– Konsekwencje tajemnic i niedopowiedzeń spadają na dzieci. Trauma, niczym mroczny cień, udziela się potomnym afektywnie. Następuje wchłonięcie pewnej szczególnej atmosfery, np. grozy. Doświadczamy wówczas pewnych stanów: odczuwanie, ale bez rozumienia, dlaczego się to odczuwa, bez kontekstu czy świadomości czasoprzestrzeni, której te doznania mogą dotyczyć – mówi Joanna Chmarzyńska-Golińska, certyfikowana psychoterapeutka psychoanalityczna.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W dziwny sposób zainteresowałam się śmiercią pod kołami pociągów, napisałam reportaż, planuję więcej. Ostatnio dowiedziałam się, że partner mojej babci, ojciec jej pierwszego syna, mojego wuja, rzucił się pod pociąg. Zmroziło mnie.
Joanna Chmarzyńska-Golińska: – To poruszające, szczególnie słowa, których pani użyła: "zmroziło mnie". Może pochodzić z nieświadomej wiedzy o tym, jak babcia poradziła sobie z traumą. Ewolucja wyposażyła nas w kilka możliwości reagowania na przeciążające wydarzanie. Wyróżniamy tu tzw. "4 F": fight – walka, flight – ucieczka, freeze – zamrożenie, fawn – przymilanie się.
Rzeczywiście są takie wydarzenia, gdy walka czy ucieczka nie są możliwe. Dodatkowo wstyd czy poczucie winy utrudniają możliwość mówienia o tym, czyli otwarcia się na wsparcie i ukojenie. Zmrożenie – czyli dysocjacja – jest ucieczką od cierpienia: w odrętwienie, w odcięcie się.
Więc nawet jedno słowo może okazać się kluczem do rodzinnej historii. Oczywiście rozumiem, że pani mówi również o tym, że poczuła się zszokowana, gdy odkryła, że temat który pani zgłębia, o wiele bardziej pani dotyczy, niż była pani tego świadoma. Ale wskazuje też na możliwe drugie dno tego słowa.
W jaki sposób następuje taki transfer międzypokoleniowy?
Spróbujemy wyobrazić sobie "zmrożoną" babcię – odciętą od własnej tragedii, nieodnosząca się do niej. Milczy, ale jednocześnie być może nie ma dnia, żeby ta sytuacja jakoś do niej nie wracała, np. poprzez wtargnięcie grozy i bolesnego niezrozumienia. Co właściwie się stało i dlaczego?
Ta babcia wychowuje pani rodzica, a potem ten rodzi panią. To brzmi może dość mistycznie, że mógłby mieć miejsce taki przekaz z umysłu jednej do drugiej osoby– przekaz pewnej atmosfery straszności, pytań.
Nauka wciąż to bada i coraz lepiej opisuje możliwe kanały takiej transmisji. Ale na razie spróbuję ująć to ogólnie: stan umysłu rodziców, ich uczucia, tajemnice, kim są i co przeżyli wpływa na rozwijające się dziecko.
Dzieci są w szczególnym położeniu – pozostają niejako "naczyniem połączonym" z opiekunami. Dlatego rodzic swoją emanacją emocjonalną kładzie fundament pod psychikę dziecka. Analityk jungowski Erel Shalit w "Cyklu życia" ujął to tak, że dzieciństwo jest okresem bezpośredniego zetknięcia się z wglądami, wykroczeniami i traumami przeszłych pokoleń.
Czyli to moja trauma pokoleniowa – lęk odziedziczony po babci?
Lęk też. Choć przy okazji widzimy, że to jest bardziej złożone. Powiedziałam, że możliwe, że babcia odcięła się od traumy. Ale obudowanie traumy milczeniem, nie zatrzymuje jej wpływu na kolejne pokolenia. U wnuczki, czyli w trzecim pokoleniu objawia się to szczególnymi dociekaniami. Pani daje takie świadectwo, że pewien niepokój zrodzić może imperatyw poszukiwań w danym temacie i że okazuje się to wynikać z nieświadomego połączenia z traumą babci.
W trzecim pokoleniu często pojawia się potrzeba dokonania połączeń między czuciem, a rozumieniem. Oczywiście bywają dzieci, które zachowują lojalność wobec milczenia i nie pytają, nie dociekają, a przez to "dziedziczą" lęk przed eksploracją.
Może być jednak inaczej, jak w pani przypadku. O tym pisał również neuropsychiatra Boris Cyrulnik: z pokolenia, które dorastało w cieniu niepokojącej zagadki, wielu wybrało zawody, które jakoś wiążą się z dociekliwością – zostali dziennikarzami, powieściopisarzami lub psychoanalitykami. Choć z moich obserwacji wynika, że raczej będzie to jedna osoba w danej rodzinie.
Pani też szuka?
Ja również jestem taką poszukiwaczką. Doświadczyłam bezpośredniej opieki ze strony osób, które wojnę przeżyły. W mojej rodzinie tematyka doświadczeń wojennych objęta była w większości milczeniem. Ja jednak byłam ciekawa. Słuchałam tych, którzy chcieli opowiadać – często cudze babcie czy dziadków. Pamiętam to dziwne uczucie – jakby déjà vu – że już to znam. To trochę tak, jakbym odziedziczyła coś na kształt emanacji przeszłości, która domagała się ubrania w słowa czy obrazy. Myślę, że moja osobliwa ciekawość wynikała z potrzeby, by to, co pozostało nieopowiedziane, zostało uzupełnione. Trochę tak jakbym cerowała luki.
W wielu domach w ogóle milczało się na temat wojny.
Tak, bo wojna była doświadczeniem ekstremalnie przeciążającym. To trauma, która nie mieści się w głowie. Ludzie, którzy doświadczyli wydarzeń tak traumatycznych mierzą się z trudnością, by wyrazić to w słowach.
Wydaje się, że pokolenie, które doświadczyło wojny bezpośrednio, musiało się odciąć od czucia, aby żyć dalej. Potrzeba zapomnienia, rzucenie się w wir ocalonego życia – tak to mogło często wyglądać. I trzeba przyznać, że było to efektywne poradzenie sobie – pozwalało trwać dalej.
Ci ludzie nie dostali żadnej pomocy, wsparcia.
Jest takie wyrażenie reparacje wojenne, które konkretnie odnosi się do rekompensaty finansowej za straty, za krzywdy. Pochodzi od łacińskich słów reparatio – naprawa, reparare – odzyskiwać, odnawiać. Po wojnie doszło do bardzo szczególnej sytuacji, myślę, że dlatego mówimy i badamy to zjawisko transmisji międzypokoleniowej. Bo nie było tych reparacji, nie było pomocy psychologicznej, a ci poranieni ludzie – co zrozumiałe – chcieli wrócić do życia. Czasem wchodzili w związki z desperacji, na szybko.
Dzieciom, które rodziły się w tych związkach przypadła bardzo szczególna rola tego "reparare" – odnawiania. Rodzice niejako chcieli się ponownie przez te dzieci narodzić – "odnowić". Powojenne dzieci musiały się rozwijać przy bardzo poranionych rodzicach i brały na siebie za dużo.
W jaką rolę wchodzi dziecko tak poranionego rodzica?
Kiedy rodzicom z nieprzepracowaną traumą rodzi się dziecko, często dochodzi do odwrócenia ról. Na ten temat mamy bardzo cenną pozycje autorstwa prof. Katarzyny Schier "Dorosłe dzieci. Problematyka odwrócenia ról w rodzinie", bardzo wszystkim polecam.
Te dorosłe dzieci starają się wszystkimi siłami tego rodzica reperować. To transakcja wiązana: jeśli rodzic przetrwa, to dziecko też przetrwa. Dzieci pełnią wtedy funkcję trochę terapeutów, pocieszycieli, superbohaterów, ale same w okresie dzieciństwa nie za bardzo mogą dowiedzieć się, kim są.
Cechą straumatyzowanych rodziców, którzy odcinają się od własnych przeżyć, może być problem, by być responsywnym emocjonalnie, odzwierciedlać uczucia dziecka. Brak wówczas tej funkcji pomieszczania emocjonalnego czy bycia dodatkowym wsparciem wobec rozwijającej się psychiki dziecka.
Co by się stało, gdyby te wojenne pokolenia usiadły przy stole, opowiedziały o tym, co widziały, czego doświadczyły, co im się śni, co ich blokuje? Jako społeczeństwo bylibyśmy w innym miejscu?
Ja też sobie takie ważne pytanie zadaję. Można na nie tylko hipotetycznie odpowiedzieć. Bo raczej nie sądzę, by to realnie było możliwe. Gdyby do tych ludzi świeżo po traumie stawiła się fachowa pomoc, to może ich dzieci – kolejne pokolenia – nie musiałyby tego "spadku" dźwigać?
Jak już jesteśmy znowu przy kwestii milczenia. Spójrzmy jeszcze na to, że również kontekst polityczny czy kulturowy komplikował przepracowanie, wymuszając milczenie. Powojenna rzeczywistość, gdy Polska pozostała pod wpływami stalinowskiego Związku Radzieckiego, była niezwykle deprymująca. Dla ofiar gwałtów wojennych czy dla rodzin katyńskich, oznaczało to konieczność milczenia.
Wspominany już przeze mnie neuropsychiatra Boris Cyrulnik również milczał przez 40 lat w temacie swojego doświadczenia, a był ocalałym z Holocaustu. Zajmował się traumą zawodowo, ale nie własną. Dopiero po wielu latach odwiedził miejsca, w których był ukrywany. Wspomina jak długo pozostawał sam na sam ze swoim urazem, jak często słyszał: "przetrwałeś, wspaniale". Wszyscy się cieszyli, że dał radę i nikt nie miał siły słuchać o traumie.
Inny psychoanalityk Bruno Bettelheim, też ocalały z obozu, gdy znalazł się w Stanach, to bywał oskarżany o paranoję, gdy próbował opowiadać o tym, co przeżył. Boris Cyrulnik uważa, że jeśli kontekst tworzy tabu i zamraża temat, to wówczas zraniony człowiek pozostaje sam ze swoim urazem i zakopuje go w pamięci jak w krypcie. W tym kontekście warto przywołać węgierskich psychoanalityków – Nicolasa Abrahama i Marię Torok.
To oni nazwali dziedziczone traumy fantomami, które są jak ból po czymś, czego już nie ma i czego nie widać.
Dokładnie. Opisywali sytuację, gdy w danej rodzinie wydarzenia związane z traumą i wstydem zostają wymazane. Jednak tajemnica żyje we wnętrzu kolejnych członków rodziny – żyje jak widmo w zamkniętej wewnętrznej krypcie. Takie widmo przekazywane jest bez słów z nieświadomości rodzica do nieświadomości dziecka.
Anne Schützenberger takie konsekwencje tajemnic i niedopowiedzeń nazywa rodzinną chorobą genealogiczną.
Trauma zepchnięta do podziemia, ale domagająca się uwagi?
I tu mamy ten międzypokoleniowy przekaz, bo konsekwencje tajemnic i niedopowiedzeń spadają na dzieci. Trauma, niczym mroczny cień, udziela się potomnym afektywnie. Następuje wchłonięcie pewnej szczególnej atmosfery, np. grozy.
Doświadczamy wówczas pewnych stanów: odczuwanie, ale bez rozumienia, dlaczego się to odczuwa, bez kontekstu czy świadomości czasoprzestrzeni, której te doznania mogą dotyczyć.
Często nie mamy do tego dostępu świadomie. To nie jest coś, co istnieje w naszej autobiograficznej opowieści. Jest bardziej tak, że opowiadamy to własnym życiem – wyborami, trudnościami. Czasami okazuje się, że coś, co było w historii naszego życia, w tym czego się baliśmy, jak się wiązaliśmy, miało głębiej swoją przyczynę.
Skąd mamy wiedzieć, że trawi nas trauma przodków?
Właśnie to na tym polega, że możemy nie wiedzieć, że różne nasze trudności, bezimienne cierpienia są starsze niż my sami, że pochodzą z innego czasu.
A co, kiedy czujemy, że mamy jakieś lęki, których nie jesteśmy w stanie wyjaśnić, a przodków już nie ma?
Rzeczywiście bardzo często nie ma już osób, które mogłyby bezpośrednio świadczyć nam jakąś opowieścią… Jednak towarzysząc w procesach terapii, obserwowałam możliwość dostrzeżenia własnego losu w szerszej perspektywie. A do takiej zawsze mamy dostęp, choćby poprzez wiedzę na temat tego, skąd nasi przodkowie pochodzili i jak ciężkim kołem toczyła się tam historia. Mamy książki, świadectwa, filmy, reportaże, w których losy naszego społeczeństwa są przepracowywane.
Weźmy np. filmy "Róża", "Wołyń" czy "Kamerdyner", które dotyczą pewnego kontekstu, i historycznego, i geograficznego. Jeżeli wiemy, skąd pochodzili nasi przodkowie, możemy doświadczyć zapośredniczonej, orientacyjnej wizualnej czy narracyjnej reprezentacji tego czasu. Ludzie od zawsze poszukiwali jakiegoś środka wyrazu – pisanie, działalność artystyczną, który zintegrowałby trudne losy w obszar świadomości.
Nawet poprzez analizę cudzych opowieści autobiograficznych możemy podejrzeć, jak wygląda wydobywanie się z uwikłania w przeszłość. Kluczowe będą wysiłek łączenia, nadawania sensu i pragnienie zrozumienia.
Czyli rekonstruujemy?
Nie chodzi o to, że musimy jak pracownik naukowy w IPN-ie odkrywać historyczną faktografię. Narracja to taki rodzaj zebrania i przekształcenia faktów, zdarzeń, żeby one mogły zmieścić się w naszym doświadczeniu. To ma być nasza historia, być może nawet z akcentem na to, że przodkowie dali radę, przeżyli, utrzymali życie, a dopóki życie jest, to można wiele zrobić dla poprawy jego jakości. Bardzo często taką narrację łatwiej jest stworzyć w towarzystwie empatycznego słuchacza.
Od kiedy wiemy o istnieniu traumy pokoleniowej?
Czym jest trauma międzypokoleniowa – to nauka odkrywa cały czas. Już przeszło sto lat temu Zygmunt Freud odnotował, że dziedzictwo człowieka obejmuje również treści, ślady wspomnień po przeżyciach poprzednich pokoleń. Również Carl Gustav Jung wskazywał, że nieświadoma spuścizna może stać się naszym przeznaczeniem, losem.
Współcześnie intuicje tych nauczycieli próbuje doprecyzować neurobiologia przywiązania, czy wiedza o mózgu relacyjnym. Ta wskazuje, że nasze mózgi, zatem psychika, rozwijają się pod wpływem doświadczeń i klimatu emocjonalnego, w którym wzrastamy. Dziecko chłonie wszelkie emanacje emocjonalne otoczenia. To potężny kanał transmisji.
Również epigenetyka, czyli nauka o ekspresji genów, które dochodzą do głosu pod wpływem różnych czynników, ma pewne przybliżenia w tych kwestiach. Tu istotne są badania prof. Rachel Yehudy. Okazało się, że u osób, które przeżyły Holocaust i doświadczają PTSD, dochodzi do zmian w kluczowym dla regulacji hormonów stresowych genie oraz, że ta epigenetyczna zmiana jest przekazywana również dzieciom.
Także teoria poliwagalna Stephena Porgesa wskazuje, że autonomiczne układy nerwowe synchronizują się – czytają niewerbalnie. Jeśli matkę pogryzł pies i jej ciało zarejestrowało to jako wydarzenie traumatyczne, to kiedy idzie ona ze swoim dzieckiem i mija psa, to nagle mocniej ściska dłoń dziecka swoją spoconą ręką. To jest taka kontaminacja – słowo zapożyczone z chemii – które oznacza skażenie.
Czyli krótko mówiąc: doświadczenia naszych przodków, ich lęki mogą nam zostać przekazane w DNA?
Można powiedzieć, że przekazane są również biologicznie. Organizm matki musi reagować pod wpływem traumy, chociażby podwyższonymi hormonami stresu. Nie jest to obojętne dla dziecka, które jest w trakcie rozwoju prenatalnego, czy dla dziecka, które jest w trakcie intensywnego rozwoju mózgu w pierwszych latach życia. To wpływa na wiele procesów, na wielu poziomach.
Przebadano dzieci, których matki w czasie ciąży z nimi głodowały podczas holenderskiej zimy głodu w 1944 roku. Grupą kontrolną były dzieci tych samych matek, ale z ciąż niegłodowych. Okazało się, że u tych, które były w brzuszkach w czasie głodu, doszło do ekspresji genu odpowiedzialnego za metabolizm, na skutek czego łatwiej i szybciej magazynowały tłuszcz.
To jest epigenetyka, że istnieje pewna genetyczna dyspozycja do magazynowania tłuszczu. Ale potrzebujemy czynnika środowiskowego, który ten gen uruchomi. To są fascynujące badania.
Śledzimy je, bierzemy te naukowe soczewki pod uwagę, by nawigować po tym obszarze. Warto jednak podkreślić, że choć wydawać by się mogło, że z punktu widzenia różnych odkryć jesteśmy w lepszej sytuacji niż Freud czy Jung, to z drugiej strony możemy zobaczyć, jakie to jest złożone i niejednoznaczne. Więc w obliczu rozmaitości tych odkryć potrzeba zarówno otwartości, jak i pokory.
Poza tym to coś, co nazwiemy atmosferą – unikalnym klimatem przypisanym danej rodzinie – wydaje mi się, że tego nie sposób uchwycić w paradygmacie ściśle naukowym.
Allan Schore, autor "Neurobiologii ufnego przywiązania", uważa, że do afektu traumy zbliżyć się można w sposób podobny jak do freudowskiej nieświadomości, a więc poprzez język metafor, baśni i snów. Zatem wartość psychoterapii, sztuki i literatury polega na poruszaniu prawej – emocjonalnej – półkuli, w której zdeponowany jest afekt traumy. Stanowi to pomostową funkcję w pobudzaniu i przekształcaniu traumy, również transgeneracyjnej.
Po którym pokoleniu dziedziczymy traumy?
Nauka ma różne odniesienia. Bardzo często spotykamy się ze stwierdzeniem, że trauma przechodzi przez trzy pokolenia. Ale są też odniesienia, które pokazują, że jest to więcej pokoleń.
Osobiście próbuję podejść do tego dość logiczne, to czego nie przepracuje jedno pokolenie, przechodzi na drugie. Wiemy o cyklu traumy: jeśli jedno pokolenie czegoś nie rozwiązało, to niekorzystne wzorce, style radzenia sobie ze stresem czy przywiązania będą miały tendencję, by w tym pokoleniowym cyklu być przekazywane.
Tu lubię cytować Gabora Matégo, który w tym kontekście odniósł się również do ważnej kwestii winy. Powiedział, że gdy zrozumiemy, jak historia rodzinna ciągnie się przez całe generacje, uznamy winę za pojęcie niemające w tym kontekście znaczenia. Chodzi bowiem o mimowolne, a nie intencjonalne przenoszenie stresu i niepokoju na kolejne pokolenia.
Ważna kwestia niosąca nadzieję jest taka, że wskaźnikiem czy dziecko zostanie obciążone niekorzystnymi wzorcami, nie jest to, czy rodzic doświadczył traumy, tylko czy miał szansę nad nią pracować i reflektować.
Jeśli matka poszła na terapię i przepracowała traumy wojenne babki, to jej córka ma spokój?
Neuronauka przyniosła nam bardzo ważne odkrycie – chodzi o neuroplastyczność mózgu. Zatem w mózgu, w psychice nic nie jest wyryte jak w kamieniu. Mózg na podstawie nowych doświadczeń tworzy nowe połączenia.
W dorosłym życiu w miejsce wcześniejszych niekorzystnych wzorców, zapisanych traum i stylów przywiązania z zakresu tych pozabezpiecznych, można stworzyć bardziej adaptacyjne style. Swoim dzieciom można wówczas przekazać inne wzorce. Więc nie wiem, czy córka ma spokój, ale balast obciążeń może być mniejszy i może być modyfikowany.
Kiedy wyciągamy na powierzchnię świadomości trawiące nas historie, to one przestają być takie straszne?
Z zasady poufności gabinetowej, pozwoli pani, że odniosę się do przykładów z literatury: "Małej Zagłady" Anny Janko czy "Włoskich szpilek" Magdaleny Tuli.
U obu autorek tych literackich świadectw o przekazie traumy, wyraźnie odczuwam dwa czasy: przed stworzeniem narracji i po. Ten pierwszy czas potwierdza, że istnieje jakaś percepcja tej straszności, koszmaru – samo odczuwanie, bez rozumienia oraz przymus odtwarzania losu rodzica.
Magdalena Tuli nazwała to nawet "masą upadłościową", która przeszła na jej własność, bo żadna energia nie znika bez śladu. Obie autorki piszą o tym, że ów ciężar w nich był i że domagał się nadania mu znaczenia.
Można dostrzec, że zanim człowiek świadomie wejdzie na drogę zrekonstruowania i opowiedzenia sobie traumy przodków, to wcześniej żyje obciążony ową "masą upadłościową". Nieświadomie, czyli że klimat przeszłości staje się obecny w teraźniejszości, tworzy obraz "ja", generuje los. Zaciekawiło mnie, że Anna Janko, zanim świadomie zmierzyła się z traumą wojenną swojej matki w "Małej Zagładzie", dekadę wcześniej zadebiutowała prozatorsko powieścią "Dziewczyna z zapałkami".
To historia o niej? Znajduje odpowiedź?
To powieść autobiograficzna. W dużym skrócie: to historia kobiety nieszczęśliwej, która poszukuje zrozumienia własnej życiowej katastrofy. Zresztą już sam tytuł powieści daje sporo do myślenia – "Dziewczyna z zapałkami".
Tytuł odsyła do konkretnych skojarzeń, bo mama autorki przeżyła pacyfikację wsi, po której została z obrazem apokalipsy, łopotu ognia i pożogi. Ale skojarzenia biegną też alegorycznie do baśni Andersena. Czuję, że z "Dziewczynką z zapałkami" mogą nieświadomie identyfikować się osoby, którym w trakcie rozwoju zabrakło ciepła, z którego mogłyby czerpać swoją siłę życiową i twórczą.
Stworzenie narracji, opowiedzenie historii przynosi ulgę?
Wszyscy mamy przeszłość, ale nie wszyscy mamy historię. Historię rozumianą jako coś, co ma swoją chronologię – chrono to czas, a logos to poznanie, słowo. Więc myślę, że ważne jest, gdy przeszłość może zostać opowiedziana. My, ludzie, jesteśmy istotami narracyjnymi. Wartością procesu tworzenia narracji jest możliwość opłakania tego, co zostało utracone. Buduje się w tym procesie zdolność do współczującego bycia ze sobą w takim, a nie innym losie. To los czasem pełen utrat, ale jednak dalej może się toczyć, bo życie trwa i wciąż ma wartość.
A można przepracować traumę poza gabinetem psychoterapeuty?
Myślę, że można. Zasadniczo drogą do zdrowienia będzie relacja, akceptująca i uważna obecność drugiego człowieka – może to być przyjaźń, może miłość. Tylko, że jeśli ktoś ma potraumtyczną spuściznę, np. w postali lękowego, nieufnego podejścia do życia i innych ludzi, to otoczenie może nie mieć wystarczającej cierpliwości, żeby znieść miesiące czy lata, pomagając komuś w zrozumieniu, że wiele jego objawów pochodzi z jakiegoś "tam i wtedy", a nie "tu i teraz".
Psychoterapeuta jest właściwie przygotowany do takiej cierpliwej pracy. To się nazywa w terapii procesami przeniesienia i przeciwprzeniesienia. Człowiek opowiada swoją historię często swoimi objawami – tym, że jest nieufny, że ma wrażenie, że go opuszczamy, nie słuchamy.
Terapeuta też może poczuć się tym zmęczony czy zirytowany, ale nie działa pod wpływem tych uczuć, a raczej prowadzą go one – jak igła kompasu – do zrozumienia, odczucia obciążeń, jakie ta osoba dźwiga. Terapeuta łączy kropki, zdarzenia i pracująca z nim osoba zaczyna rozumieć, że przenosi coś z przeszłości na teraźniejszość. Aktywne słuchanie terapeuty pobudza mówiącego do szukania słów, do namysłu, wydobycia, złożenia doświadczeń w całość. To empatyczne słuchanie, zadawanie pytań, naprowadzanie niesie funkcję integrującą.
Jak się pracuje z człowiekiem, który doświadczył dziedziczonej traumy? Trzeba wejść w buty tej babki?
W długoterminowej terapii relacyjnej to wszystko jest procesem szerokokątnym. Traumy transgeneracyjnej się nie wyodrębnia. To jest praca na długi czas, całe życie jest po to, żeby się z tym w sobie układać.
I oswajać?
Tak, że może to się mieścić w ludzkim doświadczeniu. Nie musi być tak wstydliwie wygnane.
To wtedy przestaje być tą czarną – nienazwaną, a wiszącą nad głową – chmurą? To zaczyna mieć miejsce przy stole i przestaje być wstydliwe, przestaje boleć?
Jak człowiek posiada już autobiograficzną opowieść, to jest naprawdę dużo, sporo rzeczy może się poukładać, wcześniejsze traumy mogą – że tak powiem – zostać zaproszone do wewnętrznego kręgu świadomych doświadczeń. Wówczas przestaną być jak ta niechciana matka chrzestna – wróżka, wyklęta i nieproszona, która będzie chciała dać znać o swoim istnieniu jakimś przykrym akcentem.
Rodzina również nieświadomie obarcza dziecko jakimś przeznaczeniem, następuje coś w rodzaju "rozdania kart", wobec czego dziecko jest nieświadomie lojalne. Chcąc zrozumieć, kim jesteśmy i co nas określiło, w naturalny sposób podążamy w stronę dziecka – śnimy, przywołujemy wspomnienia z dzieciństwa.
Poprzez świadome odkrywanie tego "spadku", dajemy sobie szansę na wyzwolenie i własne życie, które nie będzie zawężało się do losu sterowanego nieopowiedzianą traumą transgeneracyjną.
Joanna Chmarzyńska - Golińska – certyfikowana psychoterapeutka psychoanalityczna, superwizorka i terapeutka szkoleniowa Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej, certyfikowana specjalistka psychotraumatolog oraz superwizor Polskiego Towarzystwa Psychotraumatologicznego.