– Myślę, że większość społeczeństwa została wykluczona przez takie decyzje. I z tym nie mogę się zgodzić. Dlaczego nas wykluczają? Dlaczego nas podzielono? – pyta burmistrz Cieszyna. Gminy takie jak ta nie mogą liczyć na żadne zachęty rządu w walce o wyborczą frekwencję i nie rozumieją dlaczego. Tak PiS po raz kolejny kusi milionami. I znowu dzieli naród.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
PiS zachęca do głosowania programami profrekwencyjnymi. Zwycięska gmina może otrzymać nawet 2,5 mln zł.
Milion złotych na remizy i milion na budżet partycypacyjny. 250 tys. zł na koła gospodyń wiejskich, zespoły ludowe i orkiestry dęte oraz 250 tys. zł na kluby sportowe – takimi dotacjami kusi PiS.
Nie każda gmina może się o to starać.
– Uważam, że każde działania profrekwencyjne są jak najbardziej wskazane. Ale my jesteśmy z nich zupełnie wykluczeni – mówi naTemat burmistrz Cieszyna.
Przypomnijmy najpierw, jak było trzy lata temu. Zasady były proste – wóz strażacki wygrała gmina do 20 tys. mieszkańców, w której była najwyższa frekwencja wyborcza w województwie. Czasem rodziło to niecodzienne sytuacje.
Na przykład gmina Osielsko pod Bydgoszczą, gdzie do urn poszło 78 proc. wyborców, otrzymała wóz, choć nie miała nawet remizy.
– Miałem wtedy mnóstwo propozycji z całego kraju, od Wrocławia po Białystok, żeby w jakiś sposób ten samochód im przekazać. Nie było takiej możliwości. Natomiast świadczy to o tym, że niektóre samorządy bardzo liczą na to, że coś im skapnie z tego tytułu – mówi dziś naTemat Wojciech Sypniewski, wójt gminy Osielsko.
Wóz został, działa. Wybudowali też remizę.
– Ale nie jestem zwolennikiem tego typu wyróżnień. One trafiają do wąskiej grupy mieszkańców, a przecież to cała społeczność o tym decyduje, czy pójdzie na wybory, czy nie. Uważam, że to jest to błędna polityka. Że nie można dotować kogoś, kto po prostu wykonuje swoje obowiązki – zastrzega wójt.
Programy profrekwencyjne PiS – nie dla wszystkich
Rząd uznał jednak, że o frekwencję trzeba walczyć finansami. I w tym roku poszedł jeszcze dalej. Ba, na kilka dni przed wyborami ogłosił kolejne profrekwencyjne programy, w których – z punktu widzenia przeciętnego wyborcy – można się nieco pogubić.
O najnowszych pomysłach na dotacje za frekwencję gminy dowiedziały się we wtorek od wojewodów. Niektórzy w tej sprawie zorganizowali konferencje prasowe, inni wideokonferencje dla samorządowców. Jak wyliczali, w sumie jedna, zwycięska, gmina może zyskać nawet 2,5 mln zł.
Tyle że nie każda może się o to ubiegać. Bo rząd znów honoruje jedynie te do 20 tys. mieszkańców.
– Zostaliśmy uświadomieni przez wojewodę śląskiego, w czym możemy, a właściwie, w czym nie możemy wziąć udziału. Pozwoliłam sobie odpowiednio to skomentować panu wojewodzie, bo uważam, że to już nawet nie jest śmieszne. Gminy powyżej 20 tys. mieszkańców absolutnie są z tego wyłączone. To była bardzo jasna informacja, którą otrzymaliśmy. Okazało się, że w innych gminach nie trzeba dbać o frekwencję – mówi naTemat Gabriela Staszkiewicz, burmistrz Cieszyna.
To gmina, która liczy 33 tys. mieszkańców. I z tego powodu żaden profrekwencyjny program PiS jej nie obejmuje.
– Uważam, że każde działania profrekwencyjne są jak najbardziej wskazane. Ale my jesteśmy z nich zupełnie wykluczeni. Myślę, że większość społeczeństwa została wykluczona przez takie decyzje. I z tym nie mogę się zgodzić. Dlaczego nas wykluczają? Dlaczego nas podzielono? Zadaliśmy to pytanie panu wojewodzie. To jest naprawdę niesprawiedliwe i nie wiem, jak mam to wytłumaczyć moim mieszkańcom – mówi burmistrz.
Dodaje, że w Cieszynie nigdy nie było problemów z frekwencją. – Staramy się ludzi przekonywać, żeby brali udział w wyborach i brali odpowiedzialność za swoje gminy. Mówimy im: wasz głos się liczy. Ale okazuje się, że nie liczy się dla tych, którzy wymyślają takie programy. Według mnie można było to rozłożyć to równo na wszystkie gminy – uważa.
Milion na remizy, tysiące na orkiestry, kluby, orkiestry...
Programy profrekwencyjne są cztery. Przypomnijmy, zaczęło się od Bitwy o Remizy, którą na początku października ogłosił Mateusz Morawiecki.
– Wzorem wyborów poprzednich chcemy zaproponować pewnego rodzaju rywalizację w powiatach, w gminach tak, aby gminy do 20 tysięcy mogły w poszczególnych powiatach rywalizować ze sobą, w której gminie będzie najwyższa frekwencja – zapowiedział.
Gmina z najwyższą frekwencją, która wygra w powiecie, ma dostać do miliona złotych na budowę lub remont remizy. A jeśli remizy nie ma, to na inny budynek użyteczności publicznej.
Potem minister rolnictwa ogłosił 250 tys. zł dla każdej gminy do 20 tys. mieszkańców, w której frekwencja przekroczy 60 proc. – na Koła Gospodyń Wiejskich, zespoły ludowe i orkiestry dęte.
– Ogłaszamy kolejny program frekwencyjny program, który zachęci do tego, aby Polacy wzięli udział w wyborach w większej ilości – zapowiedział Robert Telus.
Z kolei minister sportu i turystyki ogłosił kolejne 250 tys. zł na funkcjonowanie klubów sportowych.
– To są ogromne pieniądze. Ja mam trzy koła gospodyń wiejskich w Cieszynie i myślę, że takich pieniędzy panie nie widziały. Może 5 tysięcy maksymalnie? Ciekawe jest też to, że chodzi o każdą gminę, w której frekwencja będzie powyżej 60 proc. Czyli wszystkie dostaną takie środki, nie tylko najlepsze. Powiem szczerze, bardzo chciałabym je dostać. Panowie strażacy też byliby szczęśliwi, bo co najmniej dwie nasze strażnice OSP wymagają modernizacji. Na pewno stanęliby na głowie, żeby zdobyć wysoką frekwencję – mówi burmistrz Cieszyna.
A to jeszcze nie koniec nagród ogłoszonych przez PiS.
Milion na budżet obywatelski
Kolejny milion złotych dla zwycięskiej gminy w powiecie wyskoczył we wtorek za sprawą wojewodów. Środki znów może zdobyć gmina do 20 tys. mieszkańców – tym razem na projekt z budżetu obywatelskiego.
"Przykładowo pieniądze mogą być przeznaczone na zakupy dla biblioteki, z której korzystają dzieci i młodzież, rewitalizację parku czy stworzenie nowego placu zabaw. Oczywiście decyzja należy mieszkańców danej gminy" – informował wojewoda pomorski.
Dlaczego ciągle 20 tys. mieszkańców? Łatwo się domyślić.
Jeden z pytanych przez nas samorządowców: – Wójt wejdzie na ambonę i powie: "Idźcie na wybory, bo może się uda i dostaniemy remizę". Może chłopaki będą jeździć wozami i rozwozić ludzi na wybory. W mieście to nie wyjdzie. Tu łatwiej zmobilizować ludzi.
Paradoks polega jednak na tym, że małe gminy wiejskie raczej budżetów obywatelskich w ogóle nie mają.
– Zapytałam pana wojewodę, czy zdają sobie sprawę, że zorganizowanie głosowania na budżet obywatelski to kilka miesięcy pracy. Nie wszystkie gminy są do tego zobligowane, bo obligo jest tylko dla dużych miast na prawach powiatu. Mniejsze gminy będzie to kosztowało bardzo dużo wysiłku, zwłaszcza jeśli robi się to po raz pierwszy – mówi burmistrz Cieszyna.
Cieszyn akurat robi to dobrowolnie.
– Milion złotych to jest ogromna suma. My zaczęliśmy od 200 tys. 8 lat temu. Doszliśmy do 500 tys. Do miliona jeszcze nie doszliśmy, a za milion do budżetu obywatelskiego też można zrobić naprawdę dużo. A Cieszyn jest większy. Wyobrażam sobie, że dla gminy liczącej 2-4 tys. mieszkańców to duży zastrzyk. Natomiast zorganizowanie budżetu nie jest takie łatwe. W mieście wydajemy na to ponad 20 tys. zł – mówi Gabriela Staszkiewicz.
Zapytaliśmy w małej gminie, gdzie budżetu obywatelskiego nie ma.
– Ja zrozumiałem, że aby ubiegać się o tę wygraną, musi być budżet obywatelski. Jeśli nie będzie on w danej gminie funkcjonował, to gmina nie będzie mogła z tego skorzystać, bo to będzie skomplikowane, żeby szybko go powołać. Zatwierdzenie regulaminu to procedury, które wymagają uchwały. To nie jest takie proste – mówi anonimowo wójt.
Jak odbiera programy? – Jest to jakaś próba zmobilizowania mieszkańców mniejszych miejscowości do 20 tys. zł, żeby poszli do wyborów. Ci, którzy się nie kwalifikują, uważają, że to jest niesprawiedliwe. Ale jak dają, to się bierze – odpowiada.
Czasu zostało mało. Wójt zamierza umieścić informację o programach na stronie internetowej i być może powiesi ją na tablicy ogłoszeń.
– Wskazał to wojewoda. Postaram się to zrobić. Trudno jednak będzie dotrzeć do wszystkich, zrobić pełną mobilizację nawet w małych miejscowościach i powiedzieć: "Ludzie, idźcie do wyborów, bo coś możemy dostać". Jednym się to spodoba, innym nie. To kolejny pomysł, który można różnie interpretować – mówi.
"Czy potrzebujemy orkiestry dętej? Na litość boską...."
Zdania, czy to dobry pomysł na podnoszenie frekwencji są podzielone.
Burmistrz Karpacza Radosław Jęcek: – Każdy pomysł na zwiększenie frekwencji jest dobrą rzeczą, ale diabeł tkwi w szczegółach. Rodzą się pytania. Czy to jest odpowiednia forma? Jaki będzie efekt końcowy? Kto będzie za to płacił? Czy gmina X potrzebuje dziś remizy? Albo klubu sportowego?.
Karpacz akurat buduje remizę, sąsiednia gmina właśnie oddała swoją do użytku. Nie mają koła gospodyń wiejskich.
– Gdyby środki na budowę remizy mogły być wykorzystane przez daną gminę na wydatki bieżące albo najbardziej pilne, inwestycje, to może miałoby to sens. Wójtowie czy burmistrzowie wiedzieliby, co z nimi zrobić – mówi.
Jak mówi burmistrz Cieszyna, jeden z jej kolegów samorządowców miał podobne pytanie do wojewody.
– Zadał pytanie, czy zamiast termomodernizacji strażnicy za milion złotych mogliby dołożyć się do samochodu strażackiego. Bo budynek mają już zmodernizowany. A samochód by im się przydał – mówi Gabriela Staszkiewicz.
Czy potrzebne im są pieniądze na orkiestry dęte?
– Nie. Orkiestry dęte mamy w Bydgoszczy, mamy ją w sąsiedniej gminie. Na litość boską... Mamy dom kultury i sieć świetlic, ale nam nie zależy na kulturze przez duże K, bo to jest w operze, w teatrach. Natomiast myślę, że społeczeństwo gminy, która ma wszystko na wyciągnięcie ręki, np. w Bydgoszczy, czy w Toruniu, nie jest specjalnie zainteresowane orkiestrą dętą. Osobiście mogę powiedzieć, że mi do żadnej promocji orkiestra dęta nie jest potrzeba – mówi wójt Osielska.
– Oczywiście wszystkie pieniądze, które trafiają do samorządów, niewątpliwie są ważne, bo czasy są, jakie są. Natomiast myślę, że nie tędy droga. Gloryfikowanie w formie finansowej udziału w wyborach – czyli wykonywanie swojego prawa i obowiązku – uważam za śmieszne – dodaje.