Turyści na jednym z włoskich torów saneczkowych nie mogli uwierzyć, w to, co się wydarzyło. Nagle na środku zasypanego śniegiem miejsca pojawił się... samochód osobowy. Jak się później okazało, jego kierowca za bardzo zaufał aplikacji z nawigacją.
Reklama.
Reklama.
O przygodach kierowców, którzy w nieznanym sobie miejscu lub kraju za bardzo zaufali nawigacji w telefonie słyszymy co chwilę. Niektóre z nich kończą się tylko zabawną anegdotką, ale zdarza się także, że prowadzą do poważnych konsekwencji, jak w przypadku mężczyzny, którego w RPA nawigacja zaprowadziła do niebezpiecznej dzielnicy, gdzie został postrzelony w głowę.
Historia, która przydarzyła się jednemu z turystów we Włoszech, na szczęście nie miała tak poważnych konsekwencji, choć wymagała interwencji lokalnej straży pożarnej.
Do incydentu doszło na terenie ośrodka narciarskiego koło Vipiteno w Trydencie-Górnej Adydze. Osobom, które w tym czasie aktywnie spędzały czas w ośrodku narciarskim, zjeżdżając czy to nartach, czy to na sankach, nagle przed oczami ukazał się samochód osobowy. Auto wjechało prosto w tor saneczkowy i tam natychmiast ugrzęzło w śniegu.
Lokalne media poinformowały, że w samochodzie znajdowała się grupa kilku osób, która chciała dotrzeć w okolice pobliskiego popularnego ośrodka narciarskiego Monte Cavallo. Aplikacja Google Maps spłatała im jednak figla i zamiast na parkingu, znaleźli się na samym środku ośnieżonego toru saneczkowego.
Turyści, którzy wtedy na nim przebywali, wpadli w popłoch, nie wiedząc, jak się zachować i ominąć samochód, który pojawił się znikąd na środku ich trasy zjazdowej. Zrobiło się tam na tyle niebezpiecznie, że do akcji musiała wkroczyć straż pożarna.
Nie podano do informacji, czy sprawcy zdarzenia zostali w jakiś sposób ukarani. Według ich relacji trasa, którą proponowało Google Maps, wydawała się w pełni przejezdną drogą, aż do czasu feralnego zjazdu na teren toru saneczkowego.