nt_logo

Pogubiliście się w aferze ws. ustawy wiatrakowej? Wyjaśniamy, o co chodzi

Katarzyna Zuchowicz

04 grudnia 2023, 12:38 · 12 minut czytania
Od kilku dni trwa pierwsza polityczna burza wokół nowego Sejmu. Na celowniku – tzw. ustawa wiatrowa, której projekt, podpisany przez posłów KO, trafił 28 listopada do Sejmu. Największe emocje budzą zapisy o tym, w jak bliskiej odległości od domów mogłyby stanąć wiatraki, ale też obawy o wywłaszczenia osób prywatnych na rzecz inwestorów planujących budowę elektrowni wiatrowych. O co dokładnie chodzi w tej ustawie? I skąd ta burza?


Pogubiliście się w aferze ws. ustawy wiatrakowej? Wyjaśniamy, o co chodzi

Katarzyna Zuchowicz
04 grudnia 2023, 12:38 • 1 minuta czytania
Od kilku dni trwa pierwsza polityczna burza wokół nowego Sejmu. Na celowniku – tzw. ustawa wiatrowa, której projekt, podpisany przez posłów KO, trafił 28 listopada do Sejmu. Największe emocje budzą zapisy o tym, w jak bliskiej odległości od domów mogłyby stanąć wiatraki, ale też obawy o wywłaszczenia osób prywatnych na rzecz inwestorów planujących budowę elektrowni wiatrowych. O co dokładnie chodzi w tej ustawie? I skąd ta burza?
O co chodzi z ustawą wiatrakową? Fot. WOJCIECH STROZYK/REPORTER/East News

Burza wybuchła 28 listopada i nie milknie do dziś. Zastrzeżenia do projektu ustawy wniosła m.in. fundacja Basta Barta Staszewskiego, znanego działacza społecznego i aktywisty LGBT, która oceniła m.in.:


"Projekt zakłada zmiany w ustawie o gospodarce nieruchomościami, które umożliwią wywłaszczanie osób prywatnych na rzecz inwestorów planujących budowę elektrowni wiatrowych i innych inwestycji OZE, ponieważ po wejściu w życie projektu budowa inwestycji OZE będzie celem publicznym. To poważna ingerencja w prawo własności i prawa obywateli".

Projekt dał też polityczne paliwo politykom PiS i TVP. Prawica okrzyknęła go mianem "Lex wiatrak", grzmi o aferze wiatrakowej i od czwartku ostrzega, co dzięki tej ustawie ma czekać Polaków – że wiatraki będzie można stawiać blisko domów, że będą wywłaszczenia, a sama ustawa ma być efektem lobbingu i stanowić zagrożenie dla Polski.

– Bzdura, dezinformacja. Nie ma mowy o żadnych wywłaszczeniach – odpowiadają na to politycy KO i Polska 2050. Pod naporem krytyki dość szybko jednak postanowili zmienić zapis dotyczący najmniejszej możliwej odległości od budynków mieszkalnych – z 300 do 500 metrów. Zapowiadane są też inne poprawki.

Ale słychać również, że Paulina Henning-Klosa z Polska 2050, główna twarz tego projektu, może z powodu burzy nie objąć teki ministra środowiska.

O co więc dokładnie w tym wszystkim chodzi? Jeśli ktoś się już pogubił, spróbujmy wyjaśnić po kolei.

Czym jest ustawa wiatrakowa?

Chodzi o projekt ustawy o zmianie ustaw w celu wsparcia odbiorców energii elektrycznej, paliw gazowych i ciepła oraz niektórych innych ustaw, który 28 listopada wniosła do Sejmu grupa posłów dotychczasowej opozycji.

Wnioskodawców reprezentuje poseł KO Krzysztof Gadowski, wiceprzewodniczący Komisji do spraw Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych.

Projekt zakłada przede wszystkim przedłużenie zamrożenia cen energii do 30 czerwca 2024 roku. Ale znalazły się w nim również zapisy dotyczące elektrowni wiatrowych.

Te, które wywołały największe społeczne emocje, wprowadzają liberalizację przepisów dotyczących ich budowy.

W pierwotnym kształcie projekt zakładał – kierując się kryterium hałasu – budowę elektrowni wiatrowych w odległości już 300 metrów od terenów:

  • zabudowy mieszkaniowej wielorodzinnej i zamieszkania zbiorowego
  • zabudowy zagrodowej
  • rekreacyjno-wypoczynkowych
  • mieszkaniowo-usługowych

Oraz w odległości 400 metrów od terenów:

  • zabudowy mieszkaniowej jednorodzinnej
  • zabudowy związanej ze stałym lub czasowym pobytem dzieci i młodzieży
  • domów opieki społecznej
  • szpitali
  • strefy ochronnej uzdrowiska

To minimalna odległość, która dotyczy najcichszych wiatraków. I – jak już wiemy – ma się ona zmienić.

– Wprowadzimy jednak autopoprawką zmianę, że minimum to 500 metrów – mówiła w piątek naTemat Katarzyna Lubnauer, posłanka KO.

– 500 m będzie absolutnym minimum. Mało tego, te normy sprawią, że te głośniejsze wiatraki będą musiały stać jeszcze dalej – zapowiedziała w poniedziałek w Polsat News Paulina Hennig-Kloska, posłanka Polski 2050, główna twarz projektu.

O co chodzi z głośnością wiatraków i odległością?

Według projektu odległość wiatraków od budynków mieszkalnych ma zależeć od hałasu emitowanego przez wiatraki. Te stawiane najbliżej domów mają być najcichsze.

– Chodzi o to, żeby nie można było wykorzystywać starych wiatraków, które są głośniejsze i pochodzą z tzw. szrotu. Gdy inne kraje z Zachodu wycofują stare wiatraki, często są one potem składane w Polsce. A my chcemy, żeby do nas trafiały te najnowocześniejsze i najcichsze – tłumaczy Katarzyna Lubnauer.

Dodaje, że chodzi o to, żeby nie było uciążliwości związanej z głośnością wiatraków. – Czyli głośne wiatraki, które przed zmianami mogły być w odległości do 500 metrów od budynków mieszkalnych, według tego projektu ustawy muszą być w jeszcze większej – wyjaśnia.

Dlaczego projekt wzbudza kontrowersje?

Odległość to jedno. Drugie – wizja wywłaszczeń. W medialnych doniesieniach pojawia się także wątek zapisu o tym, że nie trzeba będzie analizować zgodności lokalizacji wiatraków z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego.

Emocje wzbudza też połączenie w jednym projekcie ustawy energetyki wiatrowej z zamrożeniem cen. Przeciwnicy wskazują także, że punktem wyjścia jest, że ustawa dotyczy wsparcia odbiorców energii, a nie samorządów i mieszkańców.

"Ustawę oceniam zatem jako wrzutkę lobbystów, bo nie podejmuje najważniejszego problemu czyli tego, jak inwestycje w OZE mają mieć gwarantowany nadzór własnościowy lokalnych społeczności" – analizuje na X Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, ekonomista i przedsiębiorca społeczny.

Co ustawie wiatrakowej zarzuca prawica?

Oburzenie dotyczy głównie odległości od budynków, rezerwatów przyrody, itp. – W Austrii wiatraki można budować 1000 metrów od zabudowań! – oponowała na przykład europosłanka Suwerennej Polski Beata Kempa.

Ale nie chodzi tylko o to. Prawica odbiera te przepisy jako korzystne dla dużych przedsiębiorstw z branży energetyki wiatrakowej i grzmi o lobbingu. Według prawicowych opinii "ustawa wiatrakowa" ma być szkodliwa i niebezpieczna dla mieszkańców naszego kraju, także doprowadzić do wywłaszczeń "na rzecz budowy niemieckich wiatraków".

Ma uderzyć w rolników, w wieś. (tu Katarzyna Lubnauer wskazuje jednak, że te wiatraki to dla terenów wiejskich i rolników, często źródło dodatkowego dochodu).

"Oni naprawdę chcą wywłaszczać Polaków. Oni naprawdę chcą zabierać Polakom domy. Oni naprawdę chcą zabierać rolnikom ziemię" – tak podsumował prawicowe emocje poseł Janusz Kowalski.

"Jeśli chodzi o wiatraki, to nowe przepisy zaproponowane przez KO, są absolutnie nie do zaakceptowania. Projekt nie wyklucza wywłaszczeń, ponadto zniesiono wpływ sąsiednich gmin, a udział społeczeństwa został mocno ograniczony" – stwierdziła Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, minister Klimatu i Środowiska.

W PiS postanowili zgłosić sprawę do prokuratury i CBA, by – jak ogłosili na konferencji prasowej – służby te sprawdziły, kto stoi za tą ustawą.

Czy ustawa wiatrakowa grozi wywłaszczeniami?

"To kłamstwo i dezinformacja" – odpowiadają na ataki przeciwników przedstawiciele nowej większości sejmowej. Padają zapewnienia, że o żadnych wywłaszczeniach nie ma mowy.

Paulina Hennig-Kloska mówiła o tym w radiu Zet. – To skandaliczna dezinformacja. To są jakieś fobie polityków, którzy sami chcieli wywłaszczać ludzi pod CPK – powiedziała.

Zapewniła, że nie było żadnych lobbystów i żadnej wrzutki. Nie ma żadnej afery wiatrowej. A projekt ustawy jest bardzo dobry.

– Grupa osób, które przez ostatnie 8 lat blokowały transformację energetyczną, jednocześnie zmniejszając wydobycie węgla w Polsce i uzależniając nas od importu paliw kopalnych, która doprowadziła do kryzysu energetycznego, dzisiaj atakuje naszą ustawę – odpierała atak Hennig-Kloska.

Podobne zapewnienie padło z ust Borysa Budki. – To jest jedno wielkie kłamstwo, co więcej zapewniamy w tej ustawie pełną procedurę, która chroni interesy mieszkańców przed ewentualnym negatywnym wpływem takich inwestycji – powiedział.

Jak zaznaczył wiceszef PO, nie ma mowy o wywłaszczeniach pod wiatraki, "ale nikt nie będzie mógł blokować inwestycji, gdy będzie ona uznana za inwestycję celu publicznego".

Po co w ogóle ustawa wiatrakowa?

Jak tę burzę wytłumaczyć przeciętnemu Kowalskiemu?

– Pamiętajmy, że wiatraki zawsze były tematem politycznym. Na nich w 2015 robiła kampanię pani Anna Zalewska, która straszyła, że wiatraki są bardzo niebezpieczne i bała się, że śmigło wielkości autobusu może jej spaść na głowę. W 2016 roku to była jedna z pierwszych decyzji rządu PiS, żeby zablokować wiatraki – przypomina Katarzyna Lubnauer.

Pojawiła się wtedy słynna ustawa 10H. Zgodnie z nią minimalna odległość turbin wiatrowych od budynków mieszkalnych wynosiła dziesięciokrotność wysokości elektrowni wiatrowej, mierzonej od poziomu gruntu do najwyższego jej punktu.

Posłanka KO: – Ona doprowadziła do tego, że tylko kilka procent Polski nadawało się wówczas pod budowę wiatraków, bo zawsze w tej odległości znalazł się jakiś budynek mieszkalny, który ją uniemożliwiał. To było wbrew interesowi wsi, Polaków i interesowi strategicznemu Polski. Ktoś policzył, że gdyby wtedy PiS nie zablokował wiatraków, to mielibyśmy taką ilość energii z wiatru, że w ogóle nie byłby potrzebny węgiel, który sprowadzaliśmy w czasie kryzysu węglowego. Blokowanie wiatraków zawsze było w interesie Putina, a nie Polski. Było w interesie Rosji i Putina.

Jeśli temat wiatraków nie bardzo przebijał się wtedy do świadomości społecznej, to jednak nie znaczy, że go nie było. I jeszcze bardziej pokazuje to, jak PiS wiatrakami grał.

Odblokowanie energetyki wiatrowej zostało nawet wpisane w KPO. I wpisał to rząd Morawieckiego. To był jeden z kamieni milowych. A ponieważ PiS musiał je wprowadzić, w pewnym momencie poluzował w kwestii energetyki wiatrowej – tłumaczy nam Katarzyna Lubnauer.

Mieli zrobić tak, jak było wcześniej, przed zmianami. Żeby energetykę wiatrową można było budować w odległości nie większej niż 500 metrów od budynków mieszkalnych. Tyle że przed przyjęciem ustawy pojawiła się wrzutka Marka Suskiego, w której 500 metrów zmienia się w 700 metrów. I znowu o kilkadziesiąt procent spadła ilość terenów, które można przeznaczyć na wiatraki. Katarzyna Lubnauerposłanka KO

Potem przyszły wybory 15 października.

Dlaczego o wiatrakach teraz i dlaczego w tej ustawie?

Po wyborach pojawiła się konieczność uregulowania kwestii cen energii czego PiS nie zrobił – żeby po 1 stycznia nagle nie skoczyły.

– Dlatego była to jedna z naszych pierwszych decyzji. Ale takie działanie to za każdym razem jak naklejanie plastra na ranę. Konieczne, ale nie wystarczające. To nie jest rozwiązanie docelowe, bo chodzi o to, że żebyśmy mieli na stałe tanie źródła prądu. A najtańszym źródłem prądu dla Polski jest energetyka wiatrowa na lądzie – mówi posłanka.

To było nasze postanowienie, ogłoszone w kampanii, że doprowadzimy do sytuacji, w której jako Polska będziemy dużo bardziej niezależni energetycznie i przywrócimy możliwość budowy energetyki wiatrowej na większych obszarach. To była obietnica PSL, Trzeciej Drogi, KO. Dlatego do ustawy, która ma rozwiązywać problem na teraz, wpisujemy to, co związane jest z kwestią cen prądu, czyli kwestię energetyki wiatrowej.Katarzyna Lubnauerposłanka KO

Ona sama na co dzień nie zajmuje się tą kwestią. Sprawą, jak słyszymy, zajmowali się eksperci związani z KO, a potem – gdy już było wiadomo, że resort klimatu i ochrony środowiska trafi do Polski 2050 – trafił tam i tam projekt był doprecyzowywany i poprawiany. Taka ustawa trafia do Sejmu.

Ale to wciąż projekt poselski. Już w piątek słyszeliśmy, że jest otwartość, by – jeśli budzi on takie emocje społeczne – na komisji i w ramach autoporawek poprawić ustawę tak, żeby nie wzbudzała już wątpliwości. W poniedziałek wiadomo już, jakie poprawki będą.

Ale pojawiły się też doniesienia, że z powodu tej ustawy Paulina Hennig-Kloska może nie dostać resortu środowiska.

Co może się zmienić w ustawie wiatrakowej?

Paulina Hennig-Kloska już zapowiedziała trzy grupy poprawek. Pierwsza ma dotyczyć wspomnianej wcześniej minimalnej odległości wiatraków od zabudowy, czyli zmianę z 300 na 500 metrów. – Pozostałe poprawki będą dotyczyć ochrony środowiska i rzekomych wywłaszczeń – powiedziała w Polsat News.

Katarzyna Lubnauer również podkreśla: – Nie jest prawdą, że tam jest mowa o wywłaszczeniach. Jest bardzo jasna deklaracja, że jeśli jest poczucie zagrożenia ze strony Polaków, to uszczelnimy to, żeby nikt nie miał już wątpliwości. Nie pozwolimy na wywłaszczenia wbrew woli obywateli.

Jak widać po reakcjach w PiS, tam wątpliwości trudno rozwiać.

– Prawica zrobiła histerię, przede wszystkim w związku z kłamliwą narracją o udziale lobbysty, który miał być powiązany z firmami energetycznymi, a okazał się pracownikiem Sejmu, który po prostu wpisuje dane do systemu. Takie same jego ślady były wcześniej w dokumentach przygotowanych przez PiS, bo on tam pracuje nie od dziś. To osoba, która technicznie wpisała druk do bazy – śmieje się posłanka.

Ustawa wiatrakowa. Kim miał być rzekomy lobbysta?

W PiS podtrzymują narrację, że ustawa była pisana pod dyktando lobbystów. – Ustawa wiatrakowa jest efektem wielkiego lobbingu, to coś niebywałego, że w tak szybkim czasie lobbyści są w stanie dotrzeć do tych, których uważają za przyszłych decydentów – oświadczył premier Mateusz Morawiecki.

"Napisała Pani ustawę pod niemieckie lobby wiatrakowe. Chyba że ktoś ją pani przyniósł?" – atakował Hennig-Kloskę w mediach społecznościowych Sebastian Kaleta, były wiceminister sprawiedliwości.

Henning-Kloska odpowiedziała na to już w piątek, w Radiu Zet: – Główny lobbysta, który został wynaleziony przez środowisko Suwerennej Polski i okrzyknięty lobbystą przez premier Szydło, okazał się pracownikiem Kancelarii Sejmu, który skanuje dokumenty do systemu. To pokazuje, z jakim absurdalnym atakiem mierzymy się od 48 godzin. I pytanie, kto za tym stoi?

Również rzecznik PSL Miłosz Motyka zareagował: – Ustawa wiatrakowa nie była pisana przez lobbystę. Poseł Kowalski znów dał się nabrać. Nie będzie żadnych wywłaszczeń pod wiatraki, będą normy jakościowe i możliwość partycypacji polskich firm. Zamiast na prawdzie, opieracie się na fejkach.

Ale w PiS widzą jeszcze inne zagrożenia.

– Tzw. ustawa wiatrakowa zawiera niezwykle groźny element w postaci przymusu handlu na giełdzie energii; elementy spekulacji to wydatek dodatkowych miliardów złotych, które, tak czy inaczej, uderzą w kieszenie obywateli – mówił w czwartek PAP przewodniczący Sejmowej Komisji do Spraw Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych Marek Suski.

Katarzyna Lubnauer punktuje jednak poprzednie lata: – PiS dwa razy dopuścił się zaniechania. Raz, gdy zablokował energetykę wiatrową. I dwa, gdy za rządów PiS otrzymaliśmy ok. 100 mld zł w ramach sprzedaży praw do emisji CO2. I te pieniądze, które powinny iść m.in. na modernizację sieci energetycznej, zostały przejedzone, a wydajna sieć jest potrzebna, żeby można było przyłączać prywatnych prosumentów. Rozwijać OZE.

Czytaj także: https://natemat.pl/528610,hennig-kloska-broni-ustawy-wiatrakowej-mowi-o-fobiach-politykow-i-putinie