W jakim języku powinien mówić Robert Lewandowski i dlaczego zamiast Mazurka Dąbrowskiego należy grać przed meczami Marsyliankę? Za co z kadry ma wylecieć Marcin Wasilewski? Co mają wspólnego Tusk, Gierek i Obraniak? I jakiego zwodu nauczył Macieja Żurawskiego? O tym wszystkim na „Poniedziałkowej Wywiadówce” opowiada Janusz Panasewicz, lider zespołu Lady Pank.
To prawda, że uczył Pan zwodów Macieja Żurawskiego?
Janusz Panasewicz: Skąd Pan to wie!? Faktycznie, kilka lat temu siedzimy sobie w Guinnessie, pijemy piwko i nagle przychodzi Żuraw, wtedy reprezentant kraju. Na podłodze był kwadrat ułożony z płytek. Wzięliśmy piłkę, patrzę mu w oczy i mówię: „Patrz jak kiwał Johan Cruyff”. Sekunda i już go minąłem! Później oglądam mecz Celticu Glasgow a Żuraw… robi ten sam zwód.
Lekcję zapamiętał dokładnie?
On to zagranie oczywiście znał, ale to ja mu je przypomniałem! Był mocno zdziwiony, że potrafię ten zwód. Powiedziałem wtedy: "Maciek, rób tak, to będą cię faulować i będziesz strzelał karne". I faktycznie tak robił (śmiech).
Pan w ogóle lubił pobawić się z piłkarzami. Z Dziekanowskim, Tarasiewiczem…
Cała plejada się z nami bawiła. Reprezentanci: Krzysiek Baran, Paweł Król i wielu, wielu innych. Mieliśmy z Lady Pank gdzieś koncert, oni mecz, a że akurat spaliśmy w tym samym hotelu... Ich interesowało życie gwiazd rocka, a nas gwiazd futbolu. No to może drineczek, panowie? Czas leciał a my sobie rozmawialiśmy.
Tamci piłkarze mocno różnią się od dzisiejszych?
Ci dzisiejsi wypięknieli (śmiech). Jacków Wiśniewskich jest coraz mniej, ale też nie chciałbym przesadzać. Żel? Przecież jak taki piłkarz patrzy na Cristiano Ronaldo i myśli sobie: „Ja też jestem Cristiano, ale miejscowy! Z Poznania!”.
To pajacowanie?
Pajacowanie, ale pajacują ci, co mają problemy z głową, albo po jednym dobrym meczu myślą, że są gwiazdkami. Jeżeli ktoś gra w piłkę na naprawdę dobrym poziomie, to choć ma swoje fanaberie, nigdy nie są one ważniejsze niż futbol.
Bardzo wiele, bo piłkarze to artyści. Kiedy w pewnym momencie zaczynają swoją solówkę i idealnie zagrają jedną nutę, ludzie zaczynają ich słuchać z uwagą. A kiedy tych perfekcyjnych nut zagrają kilka, stadion popada w ekstazę. Przypominam sobie Ronaldinho z czasów jego gry w Paris Saint-Germain. Przecież w kilku meczach on człapał przez 88 minut! Ale kiedy dostawał piłkę, kiedy grał te swoje solo, to w te dwie minuty załatwiał wszystko.
A co z fałszowaniem?
W muzyce wyczuwa się to bardzo łatwo. A w futbolu znam takich, którzy… potrafią się kryć. Grają na alibi, obijają się, łażą zamiast biegać, ale świetnie się maskują.
Bardzo dobrym piłkarzem jest Błaszczykowski. On, mimo iż ma swoje lata, cały czas się rozwija. W Borussii trafił na fenomenalnego szkoleniowca – Jurgena Kloppa, który moim zdaniem będzie następcą Joachima Loewa w reprezentacji Niemiec. Klopp to jest gość!
Ktoś taki przydałby się reprezentacji Polski, prawda?
Tak, bo to facet, który wie kogo kopnąć w dupę, a kogo przytulić. Błaszczykowski – o którym wspomniałem – wspaniale się przy nim rozwinął. Dorósł, dojrzał.
I zaczął grać na najwyższym poziomie.
Kuba ma wspaniałe cechy: jest uniwersalny, odważny, to walczak. Jako człowiek jest skromny, prawdziwy, szczery, wrażliwy. To Polak z krwi i kości….
Spokojnie, bo zaraz Pan odleci.
(śmiech) Lubię Kubę. Tylko czy umiejętności stricte piłkarskie pozwalają Błaszczykowskiemu na bycie dyrygentem? Tu miałbym pewne wątpliwości. To może Robert Lewandowski? Z nim też jest jednak problem.
Robert to prawdziwy napastnik XXI wieku. Nie ma co prawda kiwki, nie jest sprinterem, ale fenomenalnie potrafi odnajdować się w polu karnym. Jest też silny jak tur. Oprócz tego ma jeszcze jedną, wspaniałą cechę – jest towarzyski. Gra z kolegami, dla drużyny. Nie jest sępem. Klopp pewnie czasami mówi mu: facet, kur…, strzelaj! A on woli podać. Dostrzega Reusa, Goetzego.
Miał Pan mówić o problemie, a Pan ciągle tylko chwali.
Bo ja chcę widzieć dobre strony! Ale problem faktycznie jest. Pamiętam tylko dwóch polskich napastników, którzy potrafili być liderami z krwi i kości. Kreatorami. Budowniczymi. Jednym był Włodek Lubański, a drugim Boniek. Obaj nie pękali na robocie.
A Robert pęka?
Nie, ale on nie jest kierownikiem. I szkoda, bo mamy bardzo dobre skrzydła, ale nie ma nimi kto zarządzać. No bo przecież ten Lewy nie będzie cały czas wracał do pomocy. Brakuje mi w tej drużynie człowieka-puenty, który dzieli piłki, którzy strzela z wolnych, który potrafi walnąć z dystansu. Kogoś takiego, kim kiedyś był Piotr Nowak.
Do tej roli pretendował przez ostatnie trzy lata Ludovic Obraniak.
Fajny chłop. Narzekają na niego, że jest taki i owaki, ale dla mnie to porządny piłkarz – zawodowiec. Ale od zespołu oddziela go bariera językowa. Nie jest w teamie, ale obok niego. Ale to przez tych naszych chłopaków – czemu oni nie gadają po francusku!? Powinni mówić! Jesteśmy przecież romantykami. Kochamy Francję. Premier Tusk wspiera tamtejszy socjalizm i pana Hollande’a. No to czy Błaszczykowski z Lewandowskim nie mogą mówić w języku Moliera?
Drwi Pan…
W Barcelonie mówi się po angielsku, to w naszej kadrze powinno być po francusku (śmiech). A zamiast Mazurka trzeba grać Marsyliankę. To taka ładna piosenka.
I śpiewać „Z ziemi francuskiej do Polski”?
I to z północnej! Tam gdzie był Gierek i górnicy. Widzi Pan, jak to pięknie się wszystko łączy.
Wróćmy do rozmów o muzyce i futbolu. Kiedy w zespole nie idzie, bo ktoś gra nierówno, zmienia się muzyka. A w kadrze? Kogoś by Pan zmienił?
Tytonia i Wasilewskiego. O pierwszym już dawno temu powiedziałem, że Tytoń jest co prawda fajny, ale to ciągle nie marihuana. Dziś nie gra, na szczęście mamy Boruca, Szczęsnego i Kuszczaka. A Wasyl? Może mnie spotka na ulicy i udusi, ale jego czas się już skończył.
Waldemar Fornalik wciąż na niego liczy.
Po kontuzji Marcin nigdy nie wrócił do swojego szaleństwa. Bez tego pierwiastka wariactwa, to o połowę słabszy piłkarz. Kiedyś biegł w pole karne z głową na wysokości kolan i strzelał gole. Dziś grzeje ławę w Anderlechcie.
W kim w takim razie przyszłość?
Trzech młodych dżentelmenów: Kosecki, Furman i Łukasik. Kosa musi tylko wytrzymać ciśnienie, bo dookoła niego będą burze: ze tato, że srato, że Kosecki, że Legia itd. Musi się od tego odciąć i wtedy będzie wielkim piłkarzem. Wiel-kim. Ma do tego predyspozycje. A Furman to inny typ niż Łukasik – umie rozdawać podania, na przykład do Kosy. Fajnie się chłopaki uzupełniają.
Mówi Pan o tych młodych piłkarzach, którzy na razie mają za sobą jedną albo dwie dobre rundy. Reprezentacja to jednak inny poziom. Łukasik na przykład w meczu towarzyskim z Irlandią zagrał bardzo przeciętnie.
Kilka dni temu spotkałem się z kumplami w sali prób i postanowiliśmy zagrać nasze stare kawałki. Zapierdzielamy, cieszymy się, bo fajnie nam idzie. Dawno nie graliśmy jakiegoś numeru, a, że mamy ich od groma, to można czegoś zapomnieć. Ale jednak o dziwo idzie! Patrzymy sobie w oczy i widzimy, że jest OK. Następuje przerwa i wtedy przychodzi refleksja. „Teraz podoba się to nam, ale przecież my gramy dla ludzi!”. Na scenie utwór będzie wyglądał zupełnie inaczej i zostanie poddany ocenie.
Tak samo jak mecz.
Właśnie. A kiedy widziałem sparing z Irlandią, dostrzegłem, że ci nasi panowie nie wkładają w grę całego serca. Nie ma czerwonego światła z napisem „akcja”, to nie ma emocji.
To samo mówi Jerzy Pilch. Jego zdaniem Polacy nie potrafią grać meczów towarzyskich.
Bo nie mają motywacji. To nie ci piłkarze, żeby wszystko wygrywać.
Łukasik powinien mieć motywację nie tylko w sparingach, ale nawet na treningach kadry. I wierzę, że ją ma. Raczej umiejętności nie te.
Dajcie mu czas. Ma w kadrze wzór profeski – rockmena z Siedlec, Boruca. Ten w Legii zawsze miał jakieś wypasione fryzury, lubi się zabawić, ma osobowość. Ale przy tym wszystkim to zajebisty bramkarz. Ja oglądam mecze Southampton i czasami łapię się za głowę, co on tam broni.
Ale co ma Boruc do Łukasika?
Boruc dla młodych reprezentantów to ikona, bo kiedy oni wcinali płatki owsiane, on podbijał Szkocję. Ja przez Boruca zwariowałem! Pan pamięta, co on bronił w Niemczech? To był szok! Minęło od tego czasu tyle lat, a on ciągle gra w zawodowej lidze i dalej ma tę samą charyzmę. Poza tym uważam, że wydoroślał i nie rozpieprzy tej reprezentacji.
Pilch twierdzi, że polska piłka, bez sukcesów, a z wiecznymi nadziejami, ogłupia.
Facet niewątpliwie zna się na futbolu, wie o co w nim chodzi. Od kilkudziesięciu lat chodzi na Cracovię. Ale czy jak ogląda Barcelonę, która od dziesięciu lat podaje tak samo, to go to nie wkurwia? Bo powinno. Wie Pan, ja czasami potrafię obejrzeć w tygodniu kilka meczów. Moje pięcioletnie dzieci siedzą ze mną i drą się: "Podaj tu! Szybciej! Dokładniej!". Oceniają, jak profesjonaliści. I ja im mówię: nie ma sukcesu, jak nie ma porażki… Bo granie cały czas z sukcesami powoduje nudę.
A z porażkami – frustrację.
No, chyba, że to Jarosław Kaczyński. U niego porażka jest zwycięstwem (śmiech). Trzeba więc, panie Jerzy Pilchu, żyć nadzieją.
A jednak słusznie mnie przed Panem ostrzegano…
Kto?
Paweł Zarzeczny. Mówił, że Pan jest futbolowym maniakiem, że Pan gada i gada…
Kiedyś dzwoniłem do dziennikarzy i im opowiadałem o bramkach i meczach, ale dziś już mi się to przejadło. Przed laty jak w sobotę padał piękny gol, to mówiło się o tym przez tydzień? A dziś? Liga hiszpańska, portugalska, holenderska, grecka… Co chwilę okienka, przewrotki. To wszystko powszednieje. Na szczęście mamy naszą reprezentację. Tam ciągle na takie piękne gole czekamy.