wzięła udział matka Doroty, pani Krystyna.
– Nikt do dziś mi nie złożył kondolencji, nikt nie współczuł, nikt nie przytulił, nikt nie otoczył jakąkolwiek opieką i troską – relacjonowała w czwartek w rozmowie z "Tygodnikiem Podhalańskim".
Po jej słowach szpital zamieścił na swojej stronie nowe oświadczenie, w którym przekonuje m.in., że zarówno Dorota, jak i jej rodzina otrzymały wsparcie ze strony psychologa. Słowom tym wprost zaprzeczyła jednak Ilona Adamczyk, kuzynka Doroty Lalik – która sama z zawodu jest psychoterapeutką.
– Dorota miała w tym szpitalu tylko jedną konsultację. Nawet kiedy umierała, nie zaoferowano żadnej pomocy – podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską. Wspomniana konsultacja miała mieć miejsce po tym, jak ciężarna kobieta wraz z mężem wyrazili zamiar przeniesienia się do innego szpitala. – Wtedy wezwano psychologa i on odradził im przemieszczanie się w tym stanie. Więc zaufali lekarzom i zostali – opowiada Ilona Adamczyk.
Kobieta mówi również o tym, co działo się zaraz po śmierci jej kuzynki. – Ja w tym czasie byłam u siebie w szpitalu na dyżurze i nagle dzwoni do mnie brat: "Ilona, przyjedź natychmiast, jesteś tu potrzebna!". Jak mi powiedział, że Dorotka nie żyje, prawie zemdlałam. Nogi się pode mną ugięły, musiałam wziąć leki na uspokojenie – relacjonuje.
Nie udało jej się jednak zwolnić z reszty dyżuru, a w rozmowie z bratem usłyszała, że jej obecność jest konieczna, gdyż "wszyscy są w opłakanym stanie".
– A ja: "Jak to? To tam nie ma pomocy psychologicznej? Idź natychmiast do dyżurki i powiedz, że żądasz w tym momencie pomocy, niech ktoś zejdzie dać leki na uspokojenie". I wtedy mój brat poszedł do dyżurki i zaczął robić rumor, i to dwukrotnie, a oni tylko zapytali, czy podać im wody. Dopiero po dłuższym czasie pojawił się jakiś lekarz psychiatrii i chwilę porozmawiał. Więc niech nie mówią, że udzielili pomocy psychologicznej, bo to kłamstwo – podkreśla.
Co się stało z 33-letnią Dorotą?
W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" mąż kobiety, Marcin powiedział, że u 33-latki lekarze stwierdzili bezwodzie. – Pielęgniarki kazały jej leżeć z nogami powyżej głowy, bo twierdziły, że dzięki temu wody mogą powrócić, napłynąć – opisał.
"W takiej pozycji Dorota spędziła kolejne trzy dni. Marcin chciał przenieść żonę do innego szpitala, ale jak mówi, ordynator szpitala w Nowym Targu stwierdził, że Doroty 'nie przyjmą w Krakowie, bo jest zbyt wczesna ciąża'" – pisze dziennik.