Cała Polska śledzi poszukiwania Grzegorza Borysa i przeżywa śmierć 6-letniego Olka. Tymczasem zaledwie w lipcu Pomorzem wstrząsnęła... niemal identyczna zbrodnia. Wówczas sprawcą miał być inny żołnierz służący w Gdyni, a ofiarą padła jego 6-letnia córka. Modus operandi sprawców było bardzo podobne, w obu przypadkach użyto noża.
Reklama.
Reklama.
Jak informowaliśmy w naTemat, w lipcu Wojskowy Wydział Prokuratury Rejonowej wGdyniwszczął śledztwo w sprawie szokującego zabójstwa 6-latki. Dziewczynka została wówczas znaleziona w jednym z mieszkań w Redzie.
Ustalenia śledczych wskazywały, iż najprawdopodobniej doszło tam do tzw. rozszerzonego samobójstwa, którego sprawcą miał być ojciec dziewczynki – 32-letni komandos elitarnej jednostkiFormoza. To pododdział Wojsk Specjalnych złożony z płetwonurków bojowych, który siedzibę ma w Porcie Wojennym w Gdyni.
Jak przekazały wówczas służby, mężczyzna i dziewczynka zginęli od ran ciętych. W mieszkaniu znaleziono też pięć noży. 32-latek wykazywał czynności życiowe w chwili interwencji, ale nie udało się go uratować.
Czytaj także:
W toku sprawy przesłuchano między innymi matkę żołnierza i jego sąsiadów. Nie ustalono jednak, co doprowadziło do tragedii.
– Nie było sygnałów, żeby ten żołnierz miał jakiekolwiek problemy psychiczne bądź z prawem. Śledczy cały czas pracują w tej sprawie. Będzie ustalany motyw działania tego człowieka – przekazał latem Mariusz Duszyński z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Sprawa Grzegorza Borysa, czyli żołnierz z Gdyni znów miał zabić swoje dziecko
Tymczasem w miniony piątek przy ulicy Górniczej w Gdyni – ok. 20 km od miejsca lipcowej tragedii – odnaleziono ciało 6-letniego chłopca z raną ciętą szyi. O sprawstwo podejrzewa się ojca chłopca, czyli poszukiwanego Grzegorza Borysa. Po 44-letnim żołnierzu ślad jednak przepadł w trójmiejskich lasach.
Od momentu odnalezienia ciała maleńkiego Olka w działania zaangażowano ponad tysiąc funkcjonariuszy. Poszukiwania prowadzi między innymi policja, Żandarmeria Wojskowa i inne jednostki oraz strażacy.
Jak się szybko okazało, GrzegorzBorys, to żołnierz, który w stopniu starszego marynarza służył w Komendzie Portu Wojennego w Gdyni.
Niedawno do sprawy włączył się Krzysztof Rutkowski. Ten ogłosił, że osoba, która wskaże, gdzie jest 44-latek, otrzyma nagrodę w postaci 50 tys. zł. Rutkowski zaznacza, że nie ma znaczenia, czy mężczyzna zostanie odnaleziony "żywy czy martwy".
– Ja kompletnie takiego go nie pamiętam. On był raczej cichy, spokojny. To nie był typ komandosa. Nie chodził z nożem, w kominiarce. Z tego, co pamiętam, kompletnie to do niego nie pasowało. Na pewno w żaden sposób nie wydawał mi się wtedy groźny – powiedział.
Czytaj także:
– To było niedowierzanie, że osoba, którą znam, mogła się tego dopuścić. On zupełnie nie był wtedy agresywny. To kompletnie nie było do niego podobne. Tym większe niedowierzanie, że to ten Borys, cichy, spokojny, może coś takiego zrobić – dodał.
– To jest dramat. Wstrząs. Trudno to pojąć, żeby można było się targnąć na swoje kochane dziecko. Brakuje słów. Trudno ogarnąć, co się działo w głowie, w sercu, tego człowieka, który to uczynił – skomentował w rozmowie z naTemat ks. Bogumił Nowakowski, proboszcz Parafii św. Karola Boromeusza w Gdyni w dzielnicy Wielki Kack.