Tomasz Kaczmarek, były funkcjonariusz CBA znany jako "agent Tomek", stara się o status świadka koronnego. W piątek złożył zeznania w prokuraturze, z których wynika, że prominentni politycy Prawa i Sprawiedliwości – Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik, Ernest Bejda – od lat używali służb do niszczenia politycznej konkurencji PiS. A robić mieli to za pośrednictwem kontrolowanych przecieków do takich pracowników prawicowych mediów jak Cezary Gmyz, Dorota Kania, Samuel Pereira czy Tomasz Sakiewicz. O tym, jak wyglądały kulisy wywiadu z agentem Tomkiem, mówi naTemat jego autor – Wojciech Czuchnowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kłamstwa – tak rewelacje Tomasza Kaczmarka nazywa w wydanym dziś oświadczeniu biuro prasowe Mariusza Kamińskiego, ministra koordynatora służb specjalnych. Przypomnijmy: w 2015 roku Kamiński i Wąsik zostali skazani za przekroczenie uprawnień za czasów pierwszego rządu PiS. Na ratunek partyjnym kolegom ruszył nowo wybrany prezydent Andrzej Duda, który oświadczył, że ich ułaskawił (choć nie mógł tego zrobić, bo wyrok się nie uprawomocnił).
Kulisy wywiadu z agentem Tomkiem
Dziennikarz Wojciech Czuchnowski przyznaje, że z agentem Tomkiem łączy go skomplikowana relacja, która zaczyna się w drugiej połowie lat dwutysięcznych.
– Nasza znajomość ma długą historię. Agent Tomek został zdemaskowany dzięki moim tekstom. Jedna z osób, które rozpracowywał, pokazała mi jego zdjęcie. Opublikowaliśmy je w "Wyborczej" i wtedy zalała mnie fala zgłoszeń od innych osób, które inwigilował – wspomina rozmówca naTemat.
Okazało się, że działalność operacyjna Tomasza Kaczmarka układa się w pewien wzór. Na jego celowniku byli konkurenci polityczni PiS i telewizja TVN. Agent Tomek przyznaje w rozmowie z Czuchnowskim, że funkcjonariusze lojalni wobec Kamińskiego i Wąsika nawet wtedy, gdy PiS w 2007 roku znalazł się w opozycji, mieli za zadanie rozpracowywać te środowiska i znaleźć coś kompromitującego.
"Dając takie polecenia, tłumaczono mi je tym, że dla dobra ojczyzny u władzy powinna być tylko jedna partia, czyli Prawo i Sprawiedliwość, ponieważ wszyscy pozostali to złodzieje" – mówi Czuchnowskiemu Kaczmarek. W nagrodę za swoje zasługi dla partii agent Tomek w 2011 roku dostał miejsce na liście wyborczej PiS, z której dostał się do Sejmu.
– Siłą rzeczy widywaliśmy się w parlamencie. Poseł Kaczmarek otwarcie okazywał mi nienawiść. Gdy się mijaliśmy rzucał mi zabójcze spojrzenie – wspomina Czuchnowski.
Dziennikarz relacjonuje, że już skruszony Tomasz Kaczmarek nawiązał z nim kontakt w 2020 roku. – Przemiana agenta Tomka nie zaczęła się dzisiaj, tylko trwa od dobrych kilku lat. Kaczmarek mówi, że chce zadośćuczynić za to, co robił niewinnym ludziom jako agent CBA. Wydaje się, że ma poczucie, że opowiedzenie o tym to coś, co uważa, że powinien zrobić. Jednak nie jest to dla niego łatwe. Rozmawialiśmy już kilka razy w związku z dzisiejszą publikacją, która odbiła się szerokim echem. Ten rozgłos z jednej strony go cieszy, z drugiej martwi. Raz jest przerażony, raz zadowolony – mówi Wojciech Czuchnowski.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wiarygodność agenta Tomka
Jaka jest wiarygodność byłego agenta CBA, który dziś chce uzyskać status świadka koronnego? Wojciech Czuchnowski zwraca uwagę na kilka kwestii. – Czasami umyka nam oczywistość, że świadkowie koronni to nigdy nie są ludzie bez skazy – podkreśla dziennikarz.
Rozmówca naTemat zaznacza, że na wywiad z agentem Tomkiem zgodził się pod warunkiem, że ten swoje twierdzenia przedstawi najpierw w prokuraturze, pod groźbą odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. I tak się stało: w piątek 17 listopada Tomasz Kaczmarek złożył zawiadomienie w prokuraturze w Olsztynie.
Czuchnowski uważa, że zarzut koniunkturalizmu, który pada pod adresem agenta Tomka, a mianowicie, że sypie polityków PiS już po tym, jak wyborcy odsunęli ich od władzy, jest nietrafiony.
– Pamiętajmy, że Tomasz Kaczmarek po raz pierwszy wyznał swoje winy i oskarżył Kamińskiego i Wąsika pod koniec 2019 roku, po tym, gdy PiS po raz drugi z rzędu wygrał wybory parlamentarne – przypomina dziennikarz "Gazety Wyborczej". Wtedy podporządkowani Zbigniewowi Ziobrze śledczy nie podjęli tropu, ale teraz, w obliczu spodziewanej depisyzacji prokuratury, sprawa może trafić pod lupę organów ścigania.
– Dla mnie te zeznania mają dużą wiarygodność. Dlaczego Kaczmarek miałby być zainteresowany pchaniem się w kłopoty? Przecież już od 2020 roku ma na głowie sprawę w związku z rzekomymi nieprawidłowościami w stowarzyszeniu Helper, którym kierował, a od 2021 roku jest także oskarżony przez Kamińskiego i Wąsika, którzy kiedyś wychwalali go pod niebiosa, o składanie fałszywych zeznań. Agent Tomek mówi o konkretnych przypadkach przekazywania tajnych dokumentów, które owocowały konkretnymi publikacjami w prasie związanej z PiS. Spotkanie z Gmyzem, wożenie Kani do Wrocławia – to wszystko jest do weryfikacji. Prokuratura dostała od Kaczmarka listę świadków, można to porównać z aktami postępowania i bilingami – mówi Wojciech Czuchnowski.
Resortowi dziennikarze
Według rozmówcy naTemat kluczowy w sprawie agenta Tomka jest mechanizm, który PiS ma stosować od kilkunastu lat, by niszczyć rywali politycznych. – Tomasz Kaczmarek pokazuje, że Prawo i Sprawiedliwość stworzyło pas transmisyjny łączący zależne od nich instytucje: służby – media – prokuraturę. To praktyki charakterystyczne dla władzy autorytarnej – ocenia Czuchnowski.
Jak mówi, mechanizm był prosty, ale skuteczny. Funkcjonariusze lojalni wobec PiS brali na celownik krytyków lub konkurentów partii, tajne materiały z inwigilacji przekazywali zaprzyjaźnionym pracownikom mediów związanych z PiS, a potem za pomocą tych publikacji wywierali nacisk na prokuraturę do podjęcia określonych działań. Informacje pozyskane dzięki podsłuchom czy obserwacji przekazywali kolegom z redakcji także wtedy, gdy wiedzieli, że prokuratura nie ma żadnych podstaw, by wszcząć śledztwo.
– Chodziło o to, by przynajmniej obsmarować kogoś, kto jest niewygodny dla PiS, skazić go w oczach opinii publicznej – wyjaśnia Czuchnowski. I przypomina, że władza ujawniła materiały z nieudanej prowokacji CBA wymierzonej w byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. – To była czysta zemsta – ocenia rozmówca naTemat.
Dziennikarz zwraca uwagę na to, pracownicy pisowskich mediów niejednokrotnie zamieszczali materiały z inwigilacji, które dostawali od funkcjonariuszy służb, bez żadnej edycji, na zasadzie copy-paste. – Była sytuacja, w której Cezary Gmyz nie zadał sobie nawet trudu, by wyczyścić cytowany tekst z uwag operacyjnych agenta – wspomina.
Rozmówca naTemat uważa, że naiwnością byłoby przypuszczać, iż pracownicy mediów związanych z PiS zostali podstępnie wykorzystani przez funkcjonariuszy. – Wykorzystani? Przecież oni chętnie podjęli współpracę ze służbami, stali się częścią ich operacji. Świadczyli usługi na rzecz partii, bo takie mieli poglądy polityczne. To resortowi dziennikarze – ocenia Czuchnowski.
Zjawisko resortowego dziennikarstwa – zaznacza Czuchnowski – zaczęło się na długo przed PiS. Ten jednak chętnie z niego korzystał. – W PRL władza też miała "dziennikarzy" zaprzyjaźnionych do tego stopnia, że uczestniczyli w przesłuchaniach opozycjonistów zatrzymanych w stanie wojennym. Resortowi dziennikarze dostawali też teczki prosto od esbeków, oczywiście na życzenie rządzących – mówi Wojciech Czuchnowski.
Nie tylko Pegasus
Rozmówca naTemat zwraca uwagę na to, że model współpracy służb i pracowników mediów związanych z PiS nie zniknął wraz z końcem pierwszego rządu PiS w 2007 roku, lecz trwał mimo zmiany władzy podtrzymywany przez funkcjonariuszy lojalnych wobec partii, którzy nadal byli zatrudnieni w CBA. Rozkwit tych praktyk nastąpił po tym, jak PiS w 2015 roku wygrał w wyborach.
– Na tym przecież polega afera Pegasusa. Służby inwigilowały konkurentów politycznych PiS, a potem przekazywały TVP materiały, których spreparowana wersja była puszczana w obieg. Pytanie brzmi, czy do fałszowania sms-ów wykradzionych z telefonu Krzysztofa Brejzy posunęły się służby, czy już zależna od PiS TVP – zastanawia się dziennikarz.
Czy to znaczy, że dziennikarz nie może pozyskiwać żadnych informacji od służb?
– Pozyskiwać? Tak. Być pasem transmisyjnym? Nie. Niezależne media korzystają z materiałów służb, ale pod pewnymi warunkami. Po pierwsze sprawdzają, dlaczego funkcjonariusze chcą nam coś podsunąć. Po drugie sprawdzają, czy to, co jest w materiałach, to prawda. Po trzecie w tekście, który powstaje na ich podstawie, zaznaczają, że to przeciek kontrolowany – wylicza Wojciech Czuchnowski.
Zupełnie inaczej, tłumaczy, wygląda sytuacja w przypadku pasa transmisyjnego funkcjonariusze – pracownicy mediów – prokuratorzy. – To nie jest normalne, by być tablicą ogłoszeń dla służb. To nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem. Niektórzy pracownicy mediów zabrnęli tak daleko we współpracy z agentami, że sami się nimi stali – ocenia Czuchnowski.