Informacja o śmierci Mateusza Rutkowskiego, doskonale znanego niegdyś kibicom skoków narciarskich, wstrząsnęła światem sportu. Miał on dopiero 37 lat, a w młodości kojarzony był jako niezwykły talent.
Jak informowaliśmy w naTemat, Mateusz Rutkowski miał na koncie liczne sukcesy, w tym mistrzostwo świata juniorów, a nawet rekord skoczni. Tego dokonał podczas konkursu w Bjørkelibakken, na której osiągnął wynik 104,5 m. W 2004 roku na skoczni w Planicy jako trzeci Polak w historii skoczył powyżej 200 metrów (201,5 m).
Zaczęło się pięknie, bo kiedy Mateusz Rutkowski zdobywał dobre wyniki w swojej kategorii wiekowej, w Polsce był już doskonały grunt pod skoki. Panowała "małyszomania", a on w wieku zaledwie 17 lat osiągnął niebywały sukces, czyli juniorski tytuł mistrza świata.
W mediach głoszono przekonanie, że oto mamy następcę Adama Małysza i sam mistrz mówił to samo. Najlepszy skoczek w polskiej historii widział go wówczas w roli swojego następcy. Jak tłumaczył Małysz, w Rutkowskim "drzemał wielki potencjał talentu". Okazało się jednak, że przyszłość Rutkowskiego nie pisała się tak cukierkowo.
Problemów było sporo, a głównym był alkohol. Mateusz miał wpaść w nałóg, o którym wprost mówił nawet jego ówczesny trener kadry Heinz Kuttin.
Zrozumcie Mateusza, to wszystko spadło na niego tak niespodziewanie. Od cichego skakania do zainteresowania niemal równego popularności Małysza. Już nie jest jakimś tam anonimowym skoczkiem. Jest kimś znanym. A do tego Rutkowski to taka zadziorna, góralska dusza.
Rutkowski musiał być jednak lubiany, bo po jednej z wpadek z alkoholem, tłumaczyła go nawet dyrektorka jego szkoły.
– Nikt nie jest idealny. To młodzi ludzie. Każdemu w tym wieku zdarzają się zachowania, nad którymi nie panuje i ich nie kontroluje. Mateusz pomyślał chyba sobie, że jak jest mistrzem, to musi się tak zachowywać, ale to nie jest dobra droga. Skoro jednak nawet komentatorzy telewizyjni mówili w relacjach, że tym, czy innym skoczkom nie przeszkadza w dobrych startach przesiadywanie do późnych godzin w barach... – tłumaczyła, cytowana przez portal Katowice.naszemiasto.pl.
Niestety, wpadek było za dużo. Po drodze Rutkowskiego złapano na jeździe autem po pijaku (wydmuchał 2 promile!), a do tego miał problemy z wagą, która jest tak ważna w sporcie, jakim są skoki narciarskie.
W 2005 roku Rutkowskiego wydalono z kadry. Jak relacjonował wówczas portal Skokinarciarskie.pl, "wielokrotne upomnienia, prośby czy nawet kary nie przyniosły rezultatu. Mateusz Rutkowski postanowieniem Prezydium Zarządu Polskiego Związku Narciarskiego został wykluczony z kadry B polskiej reprezentacji skoczków narciarskich".
Jak tłumaczono, powodem tej decyzji były "kłopoty wychowawcze, jakie sprawiał MŚ Juniorów z 2004 roku". Miejsce Rutkowskiego w kadrze zajął Wojciech Topór. Co ciekawe, z Rutkowski miał imprezować także Kamil Stoch.
"19 lat temu dwóch utalentowanych, nastoletnich skoczków zostało ukaranych przez PZN odebraniem stypendium za zbyt huczne świętowanie. Jeden, Mateusz Rutkowski, wkrótce wpadł w większe tarapaty, po których wyleciał z reprezentacji. Drugim był Kamil Stoch" - czytamy na profilu Skoki narciarskie na wykresie i w liczbach.
Co było dalej? O zawodowych działaniach Rutkowskiego wiadomo niewiele. Wraz z bratem – także skoczkiem – miał nadal trwać w branży. W 2017 roku wspólnie otworzyli Klub Sportowy Rutkow-Ski, a lata po zakończeniu kariery sam miał skomentować swoją historię słowami:
"Niektórych rzeczy żałuję. No, ale czasu się nie cofnie. Po co się dołować. Nie uległbym pokusom. Teraz dałbym radę odmówić. No i przede wszystkim postawiłbym sobie cele: skoro zostałem mistrzem świata juniorów, to później powinienem był skupić się na zdobywaniu punktów w pucharze świata, wygrać jakiś konkurs i jechać na igrzyska. Tak się niestety nie stało. To cenna lekcja dla innych" – cytuje go portal SwipeTo.
Dziś media obiegła informacja, że Mateusz Rutkowski zmarł w wieku zaledwie 37 lat. Jak podawaliśmy w naTemat, jako powód zgonu miało zostać podane "nagłe zatrzymanie krążenia".
Okoliczności śmierci skoczka narciarskiego miały zostać opisane w materiale serwisu Góral.Info.pl. Ten w niedzielne popołudnie donosił o tragicznym finale walki strażaków i ratowników medycznych o życie mężczyzny ze Skrzypnego.
"Na miejsce udali się ratownicy zespołu ratownictwa medycznego oraz strażacy z OSP Skrzypne, OSP Szaflary i JRG Nowy Targ. Ratownicy po przybyciu na miejsce niezwłocznie podjęli czynności reanimacyjne. Niestety, pomimo podjętej akcji mającej przywrócić krążenie nie udało się uratować życia mężczyźnie" – czytamy.
Informację o śmierci skoczka potwierdził później Polski Związek Narciarski. "PZN składa kondolencje i wyrazy współczucia rodzinie oraz bliskim Mateusza" – oznajmiła w specjalnym komunikacie organizacja kierowana przez Adama Małysza.