Niemal każdy oglądał "Shreka", więc niemal każdy zna utwory Smash Mouth. Dlatego też przedwczesna śmierć Steve Harwella, wokalisty zespołu, poruszyła widzów i słuchaczy na całym świecie. Sporo osób jednak nie wiedziało, że za tymi wszystkimi wesołymi piosenkami kryły się poważne choroby, z którymi popularny muzyk zmagał się od lat.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Steven Harwell zmarł 4 września w wieku 56 lat. Przyczyną śmiercią była niewydolność wątroby, ale cierpiał też na szereg innych chorób.
Był wokalistą, liderem i współzałożycielem Smash Mouth. Zespół obracający się w stylistyce ska punka i pop rocka powstał w 1994 roku.
Ich utwory pojawiały się w kilkudziesięciu filmach i serialach m.in. "Przyjaciele", "Zoom", "Super-bohaterowie", "Wyścig szczurów" (muzycy wystąpili i zagrali tam piosenkę "All Star" osobiście).
Przepotężny zastrzyk popularności przyniósł muzykom film "Shrek", w którym mogliśmy usłyszeć ich największy hit: "All Star" (na początku) oraz "I'm a Believer" (na końcu).
Tuż przed śmiercią Steve'a Harwella w mediach gruchnęła informacja, że wokalista Smash Mouth leży na łożu śmierci i zostało mu kilka dni życia. W niedzielę portal "TMZ" napisał, że Steven Harwelltrafił do hospicjum, gdzie spędzi "ostatni rozdział w swoim życiu".
Osiągnął bowiem końcowy etap niewydolności wątroby. Dziennikarze donieśli, że jest żegnany przez rodzinę i zostało mu kilka dni. Zmarł niestety szybciej, niż przewidywali lekarze. Odszedł w poniedziałek w spokoju i towarzystwie bliskich.
"Ikoniczny głos Steve’a jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych głosów jego pokolenia. Kochał fanów i uwielbiał występować. Steve żył w stu procentach na pełnych obrotach. Płonął jasno we wszechświecie, zanim się wypalił" – przekazał jego manager Robert Hayes.
Smash Mouth to najbardziej "soundtrackowy" zespół świata. Ich piosenki były nie tylko w "Shreku"
Manager nie przesadził - lekko zachrypnięty głos Steve'a Harwella naprawdę jest charakterystyczny. Nawet jeśli słyszeliśmy tylko piosenki ze "Shreka", to będziemy w stanie rozpoznać nieznane nam utwory Smash Mouth bez patrzenia na napisy końcowe filmu lub serialu. Wspominam właśnie o tym aspekcie ich kariery, ponieważ to prawdopodobnie najbardziej "soundtrackowy zespół" w historii, jak to ujął kiedyś w artykule "Vice".
Samo "All Star" z płyty "Astro Lounge" z 1999 rokutrafiło na ścieżki dźwiękowe (w różnych wersjach lub fragmentach) ponad 10 filmów i seriali: "Super-bohaterowie" (z tego samego roku), "Inspektor Gadżet", "Digimon", "Wyścig szczurów" (wideo powyżej), "Shrek", "Kot w butach: Ostatnie życzenie", "Schooled", "Good Trouble", "Mary + Jane", "Family Guy", "Simpsonowie". Piosenka jest często używana w memach i ogólnie mam wrażenie, że jest hitem od 20 lat - na Spotify już przebiła magiczną granicę miliarda odtworzeń.
Smash Mouth praktycznie od samego początku było bezpośrednio związane z małym i dużym ekranem. W 1998 roku, czyli cztery lata po założeniu zespołu przez Grega Campa, Steve'a Harwella, Kevina Colemana i Paul De Lisle, ich piosenka "Can't Hardly Wait" znalazła się w filmie "Szalona impreza". I tak to się zaczęło.
Ich kawałki (nie tylko "All Star"!) przede wszystkim ubarwiały amerykańskie komedie, ale nie zawsze, bo mogliśmy usłyszeć je też "Tajemnicach Smallville" ("Pacific Coast Party") czy "Roswell" ("Then The Morning Comes"). Smash Mouth wydało na razie 7 albumów, z których 30 piosenek zasiliło soundtracki - daje to naprawdę niezwykły stosunek ogólnej liczby kawałków do liczby filmów i seriali, w których gościły. I pewnie jeszcze nieraz je usłyszymy w nadchodzących produkcjach.
Steven Harwell od lat zmagał się z alkoholizmem. W końcu wysiadła mu wątroba
Steven Harwell był nietuzinkową postacią - nie tylko w piosenkach i teledyskach był pozytywnie zakręcony. Występował np. w reality show VH1 "The Surreal Live" oraz podjął zakład polegający na zjedzeniu 24 jajek. Zrobił się z tego spory event, z którego uzbierano 15 tys. dolarów na cele charytatywne. Ostatecznie nie zjadł całej jajecznicy, ale pomogła mu publika.
Z drugiej strony jego życie było naznaczone tragediami i chorobami. Gdy miał 22 lata, rak odebrał mu matkę, a potem w 2001 r. jego 6-miesięczny syn Presley zmarł na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Z tego powodu razem z żoną utworzyli fundację The Presley Scott Research Foundation for Leukemia, która zbierała pieniądze na leczenie dzieci z białaczką.
Możliwe, że oba te wydarzenia wpłynęły na to, że zaczął zaglądać głębiej do butelki, a możliwe, że uzależnienie dopadło go w licznych trasach koncertowych - jak wielu innych rockandrollowców. Nie zmienia to faktu, że przez większość dorosłego życia zmagał się z alkoholizmem i pił niemal do samej śmierci.
Tymczasem już w 2013 roku, czyli kiedy miał 46 lat, zdiagnozowano u niego kardiomiopatię (grupa chorób serca wywołanych różnymi czynnikami m.in. właśnie alkoholem) oraz encefalopatia Wernickego (występuje u przewlekłych alkoholików i ma objawy neurologiczne jak m.in. zaburzenia świadomości i ruchu, oczopląs, lęki). Alkohol miał nie tylko zgubny wpływ na jego zdrowie, ale i na wszystkich wokół.
Alkohol zniszczył mu życie. W ostatnich latach na koncertach nie był tym wyluzowanym gościem z teledysków
W 2016 roku upadł na scenie, po czym został przewieziony do szpitala. Niektórzy fani myśleli, że umarł, inni pisali, że był pijany i zjarany, a jeden z koncertowiczów słyszał, że miał zawał serca. Resztę piosenek (a że to był bis, więc akurat padło na "All Star" i "I Am Believer") dokończył za niego basista. Rok później jeden z koncertów w ogóle się nie odbył, bo wokalista ponownie trafił do szpitala z powodu problemów z sercem.
W 2021 roku na festiwalu piwa The Big Sip był tak nawalony, że ledwo stał i śpiewał, a także zaczął obrażać fanów. Jednemu powiedział, że "Przysięgam na Boga, że zamorduje twoją całą rodzinę", a drugiemu, że nigdy nie wyszedłby z domu, gdyby był lepszy w masturbacji. Czarę goryczy przelał jednak "rzymski salut", którym "pozdrowił" publikę.
Ikoniczny lider Smash Mouth nie żyje, ale zespół będzie dalej grał z nowym wokalistą
Po tym skandalu Harwell ogłosił, że przechodzi na emeryturę i opuścił szeregi zespołu. "Bardzo się starałem przezwyciężyć problemy ze zdrowiem fizycznym i psychicznym i zagrać przed wami po raz ostatni, ale po prostu nie byłem w stanie" – napisał w oświadczeniu.
Do Smash Mouth dołączył nowy wokalista Zach Goode, z którym nagrali m.in. cover memicznej piosenki Ricka Astleya "Never Gonna Give You Up" i kilka singi. Ostatni w lipcu tego roku zatytułowany "Underground Sun". Kapela będzie kontynuować działalność i ma już zaplanowaną kilka koncertów. "Będę dalej próbował na swój sposób uhonorować to, co stworzył Steve i zespół" – zapewnił Goode.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.