Premier Mateusz Morawiecki regularnie prowadzi w mediach społecznościowych transmisje na żywo. Podczas ostatniego "live'a", na dzień przed Marszem Miliona Serc, zachęcał Polaków, by przez kilka dni nie oglądali telewizji i nie czytali wiadomości w różnych portalach. Czy to akt desperacji tuż przed końcem kampanii wyborczej?
Reklama.
Reklama.
Morawiecki odradza oglądanie telewizji wyborcom
Szokujące i dość absurdalne słowa MateuszMorawiecki wypowiedział podczas transmisji na żywo, którą prowadził w sobotę 30 września, tuż przed Marszem Miliona Serc. Na początku nagrania premier odpowiedział na kilka pytań użytkowników Facebooka, jednak później wystosował swój kuriozalny apel.
– Do wszystkich rodaków, którzy mnie teraz oglądają, a w szczególności tych nieprzekonanych mam pewną prośbę: nie oglądajcie telewizji przez kilka dni – powiedział Mateusz Morawiecki. – Nie zaglądajcie do żadnego portalu, tego z lewej czy prawej strony. Nie czytajcie nawet tekstu symetrystów – dodał.
Jaki ma być powód zastanawiającej prośby premiera? Szef rządu polecił widzom, by przez ten czas rozejrzeli się dookoła i dostrzegli, "co zmieniło się wokół nich".
– Zobaczcie, jak zmieniło się wasze osiedle, wasza droga w gminie czy powiecie, czy szpital dostał nowy sprzęt, czy placówki medyczne mają nowy oddział, albo może został wyremontowany – mówił Morawiecki, po czym wyliczał kolejne możliwe przykłady zmian w infrastrukturze.
Co ciekawe, premier uznał, że dobrym czynnikiem motywującym wyborców będzie wskazanie na ich finanse i zarobki.
– A może zobaczycie Państwo, że wynagrodzenia urosły daleko wyżej przez te kilka lat? Wyżej, niż jakakolwiek inflacja. Dbamy o to, żeby ceny energii i gazu były niższe. Zobaczcie, jak się żyje, i na tej podstawie podejmijcie decyzję.
Jeśli chcecie osobiście usłyszeć, co mówił premier Morawiecki, odtwórzcie powyższe nagranie od 6 minuty i 10 sekundy.
"Awarie" dystrybutorów na stacjach Orlen
Argumenty, których użył premier wydają się być mocno nietrafione, zwłaszcza w chwili, gdy w całym kraju trwa kryzys paliwowy. Jak informowaliśmy już wcześniej, Orlen zdecydował się na przedwyborczy chwyt i znacząco obniżył ceny paliwa, w związku z czym rozpoczęło się masowe wykupowanie surowca przez kierowców.
Doszło do tego, że na stacjach zaczyna brakować paliwa. Oczywiście Orlen zaprzecza temu i twierdzi, że takie problemy, jeśli występują, są szybko rozwiązywane.
Tymczasem koncern podobno zaleca stacjom benzynowym, żeby już nie informowały o brakach paliwa – tylko o "awariach". W razie braku jakiegoś rodzaju paliwa, osoby zarządzające stacją mają wywiesić plakietkę z informacją o "awarii pompy". A jeśli brakuje wszystkich rodzajów paliwa, na stacji mają się pojawić wywieszki informujące o "awarii dystrybutora".