Rolnicy mogą wbić ostatni gwóźdź do trumny z karierą polityczną Olafa Scholza. W poniedziałek 8 stycznia Niemcy zostały prawie całkowicie sparaliżowane przez bauerów rozgniewanych polityką aktualnej koalicji socjaldemokratów, zielonych i liberałów. Choć gospodarze działają bezpardonowo, część miast wręcz odcinają od świata, w niemieckim społeczeństwie dla ich gniewu panuje całkiem spore zrozumienie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przez 16 lat nieprzerwanych rządów Angeli Merkel niemiecka polityka uchodziła za kompletną nudę. Wybuchały mniejsze lub większe afery, ale kanclerz zawsze potrafiła znaleźć z nich szybkie wyjście. A przede wszystkim starała się przeciwdziałać zagrażającym jej pozycji nastrojom społecznym. Kiedy przeciwnicy wznosili jakiś mocniejszy postulat, chadeczka przejmowała narrację tak, jakby to był jej pomysł.
Tej iskry bożej nie ma Olaf Scholz. Od kiedy dwa lata temu socjaldemokrata przejął fotel kanclerski, w Regierungsviertel w Berlinie kryzys goni kryzys. Najnowszy to ten, który koalicji SPD, Die Grünen i FDP zgotowali rolnicy.
Co się dzieje w Niemczech? Wieki protest rolników sparaliżował cały kraj
W poniedziałek 8 stycznia drogi w całych Niemczech zostały zablokowane przez tysiące traktorów, kombajnów i innych maszyn. Wściekli gospodarze doprowadzili właściwie do pełnego paraliżu komunikacyjnego.
W Brandenburgii miasta takie, jak Cottbus i Brandenburg an der Havel udało im się całkowicie odciąć od świata – nikt nie mógł ich opuścić, ani tam wjechać. W Saksonii zablokowano zaś 95 proc. zjazdów z autostrad. Duże rolnicze protesty zorganizowano również na drogach w Saksonii-Anhalt, Turyngii oraz w Meklemburgii-Pomorzu Przednim.
Nie jest jednak tak, że strajkują tylko na terenach dawnego NRD. Rolnicy wyszli na ulice w bogatej Bawarii, Badenii-Wirtembergii, Hesji, Nadrenii Północnej-Westfalii, Nadrenii-Palatynacie, Kraju Saary, a także w Bremie, Hamburgu, no i oczywiście w Berlinie. Centrum niemieckiej stolicy (szczególnie teren pomiędzy Bramą Brandenburską a Siegessäule) zamknięte było już w weekend. A od poniedziałkowego poranka zaczęły tam zjeżdżać setki maszyn rolniczych.
Dlaczego rolnicy w Niemczech protestują?
Przeciwko czemu protestują bauerzy? Tak naprawdę lista powodów ich frustracji jest długa, bo koalicja zdominowana przez socjaldemokratów i zielonych testowała rolniczą cierpliwość kolejnymi rewolucjami gospodarczo-klimatycznymi. Czarę goryczy przelały jednak cięcia subwencji. Dziś Niemcy zalały rozwieszone przez protestujących transparenty z wymownym hasłem "Gdy rolnik umrze, nie będzie chleba".
Rolnicy sparaliżowali cały kraj, choć tak naprawdę część swoich celów osiągnęli samą groźbą protestu. Rząd Olafa Scholza wycofał się z likwidacji zwolnienia podatkowego dotyczącego wykorzystania pojazdów rolniczych. Obiecano też, że na przyszłość odłożone zostają plany zniesienia ulg paliwowych.
W innych czasach być może zapanowałoby oburzenie na roszczeniowość gospodarzy i ich brak zrozumienia dla zmieniającego się świata. W RFN rolnicy nie należą do najbiedniejszych, więc pewnie ktoś podniósłby też argument, że nie wypada im protestować. W 2023 roku w Niemczech niewyrównane rachunki z rządem Scholza mają jednak dziesiątki milionów obywateli, a to sprawia, że mimo uciążliwości protestu, ma on całkiem spore poparcie społeczne.
Co więcej, właśnie okazało się, że rolnicze postulaty popiera nawet jeden z czołowych polityków scholzowskiej SPD. Premier Dolnej Saksonii Stephan Weil na antenie ZDF stwierdził, że rząd w Berlinie powinien ulec protestującym.
Jeśli szybko to nie nastąpi, Niemcy w korkach i oblężonych miastach mogą spędzić nawet kilka dni. Cała rolnicza akcja rozpoczęła się bowiem pod hasłem "Tydzień gniewu".
Prawicowy zwrot w RFN. Olaf Scholz nie miałby dziś szans na utrzymanie władzy
Gniew wyraźnie widać także w najnowszych sondażach. Według opublikowanego 6 stycznia badania INSA, aktualna koalicja rządząca nie miałaby żadnych szans na utrzymanie władzy, gdyby wkrótce zarządzono wybory do Bundestagu.
SPD poparłoby 16 proc. Niemców, Die Grünen już tylko 12 proc., a notowania FDP oscylują na poziomie 5 proc. Wszystko wskazuje dziś na to, że nowy parlament powinna zdominować prawica. CDU/CSU cieszy się poparciem rzędu 31 proc., a 23 proc. badanych zadeklarowało oddanie głosu na AfD.
Jak już wspominaliśmy w naTemat.pl, bardzo mało prawdopodobne jest jednak utworzenie nowej koalicji przez te dwie ostatnie formacje. Choć teoretycznie łączy ich wiele postulatów, chadecy – tak jak reszta niemieckiej klasy politycznej – uparcie odgradzają się od prawicowych populistów ze względu na nawiązania AfD do III Rzeszy, eurosceptycyzm i prorosyjskość.
Za najbardziej prawdopodobny scenariusz zmiany władzy w Berlinie uchodzi więc ten, w którym mowa o powrocie do tzw. Wielkiej Koalicji. Tak w Niemczech nazywa się współpracę chadeków z socjaldemokratami. W przeszłości "Große Koalition" dała większość parlamentarną aż trzem z czterech rządów Angeli Merkel.
A kiedy zmiana władzy nastąpi? Według kalendarza politycznego, Niemcy nowy parlament federalny wybrać powinni dopiero na przełomie lata i jesieni 2025 roku. Aktualna destabilizacja sprawia jednak, że coraz głośniej wspominany jest pomysł rozpisania wyborów przedterminowych.
Premier Bawarii Markus Söder domaga się połączenia ich z zaplanowanymi na 9 czerwca wyborami do Parlamentu Europejskiego. Inni są dla Olafa Scholza nieco bardziej łaskawi i proponują skrócenie jego kadencji o rok, co oznaczałoby zorganizowanie wyborów jesienią.