– Kiedyś jedzono szczaw i wszyscy byli najedzeni – wyznał Stefan Niesiołowski, nazywany już przez niektórych "dietetykiem roku". Również prezydencki doradca Tomasz Nałęcz zdradził, że za młodu jadł szczaw i ulęgałki. – Dzieci zrywały szczaw z ciekawości i dlatego, że nie było słodyczy – tłumaczy historyk kulinariów prof. Jarosław Dumanowski.
Komentarz Stefana Niesiołowskiego, dotyczący sprawę niedożywionych dzieci, wywołał falę komentarzy we wszystkich mediach. – A może rządowy program ''ogródki Niesiołowskiego''? Śliwki i szczaw w każdej szkole. Serio, bardzo zdrowe (żelazo) – napisał na Twitterze Dominik Uhlig. Do "afery szczawiowej, wywołanej przez Stefana Niesiołowskiego, odniósł się również prezydencki doradca Tomasz Nałęcz. W "Kontrwywiadzie RMF FM" powiedział: "ja też jadłem szczaw, ulęgałki, gruszki. Chłopaki grające w piłkę wszystko zeżrą" – stwierdził. Słowa polityka Platformy Obywatelskiej wzbudziły nie tylko uśmiech na wielu twarzach, ale także sprawiły, że zaczęliśmy sięgać pamięcią do swojej kulinarnej przeszłości (choć stosujący ekstremalną dietę witarianizm mogliby przyklasnąć posłowi).
Co, a raczej jak jadło się pół wieku temu? – Bardzo smacznie – wspomina pisarka Krystyna Kofta. – Nie wiem, o co chodziło Stefanowi Niesiołowskiemu, ale pamiętam, że w czasach PRL bogato nie było – mówi Kofta. Gdy pisarka była mała, rodzice nie mogli sobie pozwolić na zbyt częste jedzenie szynki. – Jak już ją kupili, to zaledwie kilka plastrów. Zupa szczawiowa z jajkiem była naprawdę bardzo dobra. Do tej pory jestem zwolenniczką zup, szczególnie fasolowej – wspomina blogerka naTemat.
Szczaw prosto z łąki?
– Stefan Niesiołowski nie był wyjątkiem – zapewnia historyk kulinariów Jarosław Dumanowski. – Jedzenie szczawiu było wówczas typowe. Generalnie jedliśmy więcej roślin zielnych. Ja sam jadłem goły szczaw. Kiedyś dzieci po prostu tak robiły i zrywały szczaw na łące. Trochę dla zabawy, trochę z ciekawości, ale również dlatego, że nie było wtedy słodyczy – wyjaśnia historyk kulinariów.
Najczęściej spotykaną potrawą ze szczawiu jest zupa szczawiowa. – Nie wiem, co jadł Stefan Niesiołowski, ale szczaw był też składnikiem sałatek lub dodatkiem do potraw mącznych – wymienia historyk. Prof. Jarosław Dumański wspomina, że szczaw mógł mu też posłużyć do produkcji tzw. "fałszywej kaszy". Aby ją zrobić, trzeba było pokroić marchew na drobno i obtoczyć ją mąką z dodatkiem szczawiu. – Powstawała zielona "kasza" – tłumaczy historyk.
Ziemniaki w mundurkach z cebulką w piórka
Krystyna Kofta doskonale pamięta co jadła, nawet kilkadziesiąt lat temu. Czy dzisiejsze potrawy, których różnorodność zdaje się nie mieć końca, również zapadną nam w pamięci? Nie wiadomo. – Było takie danie, które bardzo lubiłam jako dziecko – wspomina z sentymentem Krystyna Kofta. – Były to ziemniaki gotowane w mundurkach, podawane z pokrojoną w piórka cebulką z dodatkiem soli. Wszystko to polane było olejem rzepakowym i to się jadło – opisuje Kofta.
– Kiedyś znacznie lepiej wykorzystało się produkty lokalne,pochodzące z natury – stwierdza prof. Jarosław Dumanowski. Historyk zauważa, że przez ostanie pół wieku zaszły ogromne zmiany w naszym sposobie odżywiania. – Dziś jemy zdecydowanie mniej gęsi, czy kaczek, choć ten zwyczaj powoli się odradza. Wracają także perliczki. Kiedyś było sporo hodowli drobiu na Pomorzu i Kujawach – mówi Dumanowski. Historyk kulinariów zauważa także modę na pokarmy, sprzed kilkudziesięciu lat. – Za przysmak uznawano młodą lebiodę czy pokrzywę. Dziś przedstawia się je jako ekskluzywne produkty – mówi prof. Dumanowski.
Post państwowy, post kościelny
Krystyna Kofta wspomina, że w jej rodzinnym domu jadło się skromnie. – Zabawne było to, że pościło się dwa razy w tygodniu. W piątki obchodziliśmy post kościelny, a w poniedziałki państwowy, gdyż był to "dzień bezmięsny" – przypomina. Te dwa dni postne w domu Krystyny Kofty sprawiały, że niedzielny obiad urósł do rangi małego święta. – W niedziele jedliśmy rosół z prawdziwej kury, po którą chodziło się na targ. Ten rosół był wspaniały i dziś nie ugotuje pan takiego z samych piersi kurczaka – zapewnia Krystyna Kofta.
Niezapomnianym daniem z domu Krystyny Kofty była także potrawka z kurczaka. – Podawało się ją z ryżem i sosem cytrynowym albo szczawiowym – mówi pisarka. Blogerka naTemat wspomina także, że dawniej jadło się także więcej jajek. – Robiło się jajka w "szarym sosie". Wrzucało się je do wody w koszulkach i polewało sosem karmelowym "na słodko". U nas w domu była to jedna z licznych potraw postnych, które bardzo lubiłam – podkreśla pisarka.
– Jeszcze jedno postne danie, które bardzo lubiłam, to sałatka ze śledzia i ziemniaków. To było naprawdę świetne jedzenie – mówi szczerze Krystyna Kofta, która do tej pory sięga po proste, lecz niezwykle smaczne przepisy sprzed lat. – Na obiad jadło się gorące ziemniaki w mundurkach, a na zimno sałatkę z ogórkiem kwaszonym, cebulą, jabłkiem i cukrem.
Owoce z dzierżawy
– Prawdopodobnie ludzie mogą dziś nawet nie wiedzieć, czym jest ulęgałka – mówi Krystyna Kofta o owocu, który w dzieciństwie jadł między innymi Tomasz Nałęcz. – Ulęgałki to zwykłe, drobne gruszki, dziś coraz rzadziej spożywane. Z tego co pamiętam, miały wspaniały smak, choć ich wygląd pozostawia wiele do życzenia – mówi Jarosław Dumański.
Choć sklepowe półki świeciły pustkami, jadłospis sprzed półwiecza nie był wcale ubogi. – Bardzo tanie były wtedy zupy owocowe, bo ludzie mieli działki i przywozili do domów owoce rwane prosto z drzewa. Jak byłam mała, to jeździłam na wieś i sama przywoziłam owoce, z których powstawały pyszne zupy z makaronem. Do tej pory je robię – mówi Krystyna Kofta. – Nie było bogato, ale myśmy nie głodowali – stwierdza.
Choć pisarka do dziś nie zrezygnowała z robienia zup owocowych, coraz rzadziej zdarza jej się piec własny chleb. – Szczerze żałuję, że nie mam na to czasu. Szczególnie, gdy przypomnę sobie zapach pieczonego chleba – mówi rozmarzona pisarka.
Jako dzieci cieszyliśmy sie zawsze na kogel-mogel. Robiło się go u mnie w domu z samych żółtek, jajka musiały być bardzo świeże, najlepiej jednodniowe. Ucierało się żółtka z cukrem do białości, a potem wsypywało się poziomki, albo inne owoce sezonowe, jadaliśmy to przez całe lato. Nie było marsów, chipsów, i tego całego jedzenia z płyty paździerzowej, jak mówimy.