Ultimatum, jakie szefowa Yahoo przedstawiła swoim zdalnym pracownikom w zeszłym tygodniu odbiło się szerokim echem w całej branży. Trudno się dziwić. "Albo przychodzisz do biura, albo wylatujesz", które pada z ust pracodawcy, brzmi naprawdę groźnie. Jedna z pracowniczek Yahoo przejęła się nim do tego stopnia, że postanowiła dolatywać do pracy przez kilka tysięcy mil. Nie jest to jednak byle kto, bo dyrektorka działu kadr.
Od dawna żadne posunięcie w branży internetowej nie wywołało tak dużej reakcji. O sprawie pisały serwisy z całego świata, również te najpoważniejsze. Co ciekawe, decyzja wcale nie dotyczyła aspektów stricte technologicznych, a organizacyjnych. Szefowa Yahoo, która zajmuje to stanowisko od niecałego roku zaskoczyła wszystkich swoją "twardą ręką". Również w kwestiach kadrowych.
Wszyscy po stronie pracowników
Marissa Mayer próbuje przywrócić Yahoo, które pozostaje w cieniu Google, Facebooka i YouTube, dawny blask. Jedną z kluczowych decyzji było – a właściwie ciągle jest – ściągnięcie wszystkich zdalnych pracowników do biura. – Praca na miejscu jest bardziej efektywna. Poza tym bycie częścią Yahoo to także wspólne interakcje i doświadczenia – argumentowała swoją decyzję.
Pomysł spotkał się ze sporą falą krytyki. Zarówno ze strony biznesmenów z branży, jak i samych pracowników Yahoo. Brytyjski miliarder Richard Branson mówił, że "to krok w tył". Natomiast ci drudzy argumentowali, że nie po to decydowali się na pracę zdalną, by teraz być zmuszanym do przychodzenia do firmy. Cały pomysł jest ciężki do wprowadzenia w życie także od strony techniczno-logistycznej. Zdalni pracownicy nie pracowali z domu tylko ze względu na własne "widzi mi się", ale także dlatego, że są rozsiani po całych Stanach Zjednoczonych.
I kto to mówi?!
Kilkuset pracowników z niemal każdego działu musi podjąć decyzję: idę do biura, albo rezygnuję (mówi się także, że w ten sposób Yahoo chciało zredukować zatrudnienie). Nowa polityka dotyczy absolutnie wszystkich. Idealnym i wyjątkowo ekstremalnym przypadkiem tej filozofii jest Jackie Reses, która w Yahoo odpowiada za kadry i zarządzanie zasobami ludzkimi.
Szefowa działu HR (human resources) również pracowała zdalnie. Teraz będzie musiała dojeżdżać do biura Yahoo w kalifornijskim Sunnyvale. Co w tym dziwnego? To, że Jackie Reses na co dzień mieszka w… Nowym Jorku – mieście oddalonym od Sunnyvale o trzy tysiące mil (ok. 4800 km). Żeby dotrzeć do pracy musi przetransportować się ze Wschodniego Wybrzeża na Zachodnie – donosi "The New York Times".
Jackie Reses mieszka w Nowym Jorku z mężem oraz dziećmi i na razie ani myśli o przeprowadzce. Każda wizyta w siedzibie głównej Yahoo to podróż sześć tysięcy mil (w dwie strony). Nie wiadomo natomiast, w jakim trybie pracuje szefowa HR-u. Można się tylko domyślać, że raczej nie dojeżdża dzień w dzień, a raczej robi sobie tygodniowe wizyty. Tak czy siak – daleko. Bardzo.
To jednak nie koniec absurdów związanych z tą historią. Bo choć autorką ultimatum o pracy zdalnej jest Marissa Mayer, to notatkę informującą pracowników o tej decyzji rozsyłała…. tak, właśnie Jackie Resses. Ta sama, która teraz do pracy lata przez kilka tysięcy mil.
Zmiany na lepsze
Jest jednak po co przyjeżdżać, bo Marissa Mayer usilnie walczy o polepszenie pozycji swojej firmy oraz odmłodzenie jej wizerunku. Ultimatum dla zdalnych pracowników jest chyba jej najgłośniejszą decyzją, ale przez niecały rok w Yahoo zdążyła wprowadzić kilka ciekawych zmian. Oprócz wymiany wszystkich służbowych telefonów BlackBerry na iPhone'y, zdecydowała, że jedzenie w firmowej stołówce będzie całkowicie darmowe. Pomysł się sprawdza, bo – jak pisze "The New York Times" – na stołówce jadają tłumy.
Sprawdź również: Richard Branson broni zdalnych pracowników. "Decyzja Yahoo to krok wstecz"
A właśnie to sprzyja temu, co chce osiągnąć Mayer: wspólnym, miłym i niezobowiązującym dyskusjom, podczas których często padają najlepsze pomysły. Z ankiety przeprowadzonej wśród pracowników Yahoo w styczniu 2013 roku wynika, że aż 95 procent z nich patrzy z optymizmem na przyszłość firmy. To o nieco ponad 30 procent więcej niż w poprzedniej. Pozostaje czekać, jak będą wyglądać wyniki po "zdalnym ultimatum" Marissy Mayer.