Diamenty warte co najmniej 50 milionów euro ukradli zuchwali złodzieje w Brukseli. Nie oddali przy tym ani jednego strzału, a policja była bezradna. – Wszystko zostało tam wykonane perfekcyjnie – ocenia prof. Kuba Jałoszyński, były dowódca oddziału antyterrorystycznego policji. Ale takie wyrafinowane napady jakby rodem z filmów gangsterskich w dzisiejszych czasach już prawie się nie zdarzają. Co się zmieniło w bandytach?
Kradzież w Brukseli była, nie da się tego określić inaczej, spektakularna. Zarówno pod względem wykonania, jak i rozmachu – złodzieje zabrali bowiem diamenty warte co najmniej 50 milionów euro, a według nieoficjalnych informacji, nawet 350 mln. I zrobili to bez jednego wystrzału.
Geniusze zła
Kradzież, można by rzec, była genialna w swej prostocie. Bo przestępcy nie używali żadnych wyspecjalizowanych sprzętów, ba – nie musieli nawet używać broni automatycznej. Wszystko poszło gładko jak po tafli lodu.
Przede wszystkim złodzieje w Brukseli wiedzieli, kiedy należy atakować. Uderzyli w momencie, kiedy diamenty były załadowywane do samolotu linii lotniczych Swiss. Wtedy ochrona jest minimalna, bo z założenia samo lotnisko jest chronione w najlepszy sposób. Przestępcy wdarli się, taranując ogrodzenie, na płytę lotniska. Jak wyjaśniała prokuratura w Brukseli, sprawcy najprawdopodobniej byli ubrani w stroje policjantów lub
przypominające mundury ochrony. Na samochodach mieli zaś niebieskie koguty – opisuje "Gazeta Wyborcza".
Ośmiu mężczyzn wjechało na lotnisko, obezwładnili ochronę – nie oddając nawet jednego strzału – po czym zabrali ładunek i uciekli. Jak podkreślała brukselska policja, dosłownie w 5 minut złodzieje po prostu rozpłynęli się w powietrzu. Jedynym śladem, jaki pozostawili, był doszczętnie spalony samochód. – Tutaj przestępcy mieli rozpracowany cały system ochrony i zabezpieczeń. Wszystko zostało wykonane perfekcyjnie – ocenia prof. Kuba Jałoszyński z Instytutu Badań nad Przestępczością Kryminalną i Terroryzmem Wyższej Szkoły Policyjnej w Szczytnie, były dowódca jednostki antyterrorystycznej i uczestnik słynnej akcji w Magdalence.
Pospolici złodzieje
Takich przestępstw na świecie jednak jest coraz mniej. Rzadko kiedy zdarza się, by rabusie ukradli rzeczy o tak dużej wartości. Włamania do banków to przeżytek, o porwaniach dla okupu nie wspominając. – Zdarzają się napady na jubilera czy banki, ale na kwoty kilkudziesięciu tysięcy złotych – stwierdza prof. Zbigniew Ćwiąkalski, ekspert od prawa karnego i były minister sprawiedliwości.
Rację przyznaje mu prof. Jałoszyński: – Rzeczywiście w naszym kraju, na szczęście, jest coraz mniej takich spektakularnych rabunków, morderstw czy porwań. Ale to nie znaczy, że ich już nie będzie – podkreśla nasz rozmówca. Prof. Ćwiąkalski przypomina zaś: – Dziś przestępcy przerzucili się na łatwiejsze formy zarobku.
Kradzież na wnuczka
Łatwiejsze, czyli chociażby kradzież "na wnuczka", cyberprzestępstwa czy sprzedaż narkotyków. Porwania i oszałamiające rabunki to raczej relikt poprzedniej epoki. Dlaczego? Zdaniem prof. Jałoszyńskiego, w Polsce walnie przyczyniła się do tego praca policji po 2000 roku.
Również prof. Zbigniew Ćwiąkalski przyznaje: spektakularne napady nie zdarzają się, bo znacznie podniósł się poziom systemów zabezpieczeń. Ściany z żelbetonu, specjalne zamki, ochrona w środku – to tylko część metod, które powstrzymują złodziei. – Niedawno byłem we Frankfurcie i widziałem tam, jak do sklepu jubilerskiego ochrona wpuszczała ludzi tylko pojedynczo – wspomina nasz rozmówca. Przebić się przez wszystkie te systemy, a także ochronę, a potem policję, to zadanie niemal niewykonalne.
Kamery łapią złodziei
Walnie przyczynia się też do tego, zdaniem prof. Jałoszyńskiego, monitoring w miastach. W samej Warszawie jest ponad 5000 tysięcy kamer. Według ostatniego raportu Fundacji Panoptykon służy to wyłącznie inwigilacji obywateli, ale nasz rozmówca oponuje: – Monitoring to doskonały sposób na walkę z przestępczością. Na londyńskiej ulicy śledzi Pana 300 kamer naraz. A Anglicy mają bardzo duże sukcesy w zwalczaniu przestępczości.
Potwierdza to chociażby przypadek kradzieży XVIII-wiecznego obrazu z jednego z poznańskich kościołów. Złodziej był na tyle zuchwały, że zrobił to w biały dzień.
Nie ma czego ukraść!
Warto jednak zauważyć, że zwiększenie bezpieczeństwa to nie jedyny powód, dla którego nie słyszymy dziś już o wybitnych kradzieżach, które fascynują nawet najbardziej praworządnych obywateli. To także kwestia tego, że w dzisiejszych czasach po prostu… nie ma za bardzo czego kraść. Szczególnie w Polsce. – Belgia jest centrum handlu diamentami, więc tam sprzedawane i przewożone towary mają zupełnie inną wartość. A w Polsce nie ma takich sum. Gdzie przestępcy mieliby się włamać – do NBP? Wyobraża Pan to sobie? – mówi mi prof. Zbigniew Ćwiąkalski.
Przy czym warto zaznaczyć, że tak jest nie tylko w Polsce. – Firmy, banki, sklepy przestały już trzymać gotówkę czy swoje najcenniejsze rzeczy w placówkach. Nikt już po prostu tak nie robi – stwierdza prof. Ćwiąkalski. I faktycznie – jak wiele osób trzyma oszczędności życia w skarpecie? Banki czy jubilerzy swoich zasobów też raczej nie kryją w szufladzie ani w kasie. Dlatego przestępcy o kwotach rzędu kilkuset milionów euro mogą raczej zapomnieć – chyba, że wpadną na tak genialny pomysł, jak złodzieje z Brukseli.
– Ktoś kto oglądał film "Vabank" pewnie chciałby dokonać takiego spektakularnego napadu – wspomina prof. Ćwiąkalski. Ale jedno jest pewne: dzisiaj już zostać drugim Henrykiem Kwinto nie jest tak łatwo. Na szczęście.