– W kampanii wyborczej w 2019 roku też nie było ani kultury politycznej, ani debaty. Ale w tej chwili coraz częściej mamy do czynienia ze zwykłym, prymitywnym chamstwem. Przede wszystkim po stronie PiS – ocenia Wiesław Gałązka, ekspert ds. wizerunku politycznego. Do wyborów zostały niecałe dwa miesiące, a agresja języka w tej kampanii coraz bardziej przypomina bagno. – Język został spuszczony ze smyczy – zauważa dr Mirosław Oczkoś. Sam szef rządu zachowuje się tak, jakby puściły mu wszelkie hamulce. Prof. Jerzy Bralczyk: – Po niektórych urzędach, czy politykach, mamy prawo spodziewać się powściągliwości. Do nich należy premier.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Eksperci nie pamiętają tak brutalnej kampanii wyborczej
Wskazują, że agresywny język widać przede wszystkim po stronie polityków PiS
Oto jak oceniają język premiera RP
Ton tej kampanii staje się czymś, czego nawet byli politycy obozu władzy nie pamiętają w polskiej polityce.
– Mamy do czynienia z wyjątkowo brutalnym językiem kampanii wyborczej. Jesteśmy świadkami największej agresji emocjonalnej chyba ze wszystkich wyborów parlamentarnych po 1989 roku. To bardzo niepokojące, ponieważ używane są argumenty ad personam i argumenty naruszające godność drugiej osoby – reaguje senator Jan Maria Jackowski, który w ubiegłym roku został wykluczony z PiS.
– Ja rozumiem, że spór polityczny ma swoją logikę i można się z kimś nie zgadzać. Ale można to robić w sposób, który mieści w dobrych obyczajach i w kulturze. To, co obserwujemy, jest robione absolutnie bez klasy i w sposób odwołujący się do bardzo negatywnych emocji. To dewastuje nasze życie publiczne, bo przywrócenie wspólnoty narodowej i racjonalny dyskurs, będzie później niezwykle trudny – dodaje.
Eksperci, których pytamy o ocenę, mają jednoznaczną opinię o tym, co się dzieje.
"To trochę przypomina mi 'Rok 1984' George'a Orwella"
Wiesław Gałązka, ekspert ds. wizerunku z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej: – Nasza polityka już dawno była pewnego rodzaju szambem, a w tej chwili kalosze nie wystarczą. Trzeba wkładać wodery. Są tacy, którzy mówią, że gorzej być nie może. Ale to są pesymiści. Optymiści mówią, że zawsze może być jeszcze gorzej. Myślę, że to jeszcze nie jest koniec tej brutalnej kampanii, jeżeli chodzi o poziom komunikacji. Pytanie o ocenę jest retoryczne, bo chyba każdy odczuwa dyskomfort z powodu zachowań polityków, szczególnie PiS i jego otoczenia.
Uważa, że tego, co się dzieje, można było się spodziewać. – Choć pewnie takiej brutalizacji języka nie wyobrażał sobie nawet Andrzej Lepper, kiedy na sali sejmowej mówił, że Wersalu nie będzie – mówi.
Dr Mirosław Oczkoś, specjalista ds. wizerunku i marketingu politycznego: – Język został spuszczony ze smyczy. Ludzie przestali się już hamować. Bal u szatana, jeśli chodzi o polską politykę, już trwa. Pytanie, kiedy pojawi się szatan.
Uważa, że w debacie publicznej cofnęliśmy się tak, że jeśli porównać język niektórych wypowiedzi, to jesteśmy na etapie końca XIX wieku i początku XX wieku.
Prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca: – Chyba nie mieliśmy do tej pory kampanii tak spersonalizowanej. Tak bardzo wyraźnie nastawionej na przeciwnika jako osobę. To trochę przypomina mi "Rok 1984" George'a Orwella, gdzie seanse nienawiści skierowane były przeciwko konkretnej osobie.
W książce seanse odbywały się w kinach. Ludzie okazywali na nich nienawiść wobec wizerunków wrogów ludu pokazywanych na ekranach.
Teraz mamy internet. I rzeczywistą politykę, w której Jarosław Kaczyński publicznie mówi o Donaldzie Tusku: – Tusk to jest, można powiedzieć, personifikacja zła w Polsce. To jest czyste zło.
– To naprawdę jest już język nienawiści. Zajmuję się polityką od 20 lat, ale nie pamiętam takiej sytuacji, żeby ktoś kogoś tak mocno postponował w życiu publicznym. A jeszcze premier? Nie było czegoś takiego wśród polityków najwyższych stanowisk – komentuje dr Oczkoś.
– Już nie mówię, że premierowi to nie przystoi, bo to słowo jest słowem eleganckim. To jest skandal. Mało tego, to premier rządu, który był doradcą Tuska – dodaje.
Przykłady atakowania, obrzydzania i wyśmiewania Tuska można mnożyć.
Prof. Jerzy Bralczyk: – Po niektórych urzędach, czy politykach, mamy prawo spodziewać się powściągliwości. Do nich należy premier. Angażowanie premiera, prezesa Rady Ministrów, w tego rodzaju akcje, w których on, ze swoim charakterystycznym grymasem na twarzy, pokazuje obrzydzenie do konkretnej osoby, wydaje się szczególnie niestosowne.
– Niech inni to robią, niech to robi Suski z Sasinem, pal sześć, ale dlaczego angażować do tego premiera? Czyżby on musiał się uwiarygodnić wobec swoich zwierzchników czy mocodawców i musi angażować się w to aż tak bardzo? To wydaje mi się szczególnie niestosowne. Owszem, przewodniczący Tusk nazwał premiera bambikiem. Jest to niestosowne, ale moglibyśmy powiedzieć: to opozycja, to człowiek, który walczy o zwycięstwo, ale nie pełni urzędu – uważa.
"Jakby PR-owcy mu wymyślali: Musisz przyłożyć Tuskowi"
Repertuar określeń językowych premiera zdaje się nie mieć końca, każde wystąpienie czymś zaskakuje. Ostatnio, w Solcu nad Wisłą, Morawiecki mówił, jak niebezpiecznym człowiekiem jest Tusk.
Dr Oczkoś uważa jednak, że Morawieckiemu repertuar językowy powoli się kończy.
– Premier bardzo mocno pracuje na to, żeby zasłużyć się w środowisku PiS. To jest ewidentne, ponieważ ciągle jest ciałem obcym. Nie akceptuje go zakon PC, choć z różnych powodów sam Jarosław Kaczyński go promuje – przypomina.
Nie sądzi, żeby premier już się zasłużył.
Ale podkreśla, że partia postawiła na kampanię negatywną, co widać m.in. po referendum: – Pytania są ustawione na NIE. Przeważnie, jak ktoś chce coś osiągnąć, ustawia pytania na TAK, a nie na NIE. Nie pamiętam, żeby język był tak ostry. Główna tarcza do strzelania to Donald Tusk. I Mateusz Morawiecki absolutnie wpisuje się w ten negatywny komunikat.
Tu wskazuje na coś innego.
– Tak do końca nie widzę, że to mu leży. To jest cały czas wymyślanie sztuczne. Jakby PR-owcy mu wymyślali: "Teraz musisz przyłożyć jeszcze bardziej". A repertuar się kończy. Język też ma jakąś pojemność, a pan Morawiecki jest raczej bardzo mizernym słowotwórcą. Czyli powiela pewne schematy, dodaje do tego emocję negatywną i wychodzą z tego czasami dziwne rzeczy. Trwa sztukowanie na siłę, to w języku widać najbardziej. Widać te wszystkie szwy, żeby przyłożyć, żeby dołożyć, żeby dokopać. I czasami wychodzi to groteskowo – zauważa.
Czy nasi rozmówcy przypominają sobie szefa rządu w innym kraju, który tak personalnie atakowałby przeciwnika politycznego?
– Putin należy do tych osób, który będąc premierem, czy prezydentem posługuje się tego typu językiem. Nie sprawdzałem, w jaki sposób mówi o swoich przeciwnikach Kim Dzong Un, ale tego typu język jest charakterystyczny przede wszystkim dla dyktatorów. Proszę zauważyć, jakimi sformułowaniami odnosili się faszyści w stosunku do swojej opozycji. Po prostu spadliśmy tak nisko, jeśli chodzi o kulturę polityczną, której od początku nie było tak dużo, ze względu na brak świadomości obywatelskiej – komentuje Wiesław Gałązka.
"Agresja ewidentnie jest po stronie partii rządzącej"
Oczywiście obie strony są w emocjach. Nikt tego nie kwestionuje. Brutalizacja języka jest też po drugiej stronie. Cała kampania jest brutalna. Ale to partia rządząca nadaje ton.
Z wyborów parlamentarnych robi wybory o Tusku.
– Ta kampania jest przede wszystkim nierówna. PO ma pewnego rodzaju ograniczenia, jeżeli chodzi o postępowanie, bo gdyby do końca poszła w metody PiS, to nawet własny elektorat by tego nie zaakceptował. Powiedziałbym, że symetryzm brutalizacji w przypadku opozycji nie jest wskazany. Raczej powinny być większe konkrety. A PiS działając na emocje, próbuje rozegrać to strategicznie, jak w grze w szachy, np. proponując referendum. To dosyć ważny klucz w tej kampanii. Bo on narzuca sposób myślenia – uważa Wiesław Gałązka.
Miejsca na program raczej tu nie ma. Zastępują je emocje.
– Natomiast agresja, która jest expressis verbis, ewidentnie jest po stronie partii rządzących. Natomiast tak się gra, jak przeciwnik pozwala. I to jest najgorsze, że chcąc nie chcąc to schodzi niżej. Ktoś powie: Aha, skoro premier może, to ja też mogę – podkreśla.
Senator Jackowski: – Jeśli chodzi o język agresji, to prym wiodą media związane z obozem rządzącym. Nie mówię, że pozostałe media nie ulegają emocjom i nie używają brutalnego języka, ale pozostają w tyle.
Co myśli o języku premiera?
– Pan premier liczy na krótką pamięć Polaków. Jego wypowiedzi odbieram jako mające znamiona cynizmu i hipokryzji. Krytykuje obóz PO, choć sam był jego prominentnym uczestnikiem jako doradca premiera Donalda Tuska. Krytykuje przedłużenie wieku emerytalnego, a ja nie pamiętam z tamtego czasu, żeby krytycznie na ten temat się wypowiadał. A jeżeli mówi o prywatyzacji, to kierowany przez niego bank brał udział w największych i nierzadko kontrowersyjnych prywatyzacjach. I w ten sposób nie tylko bank zarabiał, ale rozumiem, że również jego prezes – odpowiada senator.
Czy można powiedzieć, że to niebo a ziemia w porównaniu z językiem kampanii z 2019 roku?
Wiesław Gałązka nawet się obrusza: – To nie jest niebo a ziemia. Tak dalece nie można oceniać. Wtedy też nie było kultury politycznej ani debaty. Tyle tylko, że w tej chwili coraz częściej mamy do czynienia ze zwykłym, prymitywnym chamstwem. Prymitywne chamstwo nie odnosi się jednak do opozycji, aczkolwiek i tam nastąpiła pewna brutalizacja.
Niektórzy uważają, że język internetu przeniósł się do rzeczywistości. A kultura polityczna i język polityków przed wyborami 2023 sięgają poziomu TikToka. Na pewno, jak mówi prof. Bralczyk, internet sprzyja takiej brutalizacji, a w każdym razie nie stanowi zapory przeciwko niej.
Dr Oczkoś zauważa: – Żyjemy w czasach fast foodu. Trzeba zrobić coś na szybko. Na szybko podaje się coś negatywnego. Ciemna strona mocy jest bardziej kusząca. Żeby zrobić cos pozytywnego, trzeba bardziej się napracować.
"Młynarski śpiewał: Chleba dosyć, rośnie popyt na igrzyska"
Na koniec można naiwnie zapytać, po co nam ta brutalizacja i wulgaryzacja języka.
– Wydaje się, że publicyści, a może i publiczność, godzą się na brutalność, a nawet poniekąd jej oczekują. Im coś bardziej jest gwałtowne, niecenzuralne, tym można liczyć na większe zainteresowanie. Wielu podmiotom politycznym wydaje się, że skuteczna będzie agresywna kampania i polityka – ocenia prof. Bralczyk.
– Gdybyśmy usłyszeli to poza kampanią, moglibyśmy to oceniać, jako coś bulwersującego, nie do akceptacji. A w kampanii zwłaszcza politykom wydaje się, że to w pewnym sensie usprawiedliwione i uzasadnione – dodaje.
Zwraca uwagę, że np. na piknikach 800+, które władza organizuje w całym kraju, nie ma publiczności: – Natomiast na seansach nienawiści jeszcze mogą na nią liczyć.
Wiesław Gałązka przypomina: – W PiS doskonale zdekodowali charakter Polaków i dzięki temu wygrywali przez dwie kadencje. Natomiast w tej chwili być może PiS zależy, by część osób zniechęciła się i w ogóle nie poszła do wyborów. To wbijanie w głowę grupie osób niezdecydowanych, które nie za bardzo kochają PiS, ale słysząc, jak obrzydliwa jest KO, po prostu powiedzą: Nie mamy na kogo głosować.
"Jest o krok od rękoczynów i to jest w tym najgorsze"
Przyznajmy szczerze, przez ostatnie lata taka, a nie inna kultura polityczna nieco nam już spowszedniała. Ale to, co słyszymy ostatnio, coraz bardziej zaczyna przerażać.
Nasi rozmówcy boją się, jaki wpływ ten język będzie miał wpływ na społeczeństwo.
Dr Oczkoś: – U nas hodowanie nienawiści w języku powoduje trwałe zmiany społeczne, bo ludzie odbierają bardzo wprost. Jeśli pokazujemy palcem i mówimy: "To jest diabeł", to większość ludzi przyjmuje, że to jest diabeł. Językiem można komuś zrobić krzywdę, można dopiec. Ale jest o krok od rękoczynów i to jest w tym najgorsze.
Gdy Kaczyński nazwał Tuska "czystym złem", jeden z katolickich portali zakrzyknął w tytule: "Tusk gorszy niż sam diabeł?! Jarosław Kaczyński: "to personifikacja zła w Polsce. To czyste zło".
– To, co robi pan premier Morawiecki, szczując, odzierając trochę z człowieczeństwa Tuska jako przeciwnika, jest straszne. W taki sposób można wyhodować kolejnego Niewiadomskiego, który pójdzie do Zachęty z zamiarem pozbycia się tego zła, które jest dla Polski najgorsze. Oby nie – mówi dr Oczkoś.
Przyznaje: – Jestem przerażony. Boję się tego, że zapałka w pewnym momencie odpali. I tą zapałką może być poniżanie ludzi.
Premier Morawiecki przekroczył wszystkie możliwe granice, jeśli chodzi o wypowiedzi. I nawet nie chodzi o ostrość języka, bo to nie jest domena tylko polska. W USA też często jest ostro w czasie kampanii. Amerykanie mają nawet takie określenie "poziom bagna w kampanii". Natomiast u nas przybiera to formy trochę za bardzo knajackie, spod budki z piwem. Czyli nawet jak ktoś chce kogoś kopnąć słownie, to można to zrobić dużo lepiej. W zasobach poznawczych premiera opera się to na podwórkowych rozgrywkach.
Dr Mirosław Oczkoś
eksper
Tusk to jest niebezpieczny człowiek, on chce wyłudzić, jak wnuczek – metodą na wnuczka, znacie tę metodę na wnuczka tych różnych oszustów – chce wyłudzić wasz głos. Już raz ten hipokryta, obłudnik mówił, że trzeba podnieść wiek emerytalny, a potem sam pobiera emeryturę od 65. roku życia. Wstyd, to jest szczyt obłudy.
Mateusz Morawiecki
premier o Tusku
To ma być groźne i uważam, że to jest groźne, ale dużo ludzi zaczęło się już śmiać z pana Morawieckiego. Zastanawiają się, co jeszcze jutro wymyśli? Pojemność niemiecka już się skończyła. Stąd teraz pewnie ten wnuczek się pojawił. Widać, że PR-owcy sięgają do tabloidów. Jak pojawi się, że ktoś zrobił coś złego, to jestem w stanie sobie wyobrazić, że to wykorzystają.
Dr Mirosław Oczkoś
ekspert
Obie strony raczej oszczędnie gospodarują programem. PiS już nie ma co proponować, sakiewka jest już coraz bardziej pusta, wszelkie możliwości moralne zostały wyczerpane. Natomiast PO wie doskonale, że to kampania wyborcza, w której przede wszystkim należy posługiwać sie emocjami. Chodzi o emocje Polaków. Jest to nie tyle marketing polityczny, co w obu przypadkach jest to propaganda, która ma na celu gloryfikować swoich a zohydzać innych.
Wiesław Gałązka
ekspert ds. wizerunku politycznego
Co więcej, jego stosunek do Polaków dobrze określa nagranie z restauracji Sowa i Przyjaciół. I rodzi się pytanie, kiedy był wiarygodny. Czy wtedy? Czy teraz? Czy jest koniunkturalistą, który krytykuje swoich przeciwników. To wszystko razem powoduje we mnie ogromny niesmak.
Jan Maria Jackowski
Senator
Więcej serio ataku jest ze strony władzy. Nawet więcej ironii i zabawy po stronie opozycji. Ciekawe, co okaże się skuteczniejszym. Dwie trudne do zaakceptoania linie propagandy to agresja i śmiech. Jedno i drugie wydaje się niestosowne w wielu sytuacjach. Ale jak się zdaje, ludzie tego oczekują. Kiedyś Młynarski śpiewał: "Chleba dosyć, rośnie popyt na igrzyska". Nie wiem, czy dosyć jest chleba. Ale igrzyska wydają czasem bardzo atrakcyjną strawą.