To nie były wesołe święta dla Olafa Scholza i jego socjaldemokratycznej SPD. Na gwiazdkę ekipa kanclerza Niemiec dostała dwie rózgi w postaci nowych sondaży – potwierdzających, że prawicowy zwrot w RFN tylko się pogłębia i podsycających dyskusję o możliwości rozpisania przedterminowych wyborów do Bundestagu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Gdyby wszystko szło zgodnie z planem, Niemcy na wybory federalne powinni pójść dopiero wczesną jesienią 2025 roku. Od kiedy Olaf Scholz dwa lata temu przeją władzę od Angeli Merkel, nie tylko w Berlinie, ale i całej Europie mamy do czynienia co najwyżej z ciągłymi planami awaryjnymi...
Polityczny efekt jest taki, że gdyby wybory parlamentarne w Niemczech odbywały się teraz, Scholz nie miałby najmniejszych szans na utrzymanie fotela kanclerskiego.
Co się dzieje w Niemczech? Nowe sondaże miażdżące dla kanclerza Olafa Scholza
Według sondażu Verian właściwie pewni powrotu do władzy mogą być chadecy z CDU/CSU, na których oddanie głosu zadeklarowało 31 proc. respondentów tej pracowni. Drugie miejsce z wynikiem 21 proc. zajęli inni przedstawiciele niemieckiej prawicy – populiści z AfD.
Dramatyczna jest tymczasem sytuacja formacji współtworzących obecną trójpartyjną koalicję rządzącą. Socjaldemokraci z scholzowskiej SPD "cieszą się" poparciem 15 proc. uczestników badania Verian. Identyczny wynik uzyskali Die Grünen. Liberalna FDP z 4 proc. głosów miałaby w ogóle problem z wprowadzeniem swoich przedstawicieli do Bundestagu.
Ten sondaż jest jednak... tą łagodniejszą rózgą, którą kanclerz Scholz i spółka dostali na Gwiazdkę. W przeddzień Bożego Narodzenia swoje dane opublikowała także INSA. W sondażu tego ośrodka prawicowy zwrot jest jeszcze bardziej wyraźny – 32 proc. dla CDU/CSU i 22 proc. dla AfD.
SPD także wśród respondentów INSA zanotowało 15-proc. poparcie, ale dużo gorzej wypadli ich zieloni koalicjanci, którzy zdobyli jedynie 12 proc. FDP w tym sondażu miało 5 proc.
Przedterminowe wybory do Bundestagu? W Berlinie narastają spekulacje
Wszystko to sprawia, że w Berlinie coraz głośniej zaczynają wspominać o scenariuszu, za którym tam nie przepadają, bo Niemcom kojarzy się on raczej z państwami niezbyt stabilnymi. Mowa oczywiście o rozpisaniu przedterminowych wyborów.
Według prowizorycznych wyliczeń, gdyby nowe wybory federalne zakończyły się wynikami podobnymi do tych z ostatnich sondaży, CDU/CSU w koalicji z AfD mogłyby rządzić z przewagą wręcz upokarzając dla pozostałych graczy. Nie jest tajemnicą, że ta wizja kusi część chadeków, ale dla większości jest political fiction.
To właśnie Alice Weidel i Tino Chrupalla najdobitniej domagają się szybkich wyborów, jednak nawet rekordowo wysokie poparcie dla AfD nie powinno uwolnić ich zza tzw. ściany ogniowej. Reszta niemieckiej klasy politycznej uparcie odgradza się od prawicowych populistów ze względu na nawiązania do III Rzeszy, eurosceptycyzm i prorosyjskość.
Za najbardziej prawdopodobny scenariusz zmiany władzy – przedterminowo, czy też zgodnie z kalendarzem – uchodzi więc ten, w którym mowa o powrocie do tzw. Wielkiej Koalicji. Tak w Niemczech nazywa się współpracę chadeków z socjaldemokratami. W przeszłości "Große Koalition" dała większość parlamentarną aż trzem z czterech rządów Angeli Merkel.
W SPD nie chcą się łatwo poddać. Początek przyszłego roku ma być decydujący
Dla mającej status najstarszej niemieckiej partii politycznej SPD byłoby to dość miękkie lądowanie. Szansę na dyskretne wyjście (z polityki) dostałby też sam Olaf Scholz. Wśród socjaldemokratów silna ma być jednak grupa, która kolejne kryzysy woli znosić, gdyż mają nadzieje, że... gorzej być już nie może.
Scholz niedawno pobił rekord wszech czasów w kategorii "najmniej lubiany kanclerz", ale wspomniani działacze SPD widzą światełko w tunelu – w trudnych czasach na godnego zaufania lidera wyrósł minister obrony Boris Pistorius. Dla odmiany on jest dziś politykiem cieszącym się w sondażach największą popularnością.
Czy jest to światełko nadchodzącego ratunku, czy też zwiastujące bolesne uderzenie mamy przekonać się najpóźniej w połowie przyszłego roku. Część komentatorów niemieckiej sceny politycznej ocenia, że jeśli sytuacja diametralnie się nie zmieni, we wszystkich obozach powinna zapanować zgoda na skrócenie kadencji parlamentu o rok. Co oznaczałoby zaproszenie wyborców do głosowania na przełomie lata i jesieni.