Kochały się w nim kobiety po pięćdziesiątce i geje w każdym wieku. Uwielbiał blichtr, futra, cekiny i diamenty. Dla jednych synonim kiczu i estradowego przegięcia, dla innych bożyszcze o anielskim głosie. Na swoich estradowych występach dorobił się fortuny, sławy i uwielbienia tłumów. Całe życie z dumą podkreślał swoje polskie korzenie. Miał na imię Władziu, ale publiczność znała go jako Liberace. Jeden z najlepiej opłacanych artystów świata, symbol Las Vegas i król życia tragicznie przerwanego śmiertelną chorobą. Prawie trzydzieści lat później w ikonę amerykańskiej rozrywki wcielił się Michael Douglas. Film wkrótce pokaże stacja HBO.
Wszedł na scenę w pelerynie z norweskich lisów. Ciągnął się za nim długi na dwa metry, futrzany tren - Na świecie są tylko dwa takie płaszcze. Oba należą do mnie - rzucił z niewinnym uśmiechem w kierunku widowni. Zahipnotyzowana publiczność przez ponad dwie godziny obserwowała spektakl, w którym swoje role grały zmieniające się jak w kalejdoskopie kostiumy, świece migoczące ze szklanego fortepianu i płynąca z niego sentymentalna muzyka. W samym środku tego kapiącego kiczem przedstawienia stał on, bożyszcze publiczności.
Kobiety po pięćdziesiątce wzdychały na każdy jego gest czy filuterne spojrzenie. Przy dźwiękach kolejnych piosenek z widowni co rusz dobiegało rzewne "och" i "ach". "Spędziłem z wami wspaniały czas. Aż wstyd mi brać za to pieniądze" - oświadczył na koniec spektaklu. "Nie martwcie się. I tak je wezmę"- dodał z niewinnym, acz triumfalnym uśmiechem. Nikt z jego widzów nie poczuł się tym komentarzem urażony. Przez cały spektakl wręcz jedli mu z ręki. Wszyscy obserwowali te kostiumowe party z nieskrywanym zachwytem nad jego przesadą, blichtrem i całą gamą sentymentalnych wzruszeń. - To było dziwne, dzikie i wspaniałe przeżycie - tak swoje spotkanie z Liberace wspomina Mike Walsh. Wspomnienia z koncertu gwiazdy Las Vegas opisał na blogu "Mouth Wash".
Koncert w Las Vegas był jednym z ostatnich występów gwiazdora tuż przed jego śmiercią. Dobiegający siedemdziesiątki Liberace miał za sobą kilka dekad scenicznej kariery, która dała mu sławę, uwielbienie widowni i liczoną w milionach fortunę. Pod koniec lat 70. trafił do księgi Guinnessa jako najlepiej opłacany artysta na świecie. Idol kobiet w dojrzałym wieku, ikona gejów i symbol amerykańskiej popkultury w jej najbardziej tandetnym wydaniu. Po prawie trzydziestu latach legendarną postać ożywił reżyser Steven Soderbergh. W jego filmie "Za kandelabrem" w postać króla estrady wcielił się Michael Douglas. Partneruje mu również nagrodzony nagrodą Akademii Matt Damon. Aktor gra rolę Scotta Thorsona, wieloletniego partnera i kochanka, który z Liberace dzielił nie tylko życie, ale i pracę na scenie. Po latach swoje wspomnienia spisał w książce "Za kandelabrem", na której oparto scenariusz filmu. Obraz wkrótce wejdzie na ekrany amerykańskiej stacji HBO.
Liberace urodził się w 1919 r w małym miasteczku w stanie Wisconsin. Po włoskim ojcu odziedziczył nazwisko i talent muzyczny. Pochodząca z Polski matka dała mu na imię Władzio i zaszczepiła miłość do kraju swoich przodków. Liberace w trakcie całej swojej kariery z dumą podkreślał polskie pochodzenie. Jako mały chłopiec chciał pójść w ślady Ignacego Paderewskiego. Wielkiego polskiego pianistę poznał osobiście na koncercie w Milwaukee.
Po latach wspominał to spotkanie jako jedno z najważniejszych wydarzeń w jego życiu. - Byłem wręcz oszołomiony radością z tego spotkania. Marzyłem, żeby pójść w ślady wielkiego wirtuoza. Dlatego zabrałem się do moich lekcji gry na pianinie z pasją, jakiej do tej pory nie znałem - mówił. Lekcje muzyki były całym jego życiem. Nieśmiały chłopiec, do tego cierpiący na problemy z wymową unikał swoich rówieśników. Często był przez nich upokarzany i wyśmiewany. Dlatego całe dnie spędzał w domu, ćwicząc grę na pianinie. Pochodził z ubogiej rodziny, dlatego już we wczesnym wieku zaczął pracować jako pianista w lokalnych teatrzykach, kabaretach i klubach ze striptizem. Stamtąd wzięła się jego fascynacja kolorowymi kostiumami i rewiowym anturażem.
Nieśmiały chłopak czaruje publikę
Nieśmiały w dzieciństwie chłopak odkrył też w sobie naturę showmana. Strach przed ludźmi i publicznymi występami przełamywał przed dużą publicznością. Widzów zdobywał sobie uśmiechem i urokiem osobistym. Uświadomił sobie, że na scenie potrafi być czarujący i uwodzicielski. Ta cecha była jego artystycznym znakiem firmowym. Występy Liberace to był nie tylko koncert i pokaz coraz to bardziej wymyślnych kostiumów, a przede wszystkim flirt gwiazdy z zauroczoną nim publicznością.
Swoją karierę rozpoczął w latach 40. w Nowym Jorku. Wkrótce przeniósł się jednak do Las Vegas i z tym miastem związał swoje życie. Występował tam w kasynach, kabaretach i wielkich salach koncertowych. Dla amerykańskiej stolicy hazardu był takim samym symbolem jak neony i luksusowe hotele. Do tego miejsca pasował idealnie. Tak samo jak całe Las Vegas uwielbiał kicz, blichtr i niczym niepohamowany luksus. Każdego roku za swoje występy zarabiał miliony dolarów, dlatego mógł sobie pozwolić na luksusowe życie i spełnianie najbardziej wyszukanych zachcianek. Pieniądze wydawał na rezydencje, luksusowe samochody, bizantyjskich rozmiarów biżuterię i fantazyjne kostiumy.
W latach 50. dorobił się nawet własnego show w telewizji. Odtąd jego popularność stała się fenomenem na skalę całego kraju. Liberace śpiewał piosenki, opowiadał żarty, prowadził kabaretowe dialogi ze swoim bratem Georgem, który był szefem orkiestry akompaniującej artyście. W każdym programie opowiadał też z uwielbieniem o swojej matce Frances, czym kupił sobie miłość kobiecej widowni, zwłaszcza tej po pięćdziesiątce. Jego występy w nowojorskich salach Carnegie Hall czy Madison Square Garden zawsze przyciągały komplet publiczności. Za cotygodniowy występ w hotelu Riviera w Las Vegas dostawał 50 tys. dolarów, co w latach 50. dało mu status najlepiej opłacanego człowieka w tym mieście.
Kicz, który kochały miliony
Liberace dorobił się aż 200 fanklubów. Co tydzień odbierał 7 tys. listów od fanów i tygodniowo dostawał co najmniej 12 propozycji matrymonialnych. 14 lutego na jego adres przychodziło ponad 25 tys. kartek walentynkowych. Liberace koncertował, występował w telewizji, a po pracy relaksował się w basenie w kształcie fortepianu.
Jego repertuar składał się z amerykańskich standardów, piosenek z filmów, jazzowych i klasycznych kompozycji, którym muzyk dodawał własnego charakteru. - Pousuwałem z tych utworów nudne fragmenty. Zostawiłem tylko tyle nut, ile publiczność jest w stanie znieść - tłumaczył. Liberace nigdy nie był ulubieńcem krytyki. Jeden z dziennikarzy nazwał jego występ "największym, sentymentalnym rzygiem, jaki kiedykolwiek słyszał". Artysta nie przejmował się zbytnio krytycznymi opiniami, a nieprzychylną opinię skwitował dosadnie: "Przeczytałem ją, a potem płakałem całą drogę do banku". Przy okazji złośliwego dziennikarza pozwał do sądu za pomówienie.
Występy spod znaku Liberace przez lata uchodziły za synonim kiczu, przesady i posuniętej do granic ekstrawagancji. Artysta pojawiał się na scenie w futrach i garniturach wyszywanych cekinami. W trakcie całego występu przebierał się kilkanaście razy, a na scenę z tryskająca fontanną wjeżdżał luksusowym samochodem. Kochały się w nim rzesze kobiet, chociaż jego wizerunek wskazywałby na homoseksualne skłonności. Sam zainteresowany oficjalnie zaprzeczał doniesieniom o swojej orientacji homoseksualnej. W 1957 roku pomimo rozpaczy fanek ogłosił nawet zaręczyny z jedną z tancerek swojej rewii. Do ślubu nigdy nie doszło, jednak piosenkarz w obawie o utratę swoich wielbicielek konsekwentnie zaprzeczał plotkom o homoseksualizmie. Wszystkie tabloidy, które sugerowały jego skłonności, były przez prawników artysty z miejsca pozywane do sądu.
Tak naprawdę większość życia upłynęła mu na kolejnych romansach z młodymi mężczyznami. Z jednym z nich związał się na dłużej. 17-letni Scott Thorson był szoferem artysty. Liberace nie tylko romansował z młodym chłopakiem, ale i otoczył go prawdziwie ojcowską opieką. Chciał go nawet adoptować, jednak związek skończył się po pięciu latach w mało przyjemnych okolicznościach. 22-letni wówczas Thorson pozwał swojego byłego mentora do sądu i zarzucił niewierność i złamanie danych wcześniej obietnic. Rekordowe odszkodowanie, o jakie się ubiegał, opiewało na sumę 113 mln dolarów.
Sprawa ostatecznie zakończyła się ugodą, a porzucony kochanek z żądanej sumy otrzymał zaledwie 95 tys. dolarów. Sprawa poważnie nadwyrężyła wizerunek artysty i oficjalnie potwierdziła krążące plotki o jego homoseksualizmie. Aby zaciemnić sprawę artysta pokazywał się publicznie ze znanymi aktorkami. W 2011 r. ukochana przez Amerykanów aktorka komediowa Betty White powiedziała, że przez pewien czas grała rolę "narzeczonej" Liberace i służyła jako zasłona dymna dla jego homoseksualizmu.
Zbyt gejowski na Hollywood?
Jeden ze swoich ostatnich występów w karierze piosenkarz dał w 1986 r. przed widownią nowojorskiego Radio City Music Hall. Wkrótce potem pojawiła się informacja o ciężkiej chorobie, na jaką cierpi artysta. Rok później Liberace zmarł na zapalenie płuc. Choroba była jednak wynikiem komplikacji w chorobie AIDS. Współpracownicy artysty do końca ukrywali prawdziwą przyczynę jego zgonu i próbowali zmusić koronera do utajenia wyników sekcji zwłok. W 1988 r. ukazała się książka "Za kandelabrem. Moje życie z Liberace". Jej autorem był Scott Thorson, życiowy partner artysty, który wcześniej walczył z nim w sądzie. Twierdzi w niej, że tuż przed śmiercią Liberace pogodził się ze swoim kochankiem, a on sam czuwał przy nim do jego ostatnich dni.
W oparciu o wspomnienia Thorsona powstał scenariusz filmu dla HBO. Obraz, w którym w rolę pary kochanków wcielili się Michael Douglas i Matt Damon ma mieć swoją premierę w maju. Przy jego powstawaniu nie obyło się bez komplikacji. Okazało się, że liberalne Hollywood, które tak bardzo dba o prawa mniejszości seksualnych nie było zainteresowane finansowaniem takiego filmu. Reżyser filmu Steven Soderbergh w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "The Guardian" przyznał, że producenci, z którymi rozmawiał twierdzili, że film jest "zbyt gejowski". - Takie stwierdzenia padały wiele lat po premierze "Tajemnicy Brokeback Mountain" - powiedział.
Ostatecznie udało się dokończyć realizację filmu. Michael Douglas przyznał, że nad udziałem w projekcie myślał od wielu lat. Taka propozycja ze strony reżysera padła zresztą, kiedy obaj artyści pracowali nad filmem "Traffic" z 2000 r. Sam aktor, o rok starszy niż Liberace twierdzi, że był podekscytowany swoją rolą. - Nigdy w swojej karierze tyle razy się nie przebierałem i nie nosiłem tak fantazyjnych kostiumów - powiedział dziennikowi 'Daily Mail".
Zapewnia też, że sama postać jego bohatera była dla niego niezwykle fascynująca. - Nie miałem zamiaru przedstawiać karykatury mojego bohatera. Potraktowałem moją rolę niezwykle serio - powiedział aktor, cytowany przez serwis "Hollywood Reporter". Matt Damon grający jego życiowego partnera dodał, że obaj starali się zachować powagę i nie żartować ze swoich postaci. - To byli jednak żywi ludzie i ich życie. Dlatego chcieliśmy potraktować ich jak najbardziej na poważnie - dodał Damon.