Były rzecznik PiS w Sopocie zakłócił konferencję Donalda Tuska. I w sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ten polityk od prawie ośmiu lat jest przebrany za dziennikarza TVP. W tej sytuacji zachowanie Michała Rachonia, który zagłuszał opozycję, wygląda jak doniesienia z putinowskiej Rosji. Teraz rządowa telewizja – czerpiąc pełnymi garściami z tamtejszych standardów – przedstawia to niemal jak początek II wojny światowej. Wiadomo, kogo TVPiS obsadził w roli Polaka, a kogo w roli Niemca.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Lepszosortowość weszła niektórym zdecydowanie za mocno. Podczas konferencji prasowej dziennikarz czeka do końca oświadczenia mówcy, a potem, w czasie przeznaczonym na pytania, zadaje pytanie. Proste, prawda? Mniej więcej tak jak to, że jak się przychodzi do kawiarni, to kawę pije się z kubka, a nie chłepce z podłogi, płaci przy kasie, a nie rzuca monetami o sufit, a z toalety korzysta się… no właśnie, w toalecie. Ale przecież Michała Rachonia, jako członka lepszego sortu, zasady nie obowiązują.
Pracownik TVP zachował się jak ktoś, kto z buta wbija na przyjęcie urodzinowe i próbuje odkroić sobie kawałek tortu, zanim solenizantka zdmuchnie świeczki, a zastąpienie mu drogi do stołu nazywa odebraniem mu prawa do zaspokojenia głodu, albo, jeszcze lepiej, narażeniem na śmierć głodową.
Formalnie były już rzecznik PiS w Sopocie Michał Rachoń i przejęta przez PiS telewizja publiczna właśnie tak przedstawiają dzisiejszą awanturę: jako odebranie prawa do zadawania pytań. Prawda wygląda tak, że to sam Michał Rachoń sobie to prawo odebrał, gdy próbował swoimi krzykami przerwać wystąpienie lidera partii opozycyjnej. Gdyby - jak dziennikarz - poczekał na koniec oświadczenia, mógłby zadać pytanie, tak jak wielokrotnie robili jego mniej znani koledzy z TVPiS.
TVPiS walczy o życie, bo idą wybory
Ale przecież w tym wszystkim nie chodziło o żadne pytanie. TVPiS-owi zależy na wywołaniu awantury. Medialni przedstawiciele PiS liczą na to, że w obliczu próby zerwania konferencji komuś puszczą nerwy – wtedy wyborców będzie można straszyć rzekomą agresją opozycji.
Jednak nawet ten obrazek – z Rachoniem bezradnie, bo z oddali, próbującym zagłuszyć wystąpienie Tuska - jest dla TVPiS przydatny. Może nim przykryć aferę wizowąPrawa i Sprawiedliwości, którego rząd miał handlować wjazdem do Polski jak na bazarze. Chodzi o zmianę narracji, przykucie uwagi widzów do innej kwestii.
Tak obślizgła propaganda TVPiS walczy o życie. Jeśli ich mocodawcy przegrają wybory, nie będą już lepszym sortem. Skończą się bajońskie sumy za niewiele, lub wręcz za nic, a przyjdzie konieczność poradzenia sobie na wolnym rynku. Przecież Tomasz Sakiewicz ich wszystkich nie przygarnie. Miotają się więc niepokojąco pobudzeni, bo za miesiąc może się okazać, że ich przywileje się skończyły. Przez bezczelność przeziera strach. Wiedzą, co robili przez ostatnie osiem lat. Wszyscy wiemy. Rachoń i spółka boją się konsekwencji.