nt_logo

Cooper jako Bernstein to miazga, ale to Mulligan kradnie show. Jednak "Maestro" nie budzi emocji

Ola Gersz

08 grudnia 2023, 18:49 · 7 minut czytania
Reżyser Bradley Cooper znowu wziął się za muzykę. W "Narodzinach gwiazdy" skupił się na country i popie, a w najnowszym "Maestrze", biografii Leonarda Bernsteina, na muzyce poważnej i musicalach. W swoim filmie głównie koncentruje się jednak na czymś innym: skomplikowanym związku legendarnego kompozytora i dyrygenta z jego żoną. Jak wyszło? Owszem, Cooper i Muligan grają (sic!) koncertowo, ale "Maestro" nieco razi jako... przynęta na Oscary.


Cooper jako Bernstein to miazga, ale to Mulligan kradnie show. Jednak "Maestro" nie budzi emocji

Ola Gersz
08 grudnia 2023, 18:49 • 1 minuta czytania
Reżyser Bradley Cooper znowu wziął się za muzykę. W "Narodzinach gwiazdy" skupił się na country i popie, a w najnowszym "Maestrze", biografii Leonarda Bernsteina, na muzyce poważnej i musicalach. W swoim filmie głównie koncentruje się jednak na czymś innym: skomplikowanym związku legendarnego kompozytora i dyrygenta z jego żoną. Jak wyszło? Owszem, Cooper i Muligan grają (sic!) koncertowo, ale "Maestro" nieco razi jako... przynęta na Oscary.
Bradley Cooper wciela się w Leonarda Bernsteina Fot. Jason McDonald/Netflix
  • "Maestro" to film Netfliksa w reżyserii Bradleya Coopera, który jest również jego producentem wraz z Martinem Scorsese i Stevenem Spielbergiem oraz współscenarzystą wraz z Joshem Singerem ("Spotlight)
  • Biograficzny dramat opowiada o trudnym małżeństwie legendarnego amerykańskiego dyrygenta i kompozytora Leonarda Bernsteina z Felicią Montealegre Cohn Bernstein, aktorką
  • W Leonarda Bernsteina wciela się Bradley Cooper ("Narodziny gwiazdy", "Poradnik pozytywnego myślenia"), a w Felicię – Carey Mulligan ("Obiecująca. Młoda. Kobieta", "Była sobie dziewczyna")
  • W obsadzie "Maestra" znaleźli się także m.in. Matt Bomer ("Odruch serca"), Maya Hawke ("Stranger Things"), Sarah Silverman ("Wyjdź za mnie") i Gideon Glick ("Wspaniała pani Maisel")
  • "Maestro" Netfliksa to drugi reżyserski projekt Bradleya Coopera po "Narodzinach gwiazdy" z Lady Gagą, które zdobyły Oscara za piosenkę "Shallow"
  • Film "Maestro" od 8 grudnia można oglądać w wybranych kinach, a od 20 grudnia na Netfliksie
  • Jak wypadł film o Leonardzie Bernsteinie? Oceniamy film Bradleya Coopera w recenzji "Maestra"

Leonard Bernstein to amerykańska kulturowa ikona w świecie muzyki, ale w Polsce znają go przede wszystkim melomani i miłośnicy musicali. Aż dziw, że film o tej charyzmatycznej, złożonej, genialnej postaci powstał dopiero teraz, 33 lata po śmierci artysty.

To jeden z najwybitniejszych kompozytorów i dyrygentów XX wieku, którego najsłynniejszymi dziełami są m.in. musicale "West Side Story", "On the Town", "Zwariowana ulica", operetka "Kandyd" czy symfonie "Jeremiah" i "Kaddish". Amerykanin, syn żydowskich emigrantów z Rosji, do dziś jest w czołówce najbardziej znanych i szanowanych postaci w historii muzyki.

I to nie tylko poważnej, ale również rozrywkowej, bo Bernstein kochał muzykę (mawiał, że najbardziej na świecie kocha muzykę i ludzi) i nie dzielił jej na gatunki. Nie szufladkował, nie widział różnicy między pisaniem symfonii czy scenicznego musicalu.

Spalał się w muzyce, co widać w nagraniach koncertów, podczas których dyryguje. Jest żywiołowy i emocjonalny, skacze, płacze, robi gwałtowne gesty. Na jego spoconej twarzy widać uwielbienie, ekstazę.

Za postać Bernsteina "wziął się" Bradley Cooper w swoim drugim reżyserskim projekcie po hitowych "Narodzinach gwiazdy" z Ladą Gagą, nominowanych do aż ośmiu Oscarów i nagrodzonych za przebój "Shallow".

Kolejny raz gwiazdor udowodnił, że jest człowiekiem orkiestrą, bo wraz z Joshem Singerem współtworzył scenariusz, wyreżyserował "Maestra" i go wyprodukował, w czym pomogli mu mistrzowie amerykańskiego kina Steven Spielberg i Martin Scorsese.

A do tego Cooper zagrał Bernsteina i... nauczył się dyrygować, co zajęło mu (wraz z ogólnymi pracami nad filmem) aż sześć lat. Było warto?

O czym jest "Maestro" Netfliksa? To opowieść o Leonardzie Bernsteinie i jego żonie Felicii Montealegre Cohn Bernstein

W "Maestrze" poznajemy Leonarda Bernsteina jako 25-letniego mężczyznę, który w 1943 roku zastępuje na podium chorego Brunona Waltera na koncercie w słynnej nowojorskiej sali Carnegie Hall. Niby przypadek, ale przypadków raczej nie ma: debiut młodego dyrygenta otworzył mu drogę do spektakularnej kariery, a Bernstein na kolejne dekady stał się twarzą amerykańskiej muzyki.

W filmie Coopera obserwujemy rozwój kariery muzyka i oglądamy niektóre kamienie milowe w jego twórczości, ale reżyserowi wcale nie o to chodziło. Muzyka, owszem, jest, ale paradoksalnie na drugim planie.

"Maestro" koncentruje się na życiu prywatnym legendy i jego burzliwym małżeństwie z kostarykańsko-chilijską aktorką Felicią Montealegre Cohn Bernstein, którą w filmie gra dwukrotnie nominowana do Oscara brytyjska gwiazda Carey Mulligan.

Ich małżeństwo trwało 27 lat (do śmierci Felicii), doczekali się trójki dzieci, ale było skomplikowane i nieoczywiste. Utytułowany muzyk nigdy tego publicznie nie wyznał, ale był osobą homoseksualną lub biseksualną. Nie potrafił zrezygnować z mężczyzn, z którymi pozostawał w związku praktycznie przez całą relację z aktorką.

Jak wynika z filmu (który powstał w porozumieniu trójki dzieci Felicii i Leonarda: Jamie, Alexandrem i Niną), Felicia doskonale wiedziała o ciągłych romansach męża. Miała się na nie zgodzić, chociaż wymagała od partnera dyskrecji i ukrywania wszystkiego przed dziećmi.

Z czasem Felicia zaczęła pękać. W "Maestrze", który zaczyna się w latach 40. XX wieku, a kończy u schyłku 80., oglądamy stopniowo pogłębiający się kryzys w ich małżeństwie oraz pogarszający się stan psychiczny Montealegre Cohn Bernstein, która nie potrafi sobie poradzić z faktem, że jej mąż przyprowadza do ich wspólnego domu kochanka albo trzyma go za rękę na widowni podczas koncertu, siedząc tuż obok niej.

Bernstein był trudnym, skomplikowanym i genialnym człowiekiem, a Montealegre Cohn Bernstein niby akceptuje rolę żony hedonistycznego geniusza, dla którego najważniejsza jest muzyka, ale w końcu się łamie.

Mimo to Bernsteinów łączyła ogromna miłość, co również film z wielką czułością pokazuje. Owszem, Leonard miota się, ciągle szuka swojej tożsamości, ucieka w pracę, podrywa mężczyzn pod okiem żony i córki, ale darzy Felicię uwielbieniem. Jak przyznaje, bardzo jej potrzebuje, co widać i w biografii kompozytora, i na ekranie.

Historia miłosna Bernsteinów jest więc skomplikowana, nieoczywista, ale naprawdę piękna, co udaje się uchwycić Cooperowi i Mulligan. To oś "Maestra", co może rozczarować tych, którzy woleliby obejrzeć film stricte o muzycznych dokonaniach Bernsteina.

Cooper doskonale wie jednak, co bardziej przemówi do widowni i zdaje sobie sprawę, że akcent położony wyłącznie na dyrygowanie czy komponowanie mógłby odstraszyć "niemuzycznych" widzów.

Bradley Cooper i Carey Mulligan zasługują na Oscary za "Maestra"

Jak radzi sobie Bradley Cooper jako Leonard Bernstein? Fenomenalnie. Aktor wręcz staje się muzykiem, a od jego wybitnego popisu nie odstrasza nawet... sztuczny nos, który kilka miesięcy temu narobił sporo szumu i sprowokował zarzuty o antysemityzm (w obronie Coopera stanęły nawet dzieci twórcy "West Side Story").

Cooper świetnie oddaje złożoność Bernsteina, jego wieczne tożsamościowe rozchwianie, gorejącą w nim pasję, a – co niektórych może najbardziej zachwycić – świetnie radzi sobie jako dyrygent, co zresztą potwierdził Adam Sztaba, polski dyrygent, kompozytor, aranżer.

W większości scen wcale nie oglądamy Bernsteina-Coopera w akcji, co momentami wręcz irytuje, bo niby słyszymy na ekranie o geniuszu artysty, ale wcale tego nie widzimy. Scena dyrygowania albo jest ucięta, albo kamera ucieka od rąk Coopera, albo pokazuje go od tyłu.

Jednak w drugiej części filmu następuje kilkuminutowa spektakularna scena, w której Bernstein dyryguje orkiestrą podczas wykonania II Symfonii Gustava Mahlera, "Zmartwychwstanie", w kościele.

Dopiero wtedy widzimy, jak tytaniczną pracę wykonał Cooper, który nie tylko nauczył się tej sztuki, ale również idealnie odwzorował ruchy i zachowanie Bernsteina na podium. Wpada w muzyczną ekstazę, odpina wrotki, jest niesamowity i ma się wrażenie, jakby kompozytor naprawdę zmartwychwstał.

Cooper ma w tym roku mocną konkurencją oscarową (Leonardo DiCaprio, Cillian Murphy), ale raczej ma statuetkę w kieszeni. I zasługuje na nią, chociaż to rola idealnie skrojona pod Oscary: ikona amerykańskiej kultury, wielkie poświęcenie, mocna charakteryzacja. Hollywood się mu nie oprze.

Bradley lśni, ale to Carey Mulligan jest sercem i duszą "Maestra". Aż trudno ująć w słowa, jak spektakularna jest na ekranie Brytyjka. Z mądrością i subtelnością oddaje przemianę Felicii przez lata: od kipiącej, energią zakochanej młodej kobiety do zmęczonej żony, która dusi się w małżeństwie z trudnym mężczyzną.

Jest emocjonalna, ale wyważona, silna, ale krucha, matczyna, ale ostra. Nie potrzebuje szarżować jak Cooper, żeby kraść każdą scenę, a ostatni, trudny akt to prawdziwy aktorski majstersztyk. Nominacja jest już jej, ale to rola naprawdę godna Oscara (który, raczej powędruje do Lily Gladstone za "Czas krwawego księżyca"). A może dostaną go obie...

"Maestro" nie ma emocjonalnej siły, ale to wizualne mistrzostwo

Tyle o aktorstwie, ale jak wypadł sam film? To wizualny majstersztyk, a Cooper absolutnie "szaleje" jako reżyser. Już sama jego decyzja, aby nakręcić każdą dekadę w charakterystyczny dla danej epoki w Hollywood sposób, jest brawurowa.

Film zaczyna się więc jako czarno-biały hołd dla "Obywatela Kane'a", ale stopniowo przechodzi w kolor, a sprawne oko widza może wyłapywać kadry charakterystyczne dla czasów, w których aktualnie rozgrywa się akcja.

To także popis operatora Matthew Libatique'a ("Requiem dla snu", "Czarny łabędź", "Narodziny gwiazdy"), bo zdjęcia w "Maestrze" momentami zapierają dech. Świetne są także intrygujące przejścia, jak z sypialni Bernsteina na scenę w Carnegie Hall albo fantastyczna musicalowa wstawka.

"Maestro" jest stylowy, elegancki, wymuskany, ale niestety kuleje scenariusz. Panowie chcieli upchnąć za dużo, przez co na niczym nie potrafią się w pełni skoncentrować. Podczas seansu trudno coś poczuć, brakuje emocji, a końcówka wydaje się wymuszać je wręcz na siłę. To największy zarzut wobec filmu Coopera, który, owszem, jest piękny, ale pozostawia nas w większości obojętnymi.

Dlaczego tak jest? Cooper i Singer postanowili opowiedzieć tę historię niedopowiedzeniami i półsłówkami. Sami musimy wyłapać sytuację z kontekstu, zorientować się, co się tak naprawdę dzieje między małżeństwem Bernsteinów i na kim tym razem zawiesił oko kochliwy Leonard.

"Maestro" jest ostrożny i nic nie pokazuje wprost, ale przez to ucieka od tego, co jest najciekawsze: od uczuć i emocji. Dialogi są intelektualne i wyszukane, ale często puste, lewitujące w filmowym eterze, przerwane.

Nie chodzi o to, że ta opowieść powinna zostać potraktowana tabloidowo albo sensacyjnie, ale film po prostu nie potrafi się zbliżyć ani do Felicii, ani do Leonarda. Oboje oglądamy z dystansu, jak aktorów na teatralnej scenie.

"Maestro" jest również doskonałym przykładem tzw. Oscar bait. To film idealnie skrojony pod Oscara, którego każda scena, kadr, dialog (oraz rola Coopera) krzyczy: "dajcie nam Oscary!". Od samego początku widz jest doskonal świadomy, że ogląda film twórcy, który bardzo chce zostać obsypany złotymi statuetkami. I ok, nic w tym złego, ale jednak potęguje to wrażenie sztuczności i dystansu.

To jednak nie znaczy, że mamy "Maestra" nie oglądać. Wręcz przeciwnie. Warto dla samych Bradleya i Carey, a przede wszystkimi Leonarda i Felicii. I oczywiście dla fenomenalnej muzyki Leonard Bernsteina, mimo że mogłoby być jej więcej...

Czytaj także: https://natemat.pl/530095,maestro-netfliksa-na-pokazie-specjalnym-w-kinie-muranow-relacja