Ten samochód to pewnego rodzaju unikat. Avenger miał być przede wszystkim pierwszym elektrycznym Jeepem i głównie w takiej wersji jest oferowany. Na wybranych rynkach, gdzie wciąż kuleje elektromobilność, dostępna jest też opcja spalinowa. Tak, Polska załapała się do tego elitarnego (?) grona. Avenger jako benzyniak może być całkiem praktyczny, ale momentami bywa irytujący.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedy byłem na prezentacji Avengera w lutym, trochę się zauroczyłem. Może ten Jeep nie wygląda jak kultowy Wrangler, albo nie jest tak wielki i dostojny jak Grand Cherokee. Może odstaje nawet od Compassa. Z drugiej strony, po co kolejny wielki i bezkompromisowy Jeep?
Avenger w pewnym sensie już jest kultowy. To pierwszy elektryczny Jeep w historii i tego miana nikt mu nie odbierze. Po pierwszych jazdach próbnych potwierdziliśmy, że wersja na prąd może być wyjątkowo skuteczna na co dzień. Krótko potestowaliśmy wtedy też spalinowego Avengera, ale w końcu przyszedł czas na dokładny sprawdzian.
Ludzie z Jeepa podeszli do tego rozsądnie. Avenger miał być przede wszystkim elektryczny, ale wiadomo przecież, że elektromobilność nie rozwija się wszędzie w równym tempie. Dlatego m.in. w Polsce możemy go kupić także w wersji benzynowej. Brzmi to trochę jak... rynek drugiego sortu. Ale właśnie w ten sposób zadbano o klientów, którzy na razie z różnych powodów nawet nie myślą o przesiadce do auta na prąd.
Jaki jest spalinowy Avenger?
Dla prawdziwych fanów Jeepa to auto może być problematyczne. Widać w nim co prawda amerykańskie rysy, ale to crossover skrojony typowo pod europejski rynek. Bardziej do podjazdów na krawężniki niż przedzierania się w błocie. Avenger jest wozem do miejskiej, a nie amazońskiej dżungli.
20-centymetrowy prześwit, plastikowe wstawki dookoła i dość masywna sylwetka. Ten Jeep trochę udaje... terenowego kozaka, ale w zasadzie nie widzę w tym problemu. Design wypada nowocześnie i o to chodziło w tym projekcie. Pewne rzeczy pozostają jednak święte: grill, światła i znaczek. Od razu widać amerykański rodowód.
Z tym udawaniem w przypadku Avengera to nie żadna gra słowna. Z zewnątrz naprawdę sprawia wrażenie dużego auta, ale ma tylko nieco ponad cztery metry długości. To mniej niż choćby Renault Captur czy Skoda Kamiq. Dlatego w środku w Jeepie nie czuć wcale wielkiej przestrzeni.
Czy jest ciasno? Osoby z przodu raczej tego nie odczują, ale dwie na tylnej kanapie mogą już narzekać. O trzecim pasażerze w drugim rzędzie siedzeń trzeba raczej zapomnieć. W bagażniku znajdziecie 380 litrów pojemności do wykorzystania. Bez zakamarków, progów, listew zabierających miejsce. To realna przestrzeń.
Wnętrze Avengera nawet przyciąga wzrok. Kierownica, wirtualny kokpit, duży ekran o przekątnej 10,25 cala. Niby tu wszystko poszło z duchem czasu. Chociaż mój wzrok od razu przykuł drążek manualnej skrzyni biegów (automatu w ogóle nie ma w ofercie).
Miałem wrażenie, że znaleźli w fabryce coś, co zalegało od lat, aż ktoś powiedział: to będzie wajcha od biegów w Avengerze. I pozbyli się w ten sposób czegoś, co wyglądałoby fajnie 15 lat temu, ale na litość boską... nie w 2023 r. W dodatku w czasie jazdy działo się coś dziwnego. Przy dociskaniu gazu (i odpuszczeniu go) drążek dostawał "drgawek" i miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy z wybranego przełożenia. O co chodziło? Prawdopodobnie taki urok tej skrzyni. Efekt potęguje prędkość i wysokość biegu. Na szóstce miota nim (drążkiem) jak szatan.
Pomijając już tę nieszczęsną "gałę" od biegów, znalazłem parę fajnych elementów. Polubiłem się z przyciskami w środkowej konsoli – to naprawdę cieszy, że nie wszystko obsługujemy dotykowo. No i kokpit, mimo że składał się głównie z twardych elementów, w czasie jazdy nic nie trzeszczało. To nie zawsze oczywiste w autach z tej półki.
I tak ze skrajności w skrajność, bo w całości to wygląda fajnie, ale komplikuje życie w szczegółach. Tak jest z multimediami, które w Avengerze wymagają, delikatnie mówiąc, dopracowania. Już pomijam niepotrzebne ukrycie kluczowych funkcji (np. podgrzewania foteli). Gorzej jest w kwestii działania Android Auto czy Apple CarPlay. Nie zdziwicie się, jeśli wasz smartfon będzie rozłączał się bez powodu z systemem.
Albo inny męczący szczegół. Widok z kamer cofania nie załącza się równolegle z wrzuceniem biegu wstecznego. Trzeba chwilę odczekać, zanim na ekranie wyświetli się obraz. W codziennym użytkowaniu to po prostu uprzykrzająca jazdę wada.
Nie czepiałbym się natomiast widoku na środkowym wyświetlaczu. Kafelki jak kafelki – do wszystkiego da się przyzwyczaić. Przy poprawionej funkcjonalności to mógłby być całkiem udany system.
W tym teście najciekawsze było dla mnie to, co znalazło się pod maską Avengera. Mamy tam trzycylindrowy, turbodoładowany silnik 1.2 GSE o mocy 100 KM. Do tego 205 Nm momentu obrotowego. To jest absolutnie jedyna dostępna konfiguracja, znana choćby z Peugeotów.
Te jednostki kojarzyły mi się z dynamiką, może trochę mniej z kulturą pracy (dość głośne), ale są skuteczne w typowo miejskim ruchu. Avenger jest żwawszy, niż pokazują to dane z broszurki. Przyspieszenie do setki zajmuje nim prawie 11 sekund, ale uwierzcie, że w praktyce to auto zachowuje się dużo... sprytniej.
Najprzyjemniej spalinowym Avengerem jeździ się do 80-90 km/h. Wtedy nie czuć niedostatków mocy i najlepiej wychodzi jego krótkodystansowy charakter. Przy większych prędkościach wraca myśl, że przydałoby się parę koni mechanicznych więcej.
Na szczęście ten Jeep jako benzyniak potrafi być względnie oszczędny. Jeździliśmy nim w różnych warunkach i wyszło nam, że kręcąc się po mieście da się zejść nawet poniżej 7 litrów. Przy autostradowej prędkości zużycie podskoczy do 8 litrów, natomiast jazda ekspresówką zaskoczyła mnie chyba najbardziej – dość łatwo osiągnęliśmy pułap 6,5-7 litrów. Wyniki są całkiem obiecujące.
Podróżowanie Avengerem nie dostarcza większych emocji. Mógłbym koloryzować, że to dzika frajda, jak z jazdy Wranglerem, ale ten Jeep został stworzony do... spraw codziennych. Dlatego doceniłem na przykład miękkie zawieszenie, które tłumiło mi podskoki na progach zwalniających.
Wyczułem też niezłą zwrotność, co przydało się na ciasnym osiedlu. Jedynym kłopotem była dla mnie pozycja za kierownicą, która moim zdaniem jest niefortunna. Czułem, że widoczność jest ograniczona po bokach i przypomniał mi się test Peugeota 2008. Tam miałem identyczne wrażenie i trudno się dziwić, bo mówimy o bliźniaczych modelach.
Teoretycznie Avenger ma aż sześć trybów jazdy: normalny, eco, sport oraz specjalne opcje na śnieg, błoto i piasek. Tak szczerze, nie wyobrażam sobie, by ten Jeep nagle zamienił się w skuteczną bestię do pokonania zaspy czy grząskiego gruntu. Tak samo nie będzie sportowcem.
Konfiguracje "normalna" i "eco" wydają się tu najbardziej sensowne, chociaż przy manualnej skrzyni wiele zależy po prostu od kierowcy i jego wyczucia. Szczerze mówiąc, podróżowałem głównie w trybie "normalnym". I czasami w "sporcie", mimo że nie czułem większej różnicy.
Ile kosztuje Jeep Avenger?
Cennik spalinowego Avengera zajmuje skromną rubryczkę. Mamy jedną konfigurację napędu, ale za to w czterech możliwościach wyposażenia. Najtaniej kupimy tego Jeepa za 99 900 zł w podstawowej wersji. Potem jest "Longitude" za 109 000 zł i "Altitude" za 118 300 zł. Najdrożej wychodzi "Summit" – 132 300 zł.
Tylko pamiętajcie, że może być jeszcze drożej. Wystarczy zmienić kolor, felgi, albo wybrać coś dodatkowego i wyjdzie ponad 140 tys. zł. Tak byłoby w przypadku naszego testowego egzemplarza.
Uważam, że w swojej klasie Avenger może być ciekawą opcją. Takie urocze, miejskie autko z amerykańską, włoską i francuską rysą. Składane w polskiej fabryce, co dla niektórych może być dodatkowym smaczkiem.
Tylko przydałoby się parę poprawek w tych multimediach. I może jedna, dwie dodatkowe opcje silnikowe z automatem? Tworzę listę życzeń, ale w sumie doceńmy, że spalinowy Avenger w ogóle się pojawił. Nie oszukujmy się, jako benzyniak jest tylko dodatkiem na rynku zdominowanym przez oferty z hybrydami i elektrykami.