Amerykańskie komedie młodzieżowe z żartami, które dla jednych są zbereźne i śmieszne, a innych żenujące i szczeniackie, to niemal wymarły gatunek. Wielu z nas (a przynajmniej ja) tęskni za kinem w stylu "American Pie", "Wiecznym studentem" czy "Road trip". Dlatego kiedy tylko zobaczyłem zwiastun "Bez urazy", od razu wiedziałem, że muszę go zobaczyć. Czy jest to właśnie taki film, na który liczyłem?
Ocena redakcji:
3/5
Reklama.
Reklama.
"Bez urazy" to komedia w reżyserii Gene'a Stupnitsky'ego ("Grzeczni chłopcy”), który jest też współautorem scenariusza do filmu "Zła kobieta".
W roli głównej wystąpili Jennifer Lawrence (Oscar za "Poradnik pozytywnego myślenia") i Andrew Barth Feldman ("Biału szum").
Film można oglądać w polskich kinach od 23 czerwca. O czym jest, dla kogo i czy warto? O tym będzie w tejże recenzji.
"Bez urazy" wywołał kontrowersje przed premierą i przy okazji dał nam do zrozumienia, dlaczego właśnie takich komedii już się nie kręci. Ludzie wszędzie doszukują się powodów do nakręcenia dramy. W tym wypadku poszło o grooming, czyli długotrwały proces "urabiania" nieletnich przez dorosłych w wiadomym celu. To zjawisko jest niestety dość powszechne - zwłaszcza w Hollywood.
"Bez urazy" oskarżony o pokazanie groomingu. Czy rzeczywiście tak jest?
I rzeczywiście fabuła "Bez urazy" wygląda trochę jak grooming. Otóż Jennifer Lawrence wciela się w postać uwodzicielskiej i pewnej siebie Maggie, która musi zebrać pieniądze na spłatę zadłużonego domu. Do tej pory zarabiała wożąc ludzi Uberem, ale odebrano jej auto i to akurat w najlepiej płatnym sezonie wakacyjnym.
Postanawia "sprzedać" swoje ciało, by zdobyć auto, ale w bardzo oryginalny sposób - natyka się na nietypowe ogłoszenie. Zatroskani (i majętni) rodzice oferują starego Buicka z niewielkim przebiegiem w zamian za rozdziewiczenie ich 19-letniego syna Percy'ego (Andrew Barth Feldman). Chłopak wkrótce wybiera się na studia, więc chcą by stał się mężczyzną, a nie pośmiewiskiem kolegów z akademika.
Już w trailerze można zobaczyć, że Maggie stara się z całych sił - zakłada obcisłe sukienki, sypie dwuznacznymi tekścikami i robi kuszące pozy, by zdobyć nastolatka. Dla wielu widzów to z pewnością byłoby spełnieniem jakiejś fantazji erotycznej, ale chłopak jest nieugięty i stanowi zupełne przeciwieństwo bohaterów "American Pie". Jemu wcale nie zależy na jak najszybszym zaliczeniu, bo chce lepiej poznać drugą osobę przed pójściem do łóżka.
Za to jego 32-letniej koleżance bardzo zależy na uratowaniu domu po matce, więc dwoi się i troi i na tym polega cały komizm sytuacji. Teoretycznie jest to grooming, ale film nie daje nam tego odczuć, a nawet wskazuje, że to, co robi Maggie i rodzice, nie jest chwalebne. Oburzenie wynikało trochę z tego, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania związków ze starszymi kobietami (choć kiedyś mama Stiflera nikogo nie ruszała - przynajmniej nie w ten sposób).
Percy jest dorosły, czyli o wiele za stary dla typowego groomera. Do tego, pomimo tego, że ogólnie jest nieśmiały, wygląda na swój wiek i boi się wszystkiego, to często bywa dojrzalszy od rodziców i nowej dziewczyny. Maggie jest nachalna, ale też nie przekracza granic, a jej starania przypominają parodię podrywu lub początek amatorskiego porno.
W pewnym momencie ten mokry sen nastolatka staje się koszmarem na jawie i nie dziwimy się Percy'emu, że się tak wzbrania, bo kobieta jest szalenie podejrzana. To rzecz jasna celowy zabieg, a nie kiepska gra aktorka Jennifer Lawrence.
Jako Maggie jest niesamowita, co jest dla mnie niemałym zaskoczeniem, bo kojarzę ją głównie z, że tak powiem, poważnych filmów, w których doskonale sobie radzi. Tymczasem odnajduje się też w slapstickowym humorze i czujemy, że ona też miała z tego radochę i możliwe, że jest takim śmieszkiem też poza planem. Jednak kiedy sytuacja tego wymaga, potrafi w sekundę napuścić sobie łzy do oczu.
Razem z Andrew Feldmanem, który w autentyczny sposób zagrał wstydliwego nastolatka (jeżeli nie wierzycie, że są takie osoby, to zapewniam, że w jego wieku taki sam, choć no też nie wyrywała mnie taka hotówa jak Jennifer Lawrence), tworzą naprawdę zgrany duet. W głębi serca, na przekór wszystkiemu i wszystkim, jednak im kibicujemy.
Nowy film z Jennifer Lawrence może i nie jest tak "zboczony" jak "American Pie", ale daje radę
"Bez urazy" dostała w Stanach kategorię R, czyli tylko dla dorosłych. W polskich kinach jest od 15 lat, co już pokazuje, że chyba jednak film nie jest aż tak przegięty. Czyżby? Jennifer Lawrence mówi "potrzymaj mi piwo" i bierze udział w najbardziej absurdalnej scenie w swojej karierze - kompletnie naga spuszcza łomot grupce dowcipnisiów na plaży (dla równowagi Percy też ma jeden moment z gołym tyłkiem). W filmie nie zabrakło też żartu z łóżkowego "falstartu", by tradycji gatunku stało się za dość.
Jak widać, zwiastun nie wyczerpał wszystkich gagów i film ma ich jeszcze kilka w zanadrzu. "Bez urazy" nie jest jednak maratonem zbereźnego humoru i typowym przedstawicielem gatunku, do którego należą tytuły wymienione na początku. Śmieje się też z generacji Z, ale i dorosłych, którzy myślą, że chowanie dziecka pod kloszem i całkowite kontrolowanie jego życia to jedyna metoda wychowawcza.
Film w zasadzie ma szkielet komedii romantycznej z parą o sporej różnicy wieku i często zaskakuje poważnymi momentami, tak jakby twórcy nie wiedzieli już, w którą stronę iść. Szkoda, że nie zostali jednak przy durnej komedyjce na seans z ziomeczkami, bo takie żarty naprawdę im wychodzą. "Bez urazy" może i przez to jest nieprzewidywalne, ale przekaz i wnioski są raczej banalne. Co też nie zmienia faktu, że nie można o nim powiedzieć, że to "kolejna komedia dla kretynów".
Amerykańskich komedii dla nastolatków w "starym" stylu już pewnie nigdy się nie doczekamy (zresztą niektóre żarty bardzo źle się zestarzały - i piszę to jako koneser tego gatunku), ale "Bez urazy" może stanowić pewną ich namiastkę. Kiedy ma być zabawny, to jest (choć mógłby mieć więcej pojechanych żartów, ogólnie więcej żartów, mniej powagi), świetnie zagrany przez parę głównych aktorów, potrafi zaskoczyć, ale to bardziej komedia romantyczna i do prawdziwych kontrowersji mu zdecydowanie daleko. Czy to dobrze? To zależy, kto ogląda.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.