Od lat niesłabnącą popularnością cieszą się weekendowe programy, w których przedstawiciele wszystkich partii parlamentarnych podsumowują najważniejsze wydarzenia tygodnia. Coraz częściej przeradzają się one jednak w karczemne awantury. W niedzielnej "Kawie na ławę", po ostrej pyskówce między politykami, Ryszard Kalisz przeprosił w imieniu wszystkich i obiecał poprawę. Beata Michniewicz, która prowadzi "Śniadanie w Trójce" – program o podobnej formule, w takie zapewnienia już nie wierzy.
Da się zapanować nad tą głośną gromadą polityków? Programy z nimi to często krzyk, przerywanie sobie wypowiedzi, jeden wielki harmider.
Jeżeli dałoby się zapanować nad nimi, to myślę, że prowadzący by to robili. Przecież nikt nie chce, żeby jego program tak wyglądał. Czasami udaje się tak poprowadzić program, żeby było spokojnie, ale niestety to rzadkość.
Jak wygląda dobór gości do pani programu? Partie wskazują swoich przedstawicieli czy to pani wybiera gości?
Partie czasami próbują narzucać swoich gości, ale to ja ich wybieram, a mój producent zaprasza. Przede wszystkim staram się, by moi goście nie byli anonimowi i mieli znaczenie w swojej partii – jeśli nie formalne, to nieoficjalne. Oczywiście moi rozmówcy nie mogą mieć też problemów z mówieniem. Z drugiej strony staram się, żeby nie byli krzykaczami.
To możliwe? Odnoszę wrażenie, że wszyscy politycy w programach telewizyjnych i radiowych mają nadmiernie ostry temperament.
Nie każdy, niektórzy są w stanie się powstrzymać. Jednak wiem już, że na niektórych źle wpływa konfiguracja gości. Staram się nie zapraszać wspólnie Joachima Brudzińskiego i Zbigniewa Ziobry, bo razem są nie do zniesienia. Sam Brudziński delikatnie mówiąc, jest dość żywiołowy, a Zbigniew Ziobro jest strasznie niezdyscyplinowany.
Często musi pani używać środków dyscyplinujących? Ma pani dzwonek, przerywnik muzyczny, może pani wyłączyć mikrofon…
Wyłączeniem mikrofonu tylko grożę, bo nawet jeślibym to zrobiła, to polityk i tak mógłby powiedzieć, to co chce, do mikrofonu sąsiada. To nie są mikrofony, które trzyma się przy twarzy, ale stojące na stole i one zbierają głos ze sporej odległości. Muszę przyznać, że używam przemocy fizycznej. Podczas programu nagrywany jest tylko dźwięk, nie obraz, więc wobec tych, którzy siedzą blisko mnie szturcham.
Tych najbardziej niesfornych gości sadza pani obok siebie? Jak uczniów w pierwszej ławce?
Nie, od lat utarło się tak, że przedstawiciele poszczególnych partii mają swoje stałe miejsca przy stole. Najbliżej mnie siedzą politycy z Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości. To oni najczęściej padają moją ofiarą, jeśli zachowują się źle.
Wydawało mi się, że ci z PO są z reguły spokojni.
Nawet jeżeli są spokojni, nie atakują innych gości, nie krzyczą, to bardzo często mówią jednocześnie z innymi. To jest brud antenowy, bo słuchacze nie mają szansy zrozumieć tego co politycy mówią. Często powtarzam moim gościom, że to radio, nie telewizja i kiedy się kłócą, nie ma szansy czytać z ruchu ich ust.
Ale skutek tego jest marny. Pamiętam, że poseł Artur Dębski z Ruchu Palikota obiecywał, że będzie spokojny, ale nie udało mu się wytrzymać.
To prawda, obiecywał poprawę, bo zagroziłam, że więcej nie będę go zapraszała. Przez mniej więcej dwie trzecie programu udawało mu się być w miarę spokojnym, ale pod koniec nie wytrzymał. Pomimo, że mu nie pozwoliłam, i tak dorwał się do mikrofonu, mówił, że koniecznie musi coś powiedzieć. Chyba nie widziałam jeszcze tak zdesperowanego człowieka.
Po co są takie programy, jak "Śniadanie w Trójce" czy "Kawa na Ławę"? Mam wrażenie, że nikt nie chce tam zrozumieć stanowiska innych partii, ale po prostu powiedzieć co ma do powiedzenia na dany temat.
Gdyby mówili to, co uważają na temat, który ja zaproponuję, byłabym szczęśliwa. Niestety politycy niezależnie od pytania po prostu mówią to, co oni uznają za ważne i warte przedyskutowania i recytują te swoje przekazy dnia albo tygodnia.
Co właściwie sprowadza się do powtarzania tego, co przez poprzednie dni mówili w Polsat News czy TVP INFO podczas łączeń na żywo z Sejmu. Taki zbiór the best of tygodnia.
Dziwne byłoby, gdyby mówili co innego niż w tygodniu. Poza tym jednak nie każdy śledzi na bieżąco kanały informacyjne i dzięki takim audycjom jak "Śniadanie" może w ciągu godziny dowiedzieć się, co przedstawiciele poszczególnych partii mają do powiedzenia na ważne tematy.
Jednak rzeczywiście formuła tego typu programów zepsuła się wraz z poszerzaniem ich składu. Znacznie lepiej ty wszystko funkcjonowało, gdy było tylko czworo polityków. Jednak jeśli próbowałabym wykluczyć któryś klub, zaraz miałabym protesty i pytania "dlaczego?". Dlatego każdy klub parlamentarny ma swojego przedstawiciela.
Goście z Kancelarii Prezydenta, która jest nieco poza tą bieżącą walką polityczną, nieco uspokajają atmosferę?
Najczęściej kancelarię Bronisława Komorowskiego reprezentuje w moim programie Henryk Wujec, który ze względu na zasługi dla demokracji i na wiek próbuje pomóc mi w uspokojeniu gości. Czasami przerywa kłótnie i mówi "Hej, koguty, nie bierzcie się za głowy".
Czy na aktywności w programie odbija się poparcie dla partii – jeśli komuś spada, to próbuje zrobić jak najwięcej hałasu wokół siebie?
Zawsze było tak, że politycy stawali się nieznośni przed wyborami i strasznie dokazywali. Od jakiegoś czasu – i to nie tylko moja obserwacja, ale wynik rozmów z kolegami – podczas każdego programu zachowują się, jakby to była walka o wszystko. Dla mnie to zupełnie irracjonalne.
Są politycy, którzy chcą spokoju i rzeczowej dyskusji, ale ja w te zapewnienia po prostu nie wierzę. Proszę sobie przypomnieć, co się działo po katastrofie smoleńskiej. Zginęła w niej połowa stałego składu programu, połowa zmienników, politycy stracili przyjaciół i obiecali, że będą unikać agresji w dyskusjach publicznych. Tymczasem teraz jest coraz gorzej.
Czuje się pani jak nauczycielka w szkole, która musi krzykiem uspokajać niesfornych uczniów?
Niestety tak się czuję i przyznam, że jest mi z tym źle. Bardzo źle. Niektórzy zarzucają, że dobrze się czuję w takiej formule programu, że odpowiada mi to krzyczenie na polityków. Ale gdybym tak nie reagowała, ludzie mieliby pretensje, że nie da się nic zrozumieć. Jestem między młotem a kowadłem – z jednej strony są ci, którzy chcą spokojnej dyskusji, z drugiej ci, którzy oczekują emocji. Poza tym podnoszę głos, bo sama nie wytrzymuję tego wzajemnego przekrzykiwania się. Czasami mam ochotę wziąć stojącą przede mną szklankę wody i wylać na gorącą głowę.