Dyktatorzy nie obiecują dyktatury. Populiści idą po władzę nie dla siebie, ale dla ludu. Na horyzoncie majaczą złote góry, a nie rewolucja czy wojna. Prawdziwe cele zwykle są ukryte lub przynajmniej nienadmiernie eksponowane. Po co ludzi denerwować, niech się ludzie cieszą.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mający złe zamiary PiS nie epatował nimi w 2015 roku. Wręcz przeciwnie – kampanię oparto na dwóch atrakcyjnych filarach – był to program 500 plus oraz obniżenie wieku emerytalnego. Wyborcy chętnie nadstawiali tej wyborczej muzyce uszu. Nie było w niej żadnych fałszywych tonów i ani pół słówka o planach skoku na Trybunał Konstytucyjny czy spółki Skarbu Państwa.
Wszystko wyszło dopiero w praniu, kiedy władza była już wzięta.
Stara płyta Kaczyńskiego
Dziś, po ośmiu latach, trudno nie wiedzieć czym jest PiS i reprezentantem jakiej politycznej filozofii jest Jarosław Kaczyński. I choć maski dawno zostały zrzucone, to jednak w kampanii znów słychać niemal wyłącznie starą płytę: 800 plus i emerytury stażowe. Czyli jeszcze więcej pieniędzy i jeszcze krótszy czas pracy. To kołysanka. W której jednak, co czas jakiś, pojawia się zgrzyt, dźwięk noża po szkle. To wypowiedzi polityków obozu władzy, którzy, niecierpliwi przedłużenia swego mandatu, zdradzają, co nas czeka. Szczerze, wprost, bez woalu i ogródek.
Idźmy tym tropem.
W marcu tego roku Beata Szydło podkreśliła w wywiadzie dla tygodnika "Sieci", że kolejna kadencja PiS-u pozwoli "dokończyć zmiany w Polsce, uczynić je niemożliwymi do cofnięcia".
Już dziś, po ośmiu latach, przywracanie praworządności i odbudowa zniszczonych instytucji wydaje się karkołomnym przedsięwzięciem, a co dopiero po kolejnych czterech latach? Metoda faktów dokonanych – o tym mówi była premier. Jest w tej wypowiedzi także nadzieja na takie ugruntowanie się PiS-u, by możliwość jego odsunięcia od władzy była wyłącznie hipotetyczną.
Zresztą rządzący już szykują się na długie trwanie – w lipcu Adam Bielanpostawił taką tezę: "Jeżeli teraz wygramy, przez co rozumiem możliwość swobodnego sprawowania władzy, spokojniej będziemy mogli myśleć o czwartej kadencji". Nawet program wyborczy zawiera nie tylko "perspektywę do 2031 roku", ale i "wizję Polski po 2031 roku", bo PiS liczy na scenariusz węgierski nad Wisłą.
Elementem tego scenariusza jest słabość opozycji, niezdolnej do rzucenia rządzącym rękawicy, podjęcia wyrównanej rywalizacji. PiS liczy, że przegrana opozycji w tym roku uczyni ją niezdolną do wygrywania kiedykolwiek. "Po wyborach opozycja pójdzie w rozsypkę. Hołownia zniknie, Platforma się podzieli, lewica rozejdzie z młodymi gniewnymi" – prognozujeRyszard Terlecki.
A co ze społeczeństwem, z tą jego częścią, która na PiS nie głosuje? Tu warto zwrócić uwagę na pozornie sympatyczną wypowiedź Piotra Glińskiego: "W trzeciej kadencji potrzeba więcej pokory, a jednocześnie musimy być jeszcze bardziej włączający". Twardy elektorat PiS to circa 30% wyborców. Plus 10%, którzy są w stanie na PiS znów zagłosować. Reszta wyborców, czyli większość społeczeństwa, PiS-u nie popiera.
Ale rządzący – i właśnie tak, moim zdaniem, należy czytać słowa ministra kultury – chcieliby zneutralizować jeszcze jakąś część obywateli do tej pory im niechętnych. W sukurs przyjść im może znany mechanizm psychologiczny godzenia się z nieuchronnym i/lub niezmiennym. Część obywateli może stwierdzić, że PiS zostanie z nami na zawsze, stąd nie należy się wychylać lub może nawet trzeba się do zwycięzców przyłączyć. Jak pisał Kisiel: "Urządzić się w d…". A PiS na to, jak na lato.
PiS chce rządzić już zawsze
Na drodze ku maksymalizacji swojej władzy stoi Kaczyńskiemu Unia Europejska. Stąd, jak zapowiada prezes, po wygranych wyborach PiS będzie chciał "ułożyć stosunki z Unią po nowemu", bo "ustępstwa nic nie dały". A zatem – koniec kompromisów i kurs kolizyjny. Albo jeszcze inaczej: PiS jedzie do Brukseli i mówi – słuchajcie, to znowu my. Znowu nas wybrali i za cztery lata też nas wybiorą. Dogadujcie się z nami, bo nie macie wyjścia.
Jeśli Unia ulegnie takiemu szantażowi, czas nas kolejny gwóźdź programu, oficjalnie zapowiadany – przejęcie sądów. "Tym razem nikt nas nie zatrzyma" – odgrażał się Kaczyński sędziom podczas wiecu w Sokołowie Podlaskim. Plan na sądy jest wpisany w program wyborczy pod hasłem "zreformowania zanarchizowanych sądów" i "wzmocnienia trójpodziału władzy". Wiemy, że w szufladzie leżą dwa projekty ustaw, których nie udało się wprowadzić w życie w tej kadencji.
To ustawa o spłaszczeniu struktury sądów (pod pozorem zmiany struktury sądownictwa powszechnego władza będzie mogła dokonać czystki kadrowej) oraz ustawa o Sądzie Najwyższym, która zredukuje liczbę jego sędziów i okroi kompetencje wyłącznie do porządkowania orzecznictwa. To winno wywołać efekt mrożący w środowisku.
"Będziemy rządzili do 2031 roku" – opowiadał Mateusz Morawiecki już sześć lat temu. Wtedy odpowiedział mu Kaczyński: "Będziemy rządzili długo. Mateusz Morawiecki mówi, że do 2031 roku. To defetysta!". Bo tak naprawdę PiS chce zostać przy władzy już na zawsze.