"Female rage", czyli w polskim tłumaczeniu "kobieca furia", to trend, który nie wziął się na TikToku znikąd. Kobiece bohaterki w filmach i serialach coraz częściej pozwalają sobie bowiem na emocję, która przez wieki była dla nich niemal całkowicie zakazana.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przedstawienia "kobiecej furii" ("female rage") można znaleźć już w renesansowym malarstwie. Jednym z najsłynniejszych ilustrujących ją obrazów jest "Głowa Meduzy" Caravaggiego. Wykonany na okrągłej tarczy malunek mitologicznej gorgony można uznać za reprezentatywny dla tego, jak w tamtym czasie w znacznej mierze pokazywano rozgniewane kobiety – jako brzydkie i diabolicznie złe.
Caravaggio jest jednak autorem również innego obrazu, a mianowicie "Judyty odcinającej głowę Holofernesowi". Dzieło włoskiego malarza inspirowane jest starotestamentową przypowieścią, w której rzeczona wdowa, by ocalić swój lud, podstępem odcina głowę wrogiemu generałowi (ten sam fragment Biblii stał się zresztą motywem nieco późniejszego obrazu Rubensa).
Z kolei na inspirowanym opowieścią z "Żywotów sławnych mężów" Plutarcha obraz "Timoclea zabija swojego gwałciciela" Elisabetty Sirani można rozpoznać znany popkulturalny trop kobiety mszczącej się na swoich oprawcy lub oprawcach. Co jednak znamiennie, pomimo gwałtownych aktów, twarze kobiet na obrazach Caravaggiego i Sirani pozostają wciąż piękne i spokojne jak niezmącona woda.
"Złoszczące się" kobiety przyciągały więc uwagę artystów już dużo wcześniej, jednak w ostatnich latach w najpopularniejszych obecnie mediach wizualnych, czyli filmach oraz serialach (i nie tylko), widać wzmożone zainteresowanie tym tematem. Z tą różnicą, że nie mówimy już o "letniej" złości, a wychodzącej z trzewi furii.
Patrząc na obiekty, na które ta wściekłość jest ukierunkowana, czyli mizoginistycznych mężczyzn, sprawców przemocy domowej lub seksualnej czy wynikające z patriarchalnej kultury ograniczenia, trudno nie powiązać tego trendu ze zmianami społecznymi, jakie zaszły po ruchu #metoo.
W tych historia wściekłość pomaga więc często w dostąpieniu katharsis, wymierzeniu sprawiedliwości lub osiągnięciu wewnętrznego pokoju. O ile jednak złość nie czyni już z kobiety niebezpiecznej gorgony czy demona z piekła rodem (a przynajmniej interpretacja takich postaci jest już dziś odmienna), to czy wciąż nie zamyka jej w stereotypie reaktywnej ofiary?
"Female rage" na wielkim i srebrnym ekranie
Zasadniczo na wczesnych etapach rozwoju kina furię przypisywano kobietom niebezpiecznym, jak morderczyniom czy szalonym, podążając m.in. za mizoginistycznymi i popularnymi wówczas teoriami Freuda dotyczącymi histerii jako typowo kobiecej przypadłości.
Tak naprawdę pierwsze "proto-feministyczne" przedstawienia kobiecej złości pojawiły się w kinie klasy B. Problem z kinem exploitation jest jednak taki, że jego głównym celem był zarobek kosztem sensacji i kontrowersji, a głównym chwytem jego twórców było łączenie brutalnej przemocy z nagością (rzecz jasna) kobiet.
Nawet w takim podgatunku tego kina, jak rape and revenge, skupionych na kobietach mszczących się na swoich oprawcach, sceny gwałtu są znacznie dłuższe i okrutniejsze niż te, w których ofiary wymierzają sprawiedliwość.
Wystarczy wspomnieć o dwóch sztandarowych produkcjach gatunku, czyli "Pluję na twój grób" (1978) z najdłuższą w historii kina, trwająca dwadzieścia pięć minut sceną gwałtu, czy szwedzkim "Thriller: A Cruel Picture" (1973), w którym dla zachowania realizmu (a mówiąc wprost: większych kontrowersji) jedna z wielu scen przymusowego seksu została odegrana naprawdę.
Można stwierdzić, że to Brian De Palma dzięki "Carrie" (1976) wprowadził na hollywoodzkie salony kobiecą złość (i siebie samego, gdyż był to jego pierwszy mainstreamowy film). I choć furia głównej bohaterki w ogólnym odbiorze historii napisanej przez Stephena Kinga uważana jest za uzasadnioną, nadanie jej monstrualnych rozmiarów przez zdolności telekinetyczne głównej bohaterki odsyła z powrotem do stereotypu "niebezpiecznej gorgony".
Z kolei w latach 80. kino popularne dla młodzieży zdominowały tanie w produkcji slashery. Jednym z głównych tematów tego podgatunku horroru napędzającego akcję była męska wściekłość (często o mizoginistycznych korzeniach), jednak ta kobieca również znajdowała swoją personifikację w postaci figury "final girl" ("ostatniej dziewczyny").
Final girl bywa dzisiaj różnie interpretowana przez współczesnych badaczy, jednak większość z nich zgadza się, iż fakt, że z reguły te bohaterki przeżywały, gdyż były dziewicami, sprawia, że ciężko uważać go za całkowicie feministyczny trop. Na szczęście w slasherach z lat 90. ta tendencja uległa nieco zmianie, a współcześnie twórcy niemal zawsze igrają z oczekiwaniami widzów dotyczącymi "final girl".
Choć nie tylko, jak można zauważyć, "kobieca furia" często jest w centrum zainteresowania thrillerów i horrorów – również współcześnie, kiedy filmy z tym motywem regularnie pojawiają się w kinie trafiającym do szerszego grona odbiorców.
"Nie martw się, kochanie" (2022) to thriller science fiction będący swoistą reinterpretacją słynnych "Żon ze Stepford" Iry Levina. Rolą mężczyzn jest więc praca i zarabianie pięniedzy, a żon wspieranie ich w tym, dbanie o siebie i ognisko domowe, a także niezadawanie niewygodnych pytań.
Główna bohaterka grana przez Florence Pugh w końcu jednak odkrywa prawdę o tym, czym zajmuje się jej mąż i reszta mężczyzn, oraz to, co to oznacza dla niej. Mówiąc w skrócie, jednak zdradzając nieco szczegółów fabularnych (z małą szkodą, bo film sam w sobie nie jest arcydziełem, które koniecznie trzeba zobaczyć), Alice dowiaduje się, że Jack, czyli osoba, która rzekomo ją kocha, zupełnie zmieniła jej życie i sprawiła, że zapomniała, jak ono wcześniej wyglądało.
Wściekłość Alice skierowana przeciwko Jackowi dotyczy nie tylko tego, że zrobił z niej kurę domową zamkniętą w złotej klatce, ale również dlatego, że uznał, że właśnie w taki sposób ją uszczęśliwi. Słowem, stwierdził, że może uzurpować sobie prawo do decydowania o szczęściu żony.
Nieco starszą, ale na ten moment kultową już postacią utożsamianą z "kobiecą furią", jest Amy Dunne z "Zaginionej dziewczyny" (2014). I choć złość Dunne podszyta jest poczuciem niesprawiedliwości i niezgody na kulturowe oczekiwania wobec kobiet (jej monolog na ten temat jest ikoniczny), to podobnie jak w przypadku Alice, jej złość istnieje w odniesieniu do mężczyzny i jest jej reakcją na jego złe traktowanie oraz zdradę.
Ponadto ze względu na mordercze i makiaweliczne skłonności głównej bohaterki łatwo można przypiąć jej łatkę "niebezpiecznej gorgony". Co ciekawe, publiczność jest podzielona: jedni uważają, że to psychopatka, a inni dumnie noszą koszulki z napisem "Amy Dunne nie zrobiła nic złego".
W horrorze "Pearl" (2022) furia tytułowej bohaterki (Mia Goth) jest wynikiem nawarstwiających się frustracji. Poza reakcją na odgórnie narzucone oczekiwania oraz złe potraktowanie przez mężczyznę, jest również rezultatem przekreślenia marzenia o "byciu gwiazdą".
Jakkolwiek infantylnie to pragnienie by nie brzmiało i choć w pewnym sensie miało być ono także sposobem młodej kobiety na opuszczenie znienawidzonej farmy, to jednak było jej osobistym celem, więc wściekłość wynikająca z niemożności jego realizacji nie była reaktywna wobec osób trzecich, a wynikała z jej własnych frustracji.
Złość Pearl jest więc można powiedzieć nieco bardziej złożona niż poprzednich bohaterek, która nie istniałaby bez mężczyzn. Ciekawym przykładem jest także serial "Yellowjackets", czyli współczesna reinterpretacja "Władcy much" Williama Goldinga, w której jednak to nie młodzi chłopcy walczą o przetrwanie w dziczy, ale nastolatki.
Hitowa produkcja Showtime o tyle świetnie reprezentuje kobiecą złość, iż pokazuje, że młode kobiety nie wściekają się tylko o to, że chłopak je odrzucił (chociaż o to, ze względu na wiek, czasami też), ale mogą też z rozpaczy, braku nadziei, desperacji oraz fatalnych warunków życia.
Prawdziwa furia czy fetyszyzacja?
Pomimo pojedynczych wyjątków, jak "Pearl" czy "Yellowjacket", "kobieca furia" na ekranie wciąż często kluczy w obrębie stereotypów. Na złość mogą pozwolić sobie bowiem znużone i przygniecione obowiązkami domowymi żony lub kobiety, które chcą się odegrać za wyrządzone im krzywdy.
"Dominującą odmianą kobiecej przemocy na ekranie w ciągu ostatnich 30 lat była 'seksualna, hiperosobista zemsta w odpowiedzi na gwałt lub utratę dziecka'" – powiedziała BBC Culture dr Lisa Coulthard, profesor filmoznawstwa na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej.
"To feminizuje przemoc, ponieważ jest ona wtedy zgodna ze stereotypowymi pojęciami kobiecej czystości, emocjonalności i powiązania z wychowywaniem dzieci. Gwałtowna zemsta [bohaterek] jest uważana za właściwą lub akceptowalną ze względu na poziom przemocy, który przyspieszył ich działania" – dodała.
Ponadto jak dobrze wiemy, jeśli coś dotyczy kobiet, bardzo często koniec końców ulega fetyszyzacji. Tak stało się ze smutkiem i tak dzieje się też ze złością – przypomnijcie sobie Angelinę Jolie w "Przerwanej lekcji muzyki", która nawet w chwilach największej furii z popękanymi ustami i rozczochranymi włosami prezentowała się niebezpiecznie, ale też... seksownie.
Popularność hasła "female rage" na TikToku również można traktować jako sygnał świadczący o fetyszyzacji kobiecej złości oraz jako traktowaniu jej jak jakiegoś wyjątkowego zjawiska – "męskiej furii" nikt takiej uwagi nie poświęca.
Tę ostatnią kwestię łatwo akurat wyjaśnić tym, że przez lata w mediach kobieca złość rzadko kiedy osiągała tak ekstremalne rejestry, jakie dzięki współczesnym filmowczyniom i filmowcom możemy oglądać. Otoczka "szoku" dotycząca tych krzyczących i nieprzebierających w słowach kobietom dotyczy również kulturowego niewiązania takich zachowań ze stereotypowo rozumianą "kobiecością".
Zbyt jednolitą motywację "kobiecej furii" na ekranie można krytykować, warto jednak zatrzymać się przy niej, gdyż fakt, że tak bardzo rezonuje ona z kobietami, nie powinien być pomijany. Czy tego chcemy, czy nie, to, co dla niektórych jest stereotypem zmęczonej żony i matki, dla wielu kobiet jest smutną i frustrującą rzeczywistością. Oglądając emocjonalne wybuchy kobiet sprzeciwiającym się narzuconym rolom społecznym mogą więc poczuć się widziane, słyszane oraz poczuć, że nie są w swoim znoju odosobnione.
Nawet stereotyp "niebezpiecznej gorgony" nie wydaje się tak zagrażający, jak kiedyś. – Jesteśmy zapraszani do większego utożsamiania się z agresywnymi kobietami pod względem zrozumienia ich motywów i psychologii – powiedziała BBC krytyczka filmowa Janice Loreck, autorka książki "Violent Women in Contemporary Cinema" [ang. "Brutalne Kobiety w Kinie Współczesnym" - przyp. red.].
Większe zrozumienie to efekt również tego, iż coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że filmy czy seriale skupione wokół kobiecej wściekłości nie gloryfikują realnych rozwiązań siłowych. Przemocy kobiet-zabójczyń nie można bowiem traktować dosłownie, ale raczej jako pewien symbol, mający przynieść uciśnionym wytchnienie i katharsis.
W ostateczności nawet jeśli sceny "kobiecej furii" są teraz "modne" i przez niektórych sprowadzone do fetyszu, filmy i seriale, w których się pojawiają najczęściej, skupiają się nie na samej historii złości czy przemocy, a na opowieści o tym, co do takiego scenariusza doprowadziło. Więcej interesujących i złożonych psychologicznych portretów kobiet – to nie powinien być powód do załamywania rąk.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.