– Wielokrotnie mnie dziwi, że ludzie chodzą do pani Jaworowicz z problemami, których pani redaktor nie jest w stanie rozwiązać. Przykładowo do programu potrafi napisać list osoba, którą zdradził współmałżonek. I co pani Jaworowicz ma z tym zrobić? Odzdradzić jedno z nich? – mówi w rozmowie z naTemat Daniel Midas, autor popularnej internetowej serii "Szopka dla reportera" i stand-uper.
Reklama.
Reklama.
O "Sprawie dla reportera" co jakiś czas jest głośno - z kultowego i poważanego programu interwencyjnego stał się w ostatnich latach istną skarbnicą memów, a czasem wręcz autoparodią. Tak jak jeden z najnowszych odcinków, który stał się hitem internetu m.in. za sprawą naszego rozmówcy: Elżbieta Jaworowicz wraz z zaproszonymi ekspertami starali się rozwiązać sprawę z psem Ciapunio, którego oskarżono o zjedzenie... 100 główek kapusty.
Daniel Midas od dwóch lat komentuje, analizuje i obśmiewa największe absurdy programu TVP – przez ten czas nagrał już 100 filmików (ten poświęcony Ciapuniowi był dokładnie 101.) na YouTube, ale też możemy go znaleźć na TikToku. Niektóre z jego najbardziej viralowych nagrań mają w tym drugim serwisie po kilka milionów wyświetleń. Od niedawna rozwija też karierę jako stand-uper - właśnie ruszył w Polskę z nowym programem.
Od czego zaczęło się twoje zainteresowanie "Sprawą dla reportera"? Znasz ją z dzieciństwa, oglądałeś od zawsze, czy może był taki odcinek, który skłonił cię do stworzenia takiego formatu w filmikach?
Program oglądałem kiedyś z mamą. Bardzo często odwracaliśmy się do siebie, żeby zobaczyć, czy druga osoba też patrzy ze zdumieniem na to, co się dzieje na szklanym ekranie. Często też rozmawialiśmy o absurdalnych sytuacjach, jakie miały tam miejsce. Oprócz tego bardzo lubię Panią Jaworowicz.
Co ogólnie myślisz o, że tak powiem, współczesnej "Sprawie dla reportera"? Chodzi mi o podejmowane tematy, ekspertów i gości (np. muzycznych), ale też o twój osobisty stosunek.
Tematy przynoszą ludzie. Wielokrotnie mnie dziwi, że ludzie chodzą do pani Jaworowicz z problemami, których pani redaktor nie jest w stanie rozwiązać. Przykładowo do programu potrafi napisać list osoba, którą zdradził współmałżonek. I co pani Jaworowicz ma z tym zrobić? Odzdradzić jedno z nich?
Często do "Sprawy" przychodzą też ludzie, którzy kłamią w żywe oczy. Na szczęście na straży prawdy i prawa jest zawsze mecenas Piotr Kaszewiak i mecenas Eliza Kuna.
Co do wyboru ekspertów... Tam jest zachowana logika, lecz jest to logika, która do mnie nie przemawia. Na zmyślonym przykładzie, gdyby była sprawa redaktora naTemat, który upił się na stand-upie. To do programu jako ekspert mógłby zostać zaproszony pilot helikoptera. A dlaczego? Dlatego, że jak redaktor się upił to miał tzw. helikopter w głowie, więc pilot będzie świetnym ekspertem. To oczywiście zmyślony przykład, ale gdyby wydarzył się naprawdę – nie byłbym w ciężkim szoku.
Czasem nagrywasz też dłuższe odcinki rozwijające daną sprawę (np. z Jackiem Murańskim). Dlaczego się na to decydujesz i czy nie świadczy to o tym, że jakość programu jednak powinna zostać w pewien sposób poprawiona, skoro jest emitowany w publicznej stacji i wciąż jest poważany wśród Polaków?
Musimy też pamiętać, że "Sprawę dla reportera" ogranicza czas – mnie nie. Dlatego jeśli jakiś temat wyda mi się ciekawy do rozszerzenia dla moich widzów – robię dłuższe odcinki. Co do jakości programu: proszę mi nie szkalować "Sprawy dla reportera"! (śmiech)
Czy masz jakąś ulubioną sprawę?
Naprawdę ciężko wybrać! Np. taki, w którym mąż ewidentnie bił żonę, ale tłumaczył się, że kobieta niefortunnie upadała na twarz... 5 razy. Oczywiście nie bawi mnie pobicie! Ale bawi mnie, jak ten człowiek został mentalnie rozjechany za swoje kłamstwa przez mecenasów i Panią Jaworowicz.
Innym przykładem są odcinki, gdzie ludzie tłumaczą się, że są dobrymi ludźmi, bo byli w kościele ministrantami. Z moich odcinków już powszechnie wiadomo, że "jak ministrantem był, to niewinny". Tak jakby służba na mszy była wyznacznikiem tego, czy jesteś w stanie zrobić coś złego. I tu nawet nie chodzi o kościół. Tu chodzi o absurd takiego stwierdzenia. To tak jakbym ja powiedział, że jestem dobrym człowiekiem, bo myję zęby. Co to ma do rzeczy? Przecież równie dobrze mógłbym być złodziejem ze świeżym oddechem.
Czy akcja z Ciapuniem jest szczytem absurdu, czy może były jeszcze bardziej pojechane sprawy? Czy wiadomo, co się teraz dzieje z tym pieskiem?
Absolutnie nie – to nie był szczyt absurdu! Mam oczywistą świadomość, że wielu czytelników naTemat mnie nie zna. Część z tych Państwa pewnie sprawdzi mój kanał, żeby zobaczyć jakiś jeden mój film. I nie chcę zabrzmieć w zbyt pewny siebie sposób, ale od swoich widzów wiem, jak wygląda oglądanie moich filmików. Oglądasz jeden i dziwisz się, bo to pewnie jednorazowy absurd. Więc włączasz kolejny, a tam kolejny absurd. Więc włączasz kolejny i kolejny... Piesek Ciapunio ma się pewnie dobrze. Zdecydowanie ma co jeść.
Opowiesz też o swojej znajomości z mecenasem Kaszewiakiem? To stały gość programu, który również stał się swego rodzaju celebrytą. Mam wrażenie, że początkowo trochę kręciłeś z niego bekę, a teraz się zaprzyjaźniliście. Co on w ogóle myśli o twojej "Szopce dla reportera"?
Piotr Kaszewiak to przede wszystkim znakomity adwokat i świetny ekspert w "Sprawie dla Reportera". Po godzinach - człowiek z niesamowitym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Celebrytami obydwaj nie jesteśmy. Nie chodzimy robić sobie zdjęć na ściankach, nie chodzimy na bankiety z okazji utworzenia nowej linii kalesonów, nie udzielamy wywiadów o tym, ile kosztowały nasze skarpetki. Żeby usłyszeć więcej na temat naszej znajomości (o ile taka istnieje), trzeba przyjść na mój występ.
Można powiedzieć, że "Szopka dla reportera" zmieniła twoje życie? Wydaje się, że to właśnie dzięki niej stałeś się tak popularny i masz nawet swój własny fandom zwany pieszczotliwie "robaczkami".
"Szopka dla reportera" POŚREDNIO zmieniła moje życie. BEZPOŚREDNIO zmienili je moi widzowie, czyli Robaczki Midasa. Czysto technicznie rzecz ujmując, to gdyby nie moja armia widzów, to mógłbym swoje filmy i stand-up nagrywać w pustą przestrzeń. To dzięki nim jestem tu, gdzie jestem i zawsze o tym pamiętam. Przy każdym lajku, komentarzu, udostępnieniu lub kupionym na mój występ bilecie pamiętam, że to dzięki nim.
À propos stand-upu: z tego co widzę, masz zapełniony kalendarz na następne miesiące. Do tej pory w programie "Sprawa dla stand-upera" opowiadałeś zgodnie z tytułem m.in. o sprawach z programu TVP. Co przyszykowałeś w nowym programie?
Kalendarz mam zapełniony, ponieważ uważam, że w życiu trzeba być pracowitym. Często spotykam się ze zdziwieniem, że aż tyle pracuję, że mam np. 20 występów miesięcznie. Nie uważam, że to dużo. Co gdyby rozpiskę swoich dni pracy wstawił jako plakat piekarz, kierowca, lekarz czy księgowa? Wtedy nikt by się nie dziwił, bo 20 dni pracy to normalny miesiąc pracy.
Nowy program nie jest już powiązany ze "Sprawą dla reportera". Jest w nim jedna historia związana z mec. Piotrem Kaszewiakiem, natomiast równie dobrze mógłbym opowiadać o innym adwokacie i dalej sens historii byłby zachowany. W nowym programie opowiadam głównie o swoich przeżyciach i o tym, jak to jest być zwykłym chłopaczkiem wpuszczonym do wielkiego świata.
Widzowie mnie namówili, żebym program nazwał "Pokaz Magi" i na plakacie wstawił karty, bo będziemy wkręcać ludzi, którzy mnie nie znają i którzy nie przeczytają ogłoszenia, że może to będzie jakieś pokaz magii. Nie będzie. Ale na scenie opowiadam też o tym, dlaczego niefortunnie nazwałem program. Trzeba przyjść na żywo i posłuchać – i tak już za dużo opowiedziałem w tym wywiadzie (śmiech).
Widziałem, że określono cię jako przedstawiciela "nowej fali stand-upu". Co autor miał na myśli i co sądzisz o najpopularniejszych polskich stand-uperach? Sądzę, że twój humor czy język różni się od tego w mainstreamie.
Autor, który nazwał mnie przedstawicielem "nowej fali stand-upu", miał na myśli, że ja jestem pierwszą osobą, która robi stand-up opierając się na humorystycznych filmach i tak częstym kontakcie ze swoimi widzami. Do tej pory nie było stand-upera, który poza występami rozmawiałby aż tyle ze swoimi widzami. Raczej były to relacje w stylu "wy kupujecie bilet – ja wam daję produkt i się żegnamy".
U mnie jest inaczej. Ja swoim widzom raz w tygodniu dostarczam darmową rozrywkę w postaci filmów, dużo rzeczy wstawiam na swoje social media, żeby moi widzowie wiedzieli co u mnie słychać, odpisuję im itd. A najpopularniejszych polskich stand-uperów szanuję, bo należy szanować osoby bardziej doświadczone w zawodzie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.