Zamiast kupować samochód, pożycz go od sąsiada. Zamiast szukać hostelu w Berlinie, wynajmij pokój od kogoś z miejscowych. Zamiast wzywać taksówkę, skorzystaj z podwózki kogoś, kto ma wolne miejsce w aucie. Wszystko to jest dziś łatwe jak nigdy. Nadchodzi era "sharing economy".
“Sharing economy” – ten trudny do bezpośredniego przetłumaczenia na polski termin coraz częściej pojawia się w amerykańskich magazynach i portalach, przyciągając uwagę publicystów, przedsiębiorców i ekonomistów. Niedawno duży artykuł poświęcił mu m.in. “Forbes”.
Co mają na myśli jego autorzy, pisząc o “nieuchronnym tryumfie ekonomii opartej na dzieleniu się” (jak można by próbować przetłumaczyć “sharing economy”)? Za pomocą tego terminu starają się opisać całe spektrum wyrastających jak grzyby po deszczu internetowych przedsięwzięć, które mają szansę zrewolucjonizować światowy rynek wymiany dóbr i usług. Brzmi enigmatycznie? Posłużmy się przykładem z “Forbesa”.
Frederic Larson, emerytowany fotograf, o którym pisze magazyn, swoje najlepsze lata ma za sobą. Zarabia słabo i tęskni za czasami, gdy miał służbowy samochód i dobrą pensję.
Dzięki internetowym rozwiązaniom nasz bohater bez problemu spienięża posiadane “aktywa trwałe”, zarabiając dodatkowe 3 tys. dolarów miesięcznie. Co istotne – nie sprzedaje ich w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, tylko dzieli się nimi, ponieważ poza wybranymi dniami zarówno samochód, jak i dom, służą mu tak samo, jak było dotychczas.
Rewolucja u bram?
O Airbnb, podobnie jak o couchsurfingu, głośno jest już od dawna, także w Polsce. Jednak w ciągu 4 lat w USA powstała co najmniej setka portali działających na podobnej zasadzie, a dotyczących różnych sfer życia. Na tych “wirtualnych rynkach” użytkownicy mogą wypożyczać od siebie samochody (Relayrides.com, Whipcar.com), udostępniać rowery (Liquid.com), wymieniać się na jakiś czas przedmiotami (SnapGoods.com i NeighborGoods.com), wynajmować miejsca parkingowe (Parking Panda), opiekować się domowym zwierzątkiem pod nieobecność właścicieli (Dogvacay.com), wykonywać drobne prace (TaskRabbit.com), itd.
Erica Swallow z Mashable.com pisze też o serwisie Uniiverse.com, którego ambicją jest połączenie w jednym miejscu wszelkich przejawów “wspólnotowego stylu życia” i bycie liderem światowego rynku wymiany dóbr i usług na zasadzie “peer-to-peer”. Jak piszą twórcy serwisu: “Użytkownicy mogą z jego pomocą dzielić się swoimi zainteresowaniami, zasobami, czasem, przestrzenią, umiejętnościami i wiedzą – za darmo, lub by trochę zarobić”.
Ekonomia, ideologia, styl życia
Trend związany z “ekonomią opartą na dzieleniu się” nie ominął również Polski. Jest u nas wspomniany Airbnb, powstają także rodzime serwisy, takie jak Bankczasu.org albo Thingo.pl.
Przed premierą drugiego z tych portali jeden z jego założycieli mówił nam:
Co prawda w wypowiedzi Kołodziejskiego na pierwszy plan wysuwają się argumenty światopoglądowe i względy lajfstajlowo-towarzyskie, ale trudno nie zauważyć, że wszelkie tego typu inicjatywy mają także ogromny potencjał ekonomiczny. “Forbes” ocenił, że w ramach “sharing economy” do portfeli Amerykanów trafi w tym roku 3,5 miliarda dolarów, co oznacza 25-procentowy wzrost rynku. Z kolei Brian Chesky z Airbnb w grudniu chwalił się, że do końca roku ich serwis będzie zapewniał noclegi większej liczbie osób, niż sieć hoteli Hilton.
– Kiedy na początku wieku przeżywaliśmy pierwszą falę entuzjazmu internetem, podobnych inicjatyw było mnóstwo, lecz większość szybko upadła. Zarówno rynek, jak i samo medium nie dojrzały jeszcze do takich inicjatyw – mówi Konrad Traczyk, strateg internetu. – Dziś zasięg sieci jest znacznie większy, a jej użycie powszechniejsze. Dzięki komputerom i smartfonom przez internet robimy zakupy, zamawiamy usługi i załatwiamy wiele innych spraw. I dawne pomysły powracają. Ale tym razem trafiają na bardziej podatny grunt – ocenia Traczyk.
Nie tak szybko...
Mój rozmówca podkreśla, że wiele serwisów opartych na zasadzie “sharing economy” działa świetnie, zagrażając nawet tradycyjnym graczom w takich branżach jak hotelarstwo czy przewozy osobowe. Z drugiej strony mówi jednak, że nie powinniśmy spodziewać się rewolucji. – Wiele obszarów naszego życia niełatwo poddaje się temu trendowi. Chodzi m.in. o kwestię zaufania – mówi Traczyk. Ma na myśli to, że np. w przypadku carpoolingu potencjalni użytkownicy i pasażerowie wciąż muszą narażać się na pewne ryzyko: – Perspektywa kilku godzin w samochodzie z obcymi osobami wśród wielu wywoływać będzie dyskomfort, a nawet lęk – mówi.
Jest też inny czynnik, blokujący dynamiczny rozwój innych portali podobnych do Airbnb. – To kwestia masy krytycznej. Tak długo, jak nie będę miał pewności, że w mojej okolicy ktoś za pomocą portalu będzie oferował mi daną usługę, tak długo będę raczej rozglądał się za innym rozwiązaniem. Dziś wchodząc na polskie portale carpoolingowe mam nikłą szansę, aby znaleźć kurs akurat do tego miejsca, gdzie się wybieram – tłumaczy Traczyk.
Trend, którą dziś określa się mianem “sharing economy”, wywołuje też zaniepokojenie prawodawców. Czy wymiana przedmiotów codziennego użytku powinna być opodatkowana? Czy okazjonalne używanie samochodu jako “taksówki” jest legalne? Zapewne te i inne wątpliwości i przeszkody staną na drodze szybkiego rozwoju branży. Wydaje się jednak, że autorzy “Forbesa” mają rację, pisząc, o “nieuchronnym tryumfie sharing economy”.
Ale Larson jest także częścią ekonomicznej rewolucji, która niepostrzeżenia zmienia miliony ludzi w dorywczych przedsiębiorców i obala nasze dotychczasowe rozumienie “konsumpcji” i “własności”. Dwanaście razy w miesiącu Larson wynajmuje swój dom za pomocą serwisu Airbnb za 100 dolarów za noc, z czego do jego kieszeni jednorazowo trafia 97 dolarów. Cztery razy w tygodniu poprzez serwis Lyft zmienia swoją Toyotę Prius w rodzaj taksówki, zarabiając w ten sposób kolejne 100 dolarów za noc. CZYTAJ WIĘCEJ
Jacek Kołodziejski
fotograf i założyciel portalu thingo.pl
Nasz portal to odpowiedź na konsumpcyjny styl życia. Tworząc go sięgnęliśmy do podstaw ekonomii, do pokojowej wymiany dóbr. To zupełnie autorski projekt, który w dużej mierze opiera się na wymianie kreatywnej. Oczywiście nie chcemy nikogo ograniczać, ale założenie jest takie, że Thingo jest też trochę społecznościowe. (...) Zaprosiliśmy do niej wybrane grono osób z różnych miast. Zależy nam na tym, żeby ten portal tworzyli ludzie. Kreatywni, ciekawi i otwarci. CZYTAJ WIĘCEJ