Maria Łapińska od 50 lat związana jest ze schroniskiem na Morskim Oku. Ostatnią ślizgawkę, z jaką przed Nowym Rokiem mierzyli się turyści, obserwowała z okna. – Podziwiałam ich, że dają radę w adidasach i tenisówkach, bo ślizgali się bardzo. To było normalne lodowisko. A ja cały czas miałam duszę na ramieniu i patrzyłam co będzie – opowiada w rozmowie z naTemat. Nagranie pokazał popularny profil na IG "Aktualne Warunki w Górach". Zresztą, nie tylko stamtąd. Tam turyści "przejechali się" nie słuchając zaleceń TPN o raczkach i rakach.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Maria Łapińska wyglądała przez okno i to, co za nim widziała, przeżywała psychicznie.
– Jak patrzyłam, to zaraz przestawałam, bo trochę mnie to kosztowało. Wyglądało to tak, jakby ludzie na tym lodzie walczyli o życie. To było normalne lodowisko, tam się odbywały różne piruety – mówi naTemat.
Oblodzona była i droga do schroniska, i zejście nad staw.
– Samo zejście nad jezioro to był wyczyn. Schody były jak lodowisko. Cały czas stała tam kolejka. Chwała Bogu założona jest lina, ludzie się trzymają i po niej schodzą, ale to trwa – opowiada.
Widziała ludzi w adidasach, trampkach. – Na dole w Zakopanem nie było śniegu, to tak wyszli na szlak. A to jest duża różnica w mieście, a tutaj. To są zupełnie inne warunki niż w Zakopanem. Ratownik, który dyżuruje nad Morskim Okiem, parę razy zwoził poszkodowanych – dodaje.
Tak przed Sylwestrem turystów zaskoczył oblodzony szlak. Nie tylko tam, ale wiadomo jednak, że turyści nad Morskim Okiem najczęściej wzbudzają szczególne emocje.
TPN zalecał raczki....
Kilka nagrań, które pokazał popularny górski profil na Instagramie Aktualne Warunki w Górach, mówi samo za siebie.
"Nad Morskim Okiem niemal wszyscy turyści posłuchali zaleceń TPN o konieczności posiadania raczków oraz niewchodzeniu na taflę" – czytamy.
– Ja takich ludzi widzę co chwilę. To jest masowe. Ostatnio nawet chwaliłam turystów, że coraz więcej ma raczki, bo gdy szliśmy na Kalatówki, gdzie też było oblodzenie, większość osób je miała. Ale były też osoby bez, które ślizgały się i upadały. To się zdarza wszędzie – mówi naTemat Maja Sindalska, przewodniczka tatrzańska, autorka profilu.
Podkreśla: – Tak przy ostatnim oblodzeniu było we wszystkich dolinach w Tatrach. W Strążyskiej, Kościeliskiej, Chochołowskiej. Na prostej drodze, gdzie jest oblodzenie, które ciężko ominąć, też można się pośliznąć. To nie jest tak, że tylko nad Morskim Okiem. Również na Śnieżce jest to bardzo widoczne. To drugie takie miejsce, gdzie ludzie w takich warunkach walczą o życie.
Można powiedzieć – na własne życzenie. – Jak to widzę, to włos jeży mi się na głowie. Dlatego trzeba powtarzać jak mantrę: raczki, raczki, raczki – dodaje Maja Sindalska.
– To jest dla mnie przedziwne. Nie mam pojęcia, dlaczego z nich nie korzystają. Myślę, że nie ma dziś takiej możliwości, żeby nie wiedzieć o tym, że istnieją raczki. Ciężko jest mi sobie wyobrazić, dlaczego ktoś idzie na lód w samych butach, które wiadomo, że nie będą działać. Przecież można sprawdzić, jakie są warunki. Ostrzeżenia podaje TPN i inne strony – mówi.
TPN ostrzegał: Występuje silne oblodzenie
Warunki w okolicy Sylwestra były w Tatrach trudne, o czym ostrzegał i TPN, i tatrzańskie portale. Ostrzegano, że pokrywa śnieżna jest w wielu miejscach zlodowaciała i bardzo twarda. Że są bardzo silne oblodzenia, a w wyższych partiach gór jest ślisko i niebezpiecznie.
"Bardzo duże wahania temperatur, które towarzyszyły nam w ostatnich dniach, spowodowały powstanie zjawiska szklanych gór, czyli silnego oblodzenia, które występuje zarówno w niżej położonych dolinach jak i na górskich szczytach" – alarmował 27 grudnia Portal Tatrzański. Wskazywał wprost, że duże oblodzenia występują też na popularnych szlakach: w dolinach Kościeliskiej i Chochołowskiej oraz na drodze do Morskiego Oka.
"Wyruszając na wycieczkę w te rejony, koniecznie należy zaopatrzyć się w turystyczne raczki" – ostrzegał.
Hasło "raczki" – podkreślmy, w przypadku lżejszych, niższych szlaków – przewijało się dosłownie we wszystkich komunikatach.
"W dolinach i na szlakach dojściowych do schronisk występuje silne oblodzenie i jest bardzo ślisko, szczególnie na stromszych podejściach, m.in. skróty na szlaku do Morskiego Oka oraz zejście nad staw. W takich miejscach należy zachować szczególną ostrożność, a raczki i kijki mogą okazać się niezbędne" – alarmował Tatrzański Park Narodowy.
Raczki i raki – jaka jest różnica
Być może raczki kojarzą się komuś jako coś, co tylko wytrawny turysta może założyć. Tymczasem nic bardziej mylnego. Używa się ich w niższych partiach gór. Kompletnie nie należy ich mylić z rakami używanymi na znacznie trudniejszych szlakach.
A jednak.
– Ludzie mylą raczki i raki. Słyszałam, że na raczki mówią raki, a to są dwa różne sprzęty, które wyglądem trochę są podobne, ale mają różne zastosowanie i kompletnie inną technologię. Może ludzie boją się raków, bo kojarzą je z himalaistami? Z trudnymi wyjściami? Że trudno je założyć? Że nie mają do nich butów? – zastanawia się Maja Sindalska.
– Tymczasem raczki wejdą na każdego buta. Trzeba tylko dopasować dobry rozmiar. To gumowa nakładka na buty, podbita krótkimi ząbkami, która zmieści się w większej kieszeni. Ceny są różne, do ok. 250 zł. Zwykłe raczki zaczynają się od ok. 50 zł. Lepsze raczki to wydatek na lata. Moje raczki mają już siedem lat – mówi.
Dodaje, że można je kupić nawet w kiosku w Zakopanem, czy budce TPN, przy wejściu do parku, gdzie kupuje się bilety. – Ale można je też wypożyczyć. To koszt ok. 15 zł. Warto o tym pamiętać, że to nie jest ani trudne do zdobycia, ani drogie. A na pewno daje komfort i poprawia bezpieczeństwo – tłumaczy.
Z kolei raki są na trudniejsze szlaki i są znacznie droższe. – Najtańsze kosztują ok. 350 zł. Trzeba mieć do nich twardsze buty. Niektórzy się boją, jak je założyć. Widzę bardzo dużo ludzi, którzy mają źle założone raki. Lewy na prawy, źle dopasowane, taśmy zaplątane między nogami. Tragedia. Nie powinno tak być. To pokazuje duży brak wiedzy – zaznacza Maja Sindalska.
Ale okazuje się też, że nie tylko brak stosowania raczków doprowadza do komicznych i niebezpiecznych sytuacji, ale również... ich nadużywanie tam, gdzie stosowane być nie powinny.
– Najgorsze jest to, że turyści nie mają raczków, jak jest lód na drodze do Morskiego Oka, czy w dolinkach. Ale za to mają raczki idąc na Rysy czy na Zawrat od Hali Gąsienicowej. Tymczasem nawet idąc do Doliny Pięciu Stawów Polskich, powinno się mieć raki, a nie raczki, bo tam jest za stromo i raczki są za słabe – mówi.
"Żeby turyści używali głowy"
Wracając do Schroniska nad Morskim Okiem – tu raczki również można kupić. – Mamy raczki w sprzedaży. Jak jest bardzo niefajnie, to ludzie chętnie korzystają i kupują je u nas w sklepiku. Kosztują ok. 40 zł – mówi Maria Łapińska.
Od 50 lat związana jest ze schroniskiem. Opowiada, że od 1973 roku pracowała pod okiem teściów – Czesława i Wandy. Od 1980 roku – razem z mężem Wojciechem, który przejął kierowanie schroniskiem od rodziców. Od 1985 roku, po śmierci męża, samodzielnie prowadziła Schronisko. Od 2010 roku razem z dziećmi, Patrycją i Jakubem.
Obserwuje, że jeśli chodzi o turystów, jest większa edukacja. – Ale Morskie Oko jest specyficzne i ludzi tu zaskakują te różne warunki – zauważa.
Co z własnego doświadczenia w takie warunki poradziłaby więc turystom?
– Raczki. I żeby używali głowy. To też jest ważne – odpowiada.
Gdy rozmawiamy 3 stycznia, ślizgawki już nie ma, warunki się zmieniły. Maria Łapińska w pewnym momencie wygląda przez okno. – Czas oblodzenia przeminął. Teraz to całe lodowisko przysypane jest świeżym śniegiem. Jest bardzo fajnie. Widzę przez okno, że turyści idą normalnie – mówi.
Ale wiadomo, sytuacja pogodowa może się zmienić w każdej chwili. Podobnie jak pokrywa lodowa na jeziorze, na którą – ku przerażeniu wielu – od lat wchodzą turyści.
Turyści wchodzą na taflę Morskiego Oka
Maria Łapińska zapewnia: – W tej chwili tafla raczej jest bezpieczna. Ostatnio nie mierzyliśmy jej, ale wcześniej było prawie 30 cm lodu.
Pomiary robią sami, zwłaszcza, jak zmienia się pogoda.
– Nie mamy takiego obowiązku, ale ponieważ nikt jej nie mierzy, to my mierzymy. Mamy świder, specjalną miarkę do mierzenia lodu. Od czasu do czasu wysyłam tam kogoś, żeby zmierzył lód. Zawsze mam bieżącą wiedzę, jaka jest pokrywa lodu na jeziorze – mówi.
Wcześniej mieli umowę z IMGW, w której był zapis o pomiarach lodu od czasu do czasu. – Ale ponieważ teraz już tego nie ma, sama tego pilnuję. Dla swojej wiedzy. Żebym była spokojna, że jak widzę, że chodzą, to jest bezpiecznie.
Turyści – jak słyszymy – wchodząc na lód, jednak o to nie pytają: – Bardzo rzadko to się zdarza. Czasem pracownicy parku stoją tam i ostrzegają, wystawiają tablicę. Teraz na jeziorze jest bezpiecznie, ale sytuacja pogodowa się zmienia. Jak się trochę uspokoi, znów wyślę pracownika, żeby zmierzył lód. Żebym wiedziała na pewno, czy jest bezpiecznie.
Tak czy inaczej, najlepiej w ogóle na taflę Morskiego Oka nie wchodzić. O to również apelował TPN. "Przypominamy także, że lód na tatrzańskich stawach jest cienki i z łatwością może się załamać. Nie wchodźcie na ich tafle" – ostrzegał.
Może ludzie myślą, że skoro ktoś ich wpuścił na teren TPN, to znaczy, że przejdą? Skoro TPN nie zamyka szlaków, jak np. w zeszłym roku przy lawinowej 4, to znaczy, że można iść i nic nie trzeba? A czasem warto się zainteresować, czy nie trzeba mieć ze sobą jakiegoś sprzętu, warto w tym celu zadzwonić do informacji TPN.
Maja Sindalska
Aktualne Warunki w Tatrach
A ludzie niestety w nich chodzą i wtedy dzieją się cyrki. Ślizgają się, upadają, próbują się ratować. Wyrywają drzewka, łapią się krzaków. Coś strasznego. Tam bardzo dobrze widać, jak nieprzygotowani ludzie wychodzą na naprawdę trudną trasę. Mnie najbardziej przeraża, że ktoś w raczkach na mnie spada. Tego się boję.